Refleksje na dzień 18 lipca
CODZIENNE REFLEKSJE
WDZIĘCZNY ZA TO, CO MAM
Najgłębszym rezultatem… lekcji pokory była zmiana naszego stosunku do Boga.
12 Kroków i 12 Tradycji, str.76
Dziś na moje modlitwy składają się głównie podziękowania dla mojej Siły Wyższej za moja trzeźwość i za cudowną obfitość darów Bożych; ale muszę też prosić Boga, aby mi pomagał i dawał siłę potrzebną do wypełniania Jego woli wobec mnie.
Bóg nie musi już dzisiaj w każdej sekundzie wybawiać mnie z kłopotliwych sytuacji, w które pakuję się, gdy nie spełniam jego woli. Obecnie moja wdzięczność wydaje się bezpośrednio związana z pokorą. Dopóki jest we mnie dość pokory, by odczuwać wdzięczność za to, co mam, dopóty Bóg się o mnie troszczy.
JAK TO WIDZI BILL – s. 198
Przyznać się na forum publicznym?
Osoby ważne i znane powiadają czasem tak: „Jeśli przyznam się na forum publicznym, że należę do AA, przyciągnie to do wspólnoty wielu nowych alkoholików’’. Tym samym dają one wyraz przekonaniu, że nasza Tradycja dotycząca anonimowości nie spełnia właściwie swego zadania — przynajmniej w odniesieniu do nich samych.
Osoby te zapominają, że w czasach, gdy piliśmy, naszymi zasadniczymi celami były światowe ambicje prestiżu i osiągnięć. Nie uświadamiają one sobie, że łamiąc anonimowość, raz jeszcze uganiają się za tymi starymi i jakże szkodliwymi iluzjami. Zapominają, że zachowanie własnej anonimowości oznacza często wyrzeczenie się pragnienia władzy, prestiżu i pieniędzy. Nie rozumieją, że gdyby podobne postawy stały się w AA powszechne, to zmianie uległby cały bieg historii – jako wspólnota zasialibyśmy ziarno naszej własnej destrukcji.
Z radością wszakże mogę donieść, że choć wielu z nas odczuwa pokusę – mnie samego nie wyłączając – to zaledwie niewielu uczestników AA w Ameryce faktycznie dopuszcza się złamania anonimowości na poziomie kontaktów z mediami.
List, 1958
DZIEŃ PO DNIU
Praktykowanie szaleństwa
Kiedy cały czas ćpaliśmy, ćwiczyliśmy szaleństwo. To była świetna zabawa. Byliśmy w tym jednak tak dobrzy, że nie dostrzegaliśmy, jak poważne się to stało. Bez względu na to, czy byliśmy na haju, czy bez, szaleństwo zdawało się przejmować kontrolę.
Teraz możemy codziennie ćwiczyć zdrowy rozsądek. Ćwiczenie czegokolwiek w końcu sprawi, że będziemy w tym całkiem dobrzy. Pod opieką naszej Siły Wyższej możemy również stać się całkiem dobrzy w zdrowiu psychicznym.
Czy porzucam swoje szalone zachowanie?
Siło Wyższa, pomóż mi stawić czoła lękom przed zdrowym życiem, lękom, które próbowałem ukryć przed uzależnieniem.
Dzisiaj zastanowię się nad moimi nierozwiązanymi problematycznymi zachowaniami przez . . .
SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH
Czym jest nowa wolność? Uwolnienie.
W programie 12 Kroków obiecano nam „nową wolność”. Czym różni się ona od „starej wolności”, którą znamy?
Nowa wolność to wewnętrzne poczucie uwolnienia z niewoli przymusu. Nie jesteśmy już naszymi własnymi więźniami. Jesteśmy wolni od bezużytecznych rzeczy, które nas powstrzymywały. Pomyślmy o ciężarach, które wzięliśmy na siebie, bojąc się innych, żywiąc urazę i niepotrzebny żal.
Ta nowa wolność nie ma nic wspólnego ze swobodami politycznymi czy obywatelskimi, którymi mamy nadzieję cieszyć się jako naszym przyrodzonym prawem. Ale nikt nie może dać nam wolności, jeśli jesteśmy zamknięci w przymusach, które nas wiążą. Musimy szukać nowej wolności w nas samych.
Przez cały dzień będę myśleć o sobie jako o osobie całkowicie wolnej. W końcu jestem wolny od niewoli, którą sam sobie narzuciłem.
ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE
Potrzeba dwudziestu lat, aby odnieść sukces z dnia na dzień. – Eddie Cantor
Ludzie sukcesu sprawiają, że życie wygląda na łatwe. Ale tak nie jest. Lata ciężkiej pracy, prób i błędów oraz nauki prawdopodobnie złożyły się na każdy sukces. Klucz jest następujący: Musimy zdecydować się robić to, co naprawdę lubimy. Jeśli chcemy odnieść sukces, będziemy musieli nad tym pracować. Będziemy mieć rozczarowania i czasami będziemy się nudzić. Ale będziemy szczęśliwi, ponieważ robimy to, czego chcemy i co wiemy, że jest dla nas najlepsze. Prawdziwy sukces ma związek z naszym własnym szczęściem.
W naszym programie spotkamy wielu ludzi sukcesu. Ciężko pracowali nad powrotem do zdrowia i wciąż się uczą. Chętnie dzielą się z nami swoimi sukcesami.
Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, dziękuję Ci za sukces, który program już mi dał.
Działanie na dziś: Wymienię trzy sposoby, dzięki którym wiem, że odniosłem dziś sukces. Pierwszy: Jestem trzeźwy!
JĘZYK WYZWOLENIA
Czas, żeby się zezłościć
Nadszedł czas, żeby się zezłościć – tak, naprawdę się wściec!
Złość może być bardzo silną, zniewalającą emocją. Może również być motorem do podjęcia ważnych, czasami bardzo trudnych decyzji. Może sygnalizować problemy innych ludzi, nasze własne problemy lub problemy, którymi po prostu trzeba się zająć. Odmawiamy złości racji bytu z wielu powodów. Na początku nie pozwalamy sobie, by dochodziła ona do naszej świadomości. Zrozumcie, że złość nie znika; tkwi warstwami pod powierzchnią, czekając, aż będziemy gotowi, bezpieczni i silni, aby się z nią uporać.
Zamiast stawić czoło złości, często czujemy się zranieni, skrzywdzeni, wpędzeni w sytuację bez wyjścia, winni i niepewni tego, jak zatroszczyć się o siebie. Możliwe, że wycofujemy się, zaprzeczamy, usprawiedliwiamy się i chowamy głowę w piasek – na jakiś czas.
Możliwe, że ferujemy wyroki, wyrównujemy rachunki, narzekamy lub użalamy się nad sobą.
Możliwe, że po raz kolejny zdarza się nam wybaczyć komuś zachowanie, które nas rani. Może boimy się, że ten ktoś odejdzie, jeżeli okażemy mu złość. Może boimy się, że to my będziemy musieli odejść, jeżeli przyznamy się do złości.
Może po prostu boimy się siły naszej złości. Może nie wiemy, że mamy prawo, nawet obowiązek w stosunku do siebie, żeby pozwolić sobie na odczucie złości i wyciągnięcie z niej wniosków.
Boże, spraw, aby moje skrywane i tłumione uczucie złości wypłynęło na powierzchnię. Daj mi siłę, abym mógł się z nim uporać. Pomóż mi zrozumieć, jak powinienem zadbać o siebie w relacjach z ludźmi, wobec których czuję złość. Pomóż mi przestać wmawiać sobie, że jest ze mną coś nie tak, kiedy czuję złość z powodu bycia wykorzystywanym przez innych łudzi. Mogę zaufać własnym uczuciom sygnalizującym problemy, które wymagają mojej uwagi.
Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio
Tradycja Siódma
„Każda grupa AA powinna być samo wystarczalna i nie powinna przyjmować dotacji z zewnątrz.”
SAMOWYSTARCZALNI alkoholicy? Kto to słyszał? A jednak uznaliśmy, że to jedyna droga. Zasada ta jest oczywistym dowodem głębokich przemian, jakie zaszły w nas wszystkich pod wpływem AA. Każdy zna zaklęcia pijących alkoholików, że mając pieniądze poradziliby sobie z wszystkimi problemami. Zawsze wyciągaliśmy rękę. Jak tylko sięgamy pamięcią, zawsze byliśmy od kogoś zależni, przeważnie finansowo. Toteż gdy wspólnota złożona wy łącznie z alkoholików oświadcza, że będzie sama na siebie łożyć zakrawa to na sensację. | Chyba żadna z Tradycji AA nie rodziła się w takich bólach jak właśnie ta. Początkowo ciągle byliśmy bez pieniędzy. Gdy dodać do tego rozpowszechnione przekonanie, że walczącym o trzeźwość alkoholikom należy udzielać wsparcia, można zrozumieć, dlaczego uważaliśmy, że zasługujemy na górę pieniędzy. Mając forsę moglibyśmy dokonywać cudów. Jednakże, o dziwo, ci z pieniędzmi byli inne go zdania. Uznali, że skoro wytrzeźwieliśmy, to najwyższy czas, żebyśmy również zaczęli sami za siebie płacić. Tak więc nasza wspólnota z konieczności pozostała biedna.
Istniała jeszcze jedna przyczyna zbiorowego ubóstwa. Wkrótce okazało się, że chociaż alkoholicy nie szczędzą pieniędzy w czasie niesienia pomocy w ramach Dwunaste go Kroku, to mają oni niezwykłą awersję do wrzucania podczas spotkań „do kapelusza” drobnych kwot na cele grupy. Byliśmy zdumieni odkryciem, że musimy liczyć się dosłownie z każdym groszem. A więc AA, jako wspólnota, ciągle była bez pieniędzy, podczas gdy poszczególni jej członkowie opływali w dostatki.
Alkoholicy są wierni zasadzie: „Wszystko albo nic”. Świadczy o tym również nasz znamienny stosunek do pieniędzy. O ile w latach niemowlęctwa AA uważaliśmy, że potrzebujemy wielkich pieniędzy, o tyle w młodości doszliśmy do przekonania, iż AA w ogóle nie powinno mieć pieniędzy. Wszyscy powtarzali z uporem: „Nie można mieszać AA z pieniędzmi. Musimy oddzielać ducha od materii”. Zajęliśmy tak radykalne stanowisko, ponieważ czasem nie którzy członkowie próbowali zarobić na swej przynależności do AA i obawialiśmy się, że możemy być wykorzystywani. Od czasu do czasu ktoś z wdzięczności ufundował nam klub. Często prowadziło to do ingerencji z zewnątrz w nasze sprawy. Raz nawet dostaliśmy nawet cały szpital. Niemal natychmiast najważniejszym pacjentem w tym szpitalu, a nawet kandydatem na przyszłego dyrektora został syn ofiarodawcy. Jedna z grup otrzymała pięć tysięcy dola rów do własnej dyspozycji. Kłótnie o to, co zrobić z taką sumą, ciągnęły się latami. Niektóre grupy, przerażone taki mi komplikacjami, nie chciały mieć ani centa w kasie.
Pomimo tych obaw, trzeba było przyjąć do wiadomości że AA musi jakoś funkcjonować. Wynajęcie lokali nieco kosztuje. By uniknąć zamieszania, trzeba było otworzyć skromne biura, założyć telefony, zatrudnić na pełny etat kilka sekretarek. Zrobiono to, pomimo licznych protestów Zrozumieliśmy, że bez tego ludzie szukający pomocy mogliby nas po prostu nie znaleźć. Te proste usługi wymagają skromnych środków, które powinniśmy i możemy sami zbierać między sobą. W końcu nasze poglądy w tej sprawie przestały się wahać między skrajnościami i przyjęliśmy Siódmą Tradycję w jej obecnym brzmieniu.
Bill lubił opowiadać następującą historię na ten temat. Kiedy w 1941 roku w „Saturday Evening Post” ukazał się artykuł Jacka Alexandra na temat AA, do nowojorskiej Fundacji napłynęły tysiące gorączkowych listów od doprowadzonych do ostateczności alkoholików i ich rodzin.
„W tym czasie nasze biuro – opowiada Bill – liczyło dwie osoby: ofiarną sekretarkę i mnie. Jak więc można było sobie poradzić z tą lawiną próśb o pomoc? Było oczywiste, że musimy zatrudnić więcej ludzi na pełnych etatach. Zwróciliśmy się zatem do grup AA o dobrowolne składki na ten cel. Może przysłaliby chociaż dolara rocznie od każdego członka? Bo inaczej te rozdzierające serce wołania o pomoc będą musiały pozostać bez odpowiedzi.
Ku memu zdziwieniu grupy się ociągały. Bardzo mnie to bolało. Pewnego ranka, patrząc na góry listów w biurze, pomstowałem na brak zrozumienia i skąpstwo członków wspólnoty. Akurat w tym momencie w drzwiach pojawiła się rozczochrana i obolała głowa jednego z moich starych znajomych. Był on naszym sztandarowym specjalistą od wpadek. Bez trudu zauważyłem, że ma potwornego kaca. Pamiętając dobrze to uczucie, poczułem w sercu litość. Zaprosiłem go do środka i dałem mu pięć dolarów. Zważywszy, że mój ówczesny dochód wynosił zaledwie trzydzieści dolarów tygodniowo, była to z mojej strony całkiem znacząca darowizna. Wie działem jak bardzo potrzebne są te pieniądze mojej żonie Lois na zakupy, ale to mnie nie powstrzymało. Wyraz niebiańskiej ulgi na twarzy przyjaciela ogrzał mi serce. Poczułem się wyjątkowo szlachetnie, zwłaszcza gdy myślałem o tych wszystkich alkoholikach, którzy skąpili dolara na rok. A tu ja z radością inwestuję piątaka w zaleczenie czyjegoś kaca.
Wieczorne spotkanie odbywało się w starym klubie na 24 ulicy w Nowym Jorku. Podczas przerwy skarbnik nieśmiało napomknął o katastrofalnej sytuacji finansowej klubu. (Było to w owym czasie, gdy wszyscy podkreślali, by pod żadnym pozorem nie mieszać AA z pieniędzmi). W końcu jednak oznajmił, że jeśli nie zapłacimy zaległego czynszu za korzystanie z klubu, właściciel po prostu nas wyeksmituje. Zakończył mówiąc: »A więc chłopaki, wrzucajcie dzisiaj szczodrze do kapelusza, dobrze?«
Usłyszałem ten apel o szczodrość bardzo wyraźnie w trakcie gorliwego nawracania na AA jakiegoś nowego, który siedział obok mnie. Widząc zbliżający się kapelusz, sięgnąłem do kieszeni. Nie przerywając rozmowy wyciągnąłem półdolarówkę. Nie wiedzieć czemu pomyślałem, że to za dużo, pośpiesznie wsadziłem ją z powrotem do kieszeni i wyszukałem dziesięciocentówkę, która z ledwie słyszalnym brzękiem wpadła do kapelusza. W tamtych czasach nikt jeszcze nie wrzucał do kapelusza banknotów.
Nagle się zreflektowałem. Ja, który jeszcze tego samego ranka chełpiłem się szczodrością, potraktowałem mój własny klub gorzej niż ci rozproszeni po kraju alkoholicy, którzy zaniedbali wysłać dolara do Fundacji. Zrozumiałem, że pięciodolarowa darowizna dla skacowanego wpadkowicza służyła wyłącznie mojemu własnemu ego, co zresztą ani mnie ani jemu nie mogło wyjść na dobre. Uświadomiłem sobie, że istnieje jedno miejsce, gdzie AA i pieniądze świetnie się uzupełniają. Tym miejscem jest kapelusz!”
Z pieniędzmi wiąże się jeszcze jedna historia. Pewnego wieczoru, w 1948 roku, odbywało się kwartalne zebranie powierników Fundacji. Porządek obrad zawierał pewną bardzo ważną kwestię. Otóż zmarła pewna pani. Po otwarciu testamentu okazało się, że zapisała ona Fundacji dziesięć tysięcy dolarów. Powstało pytanie, czy AA ma przyjąć ten dar.
Ach, cóż to była za debata! Fundacja akurat była bez gro sza; grupy nie nadsyłały żadnych pieniędzy na utrzymanie biura. Wydawaliśmy na ten cel cały dochód ze sprzedaży naszej książki (mowa o „Wielkiej Księdze” – przyp. tłum), ale i to nie wystarczało. Rezerwy topniały jak kwietniowy śnieg. Bardzo potrzebowaliśmy tych dziesięciu tysięcy. „Może się zdarzyć – mówili jedni – że grupy nigdy nie będą w całości utrzymywać biura. A przecież nie można go zamknąć, bo spełnia zbyt ważną rolę. Weźmy więc te pieniądze. A także wszystkie podobne darowizny w przyszłości. Z pewnością będziemy ich potrzebować”.
Z kolei zabrali głos przeciwnicy. Wskazali na fakt, że Rada Fundacji już wie o zapisach testamentowych na rzecz AA o łącznej wartości przynajmniej pół miliona dolarów, dokonanych przez ludzi, którzy jeszcze żyją. Bóg jedynie wie ile jest zapisów, o których nie wiadomo. Jeśli nie będziemy konsekwentnie odrzucali dotacji z zewnątrz, wkrótce Fundacja będzie zamożna. Co więcej, najdrobniej szy publiczny gest ze strony naszych powierników wskazujący na to, że potrzebujemy pieniędzy, może poruszyć lawinę dotacji. W świetle takich perspektyw, owe dziesięć tysięcy, nad którymi obradowaliśmy, naprawdę nie było wielką sumą. Ale tak jak pierwszy kieliszek wypity przez alkoholika musiałyby one zapoczątkować katastrofalną reakcję łańcuchową. Gdzie mogłoby to nas doprowadzić? Ten kto płaci muzykantom, decyduje o repertuarze. Jeśli Fundacja uzyskiwałaby fundusze z zewnątrz, członkowie Rady Nadzorczej mogliby pokusić się o dysponowanie nimi, nie uwzględniając życzeń AA jako całości. Zwolnieni od odpowiedzialności alkoholicy wzruszaliby ramionami, mówiąc: „Fundacja jest tak bogata, że ja już nie muszę się o nią martwić”.
Świadomość posiadania dużej ilości pieniędzy, mogłaby skłaniać członków Rady Nadzorczej do wymyślania róż nych sposobów jak najkorzystniejszego zainwestowania kapitału, odrywając w ten sposób AA od głównego celu. Gdyby tak się stało, natychmiast zachwiałoby to wspólnotą. Rada wyodrębniłaby się ze wspólnoty i byłaby poddana ostrej krytyce zarówno ze strony zwykłych członków AA, jak i ze strony społeczeństwa. Takie były argumenty za i przeciw.
I właśnie wtedy, nasi powiernicy uczynili chwalebny zapis w historii AA. Opowiedzieli się za tym, by przyjąć jako zasadę, że AA zawsze pozostanie biedne. Odtąd polityka finansowa Fundacji miała ograniczać się do bieżących wydatków i rozsądnej rezerwy. I choć nie przyszło im to łatwo powiernicy oficjalnie odrzucili owe dziesięć tysięcy dolarów, przyjmując formalnie nieodwołalną zasadę, że wszystkie podobne dary powinny być odrzucane w przyszłości. Jesteśmy przekonani, że właśnie w tym momencie zasada zbiorowego ubóstwa została stanowczo i raz na zawsze osadzona w tradycji AA. Opublikowanie tych faktów wywołało niezwykłą reakcję. Dla ludzi przyzwyczajonych do niekończących się apeli o datki na cele dobroczynne, AA stanowiło nie do końca zrozumiałe, ale ozdrowieńcze zjawisko. Przychylne artykuły prasowe w kraju i za granicą zrodziły falę społecznego zaufania do uczciwości AA. Wskazywano na to, że ludzie nieodpowiedzialni stali się odpowiedzialni oraz że przyjmując zasadę finansowej niezależności Anonimowi Alkoholicy wskrzesili niemalże zapomniany w dzisiejszym świecie ideał.