Refleksje na dzień 17 lipca

CODZIENNE REFLEKSJE

PODPORZĄDKOWANIE SIĘ I SAMOPOZNANIE

Moja równowaga wypływała z tego, że zamiast żądać starałem się dawać. Myślę, że prawidłowość ta jest przydatna w osiąganiu trzeźwości emocjonalnej. Jeśli przyjrzymy się każdemu swojemu zaburzeniu, poważnemu czy błahemu, odkryjemy, że u podłoża każdego z nich leży jakieś niezdrowe uzależnienie, którego konsekwencją jest jakieś niezdrowe żądanie. Z pomocą Boga nieustannie podporządkowujemy Mu te powodujące naszą ułomność żądania. Uwolni nas to do życia i do miłości; staniemy się wówczas zdolni do pomagania sobie i innym, co pozwoli nam osiągnąć trzeźwość emocjonalną.
Język Serca, str. 238

Lata uzależnienia od alkoholu jako substancji chemicznej zmieniającej nastrój uczyniły mnie niezdolnym do nawiązywania kontaktu emocjonalnego z innymi ludźmi. Uważałem, że muszę być samowystarczalny i polegać tylko na sobie, i – w świecie ludzi nieodpowiedzialnych – kierować się swoim interesem. W końcu straciłem szacunek do siebie samego i pozostało mi tylko moje uzależnienie; nie umiałem zaufać sobie ani w ogóle w nic wierzyć. Podporządkowanie się i samopoznanie – dzielone z nowicjuszami – pomogły mi zwrócić się w pokorze o pomoc.


JAK TO WIDZI BILL – s. 197

Do czego prowadzi racjonalizowanie

Sam wiesz, że jeśli chodzi o talent do racjonalizowania, to jesteśmy wprost genialni. Jeżeli sami przed sobą uzasadnimy jedno zapicie, to nasza skłonność do racjonalizacji z pewnością pomoże nam uzasadnić też kolejne – choć być może za pomocą innych pretekstów i usprawiedliwień. Każdy przypadek racjonalizowania zaprowadzi nas do następnego – i nim się obejrzymy, znów na stale wrócimy do picia.

Nazbyt często doświadczenie wykazuje, że nawet ci, którzy przyjmują leki w sposób „kontrolowany”, mogą utracić kontrolę. Ich życie poczynają niszczyć te same obłąkane racjonalizacje, które stosowali oni niegdyś wobec picia. Uważają, że skoro pigułki pomagają im na bezsenność, to pomogą im także na zmartwienia i kłopoty.

Nasi przyjaciele lekarze rzadko ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za opłakane skutki, jakie to często wywołuje. Po prostu dostęp do tych niebezpiecznych substancji jest zbyt łatwy, zwłaszcza dla alkoholików; a gdy wejdą już oni w ich posiadanie, to zażywają je bez ładu i składu, i bez opamiętania.

1.List, 1959
2.Grapevine, listopad 1945


DZIEŃ PO DNIU

Stawanie się gotowym do działania
Cuda w naszym programie nie pojawiają się na spotkaniach tak po prostu. Kluczem do osiągnięcia czystości i trzeźwości – oraz pozostania czystym i trzeźwym – jest chęć działania.
Gdy poczujemy się wystarczająco przestraszeni lub wystarczająco silni, by coś zrobić – gdy pojawi się chęć – mogą zdarzyć się cuda. Działanie to magiczne słowo. Nie możemy czekać, aż coś się ” zadzieje”. Musimy raczej działać tak szybko, jak to tylko możliwe. Ważna fraza w programie opisuje to: „działać tak, jakby”.

Czy uczę się „działać tak, jakby”?

Siło Wyższa, pomóż mi stać się gotowym do działania, abym nie zapadł w duchowy sen.
Dzisiaj podejmę działanie w sprawie …


SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

Nigdy do niego nie docieramy. Odnalezienie szczęścia.

Oszukujemy samych siebie, jeśli wierzymy, że nasze szczęście i dobrobyt nadejdą, gdy osiągniemy określony cel. Jakiekolwiek szczęście i dobrobyt osiągniemy, muszą one przyjść poprzez proces życia w zwykłych, codziennych sytuacjach.
Jeśli będziemy uważnie obserwować, znajdziemy wielu szczęśliwych ludzi, którzy znajdują się w sytuacjach lub wykonują pracę, którą moglibyśmy uznać za nieprzyjemną. To nie praca lub sytuacja tworzy szczęście i spełnienie. Liczy się nastawienie do niej.
Ci z nas, którzy uczestniczą w programie 12 Kroków, powinni mieć szczególny wgląd w kwestię szczęścia. Próbowaliśmy je znaleźć, tu i teraz, na różne fałszywe sposoby. Ale jest ono dostępne również dla nas, tu i teraz, w zwykłym życiu.
Będę dziś szczęśliwy wiedząc, że jestem błogosławiony zwykłymi zadaniami życia.


ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

Niczego w życiu nie należy się bać. Trzeba je tylko zrozumieć. Marie Curie

Mamy wiele stron, niektóre dobre, a niektóre złe. Może boimy się dostrzec nasze wady. Ale nie musimy się bać. W końcu powinniśmy poznać naszą ciemną stronę, zanim będziemy mogli ją zmienić. Kiedy widzimy siebie wyraźnie, możemy powstrzymać naszą ciemną stronę przed sprawianiem nam kłopotów.
Kiedy rzucimy światło na nasze lęki i sekrety, zaczniemy czuć się lepiej sami ze sobą. Poczujemy się bezpieczniej dzieląc się naszymi zmartwieniami. Im bardziej jesteśmy szczerzy wobec siebie i innych, tym lepsi i silniejsi się stajemy. Dobroć i miłość w nas rozkwitną. Mamy Siłę Wyższą i program, który nam pomoże.

Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, pomóż mi być na tyle odważnym, by widzieć siebie wyraźnie. Delikatnie naucz mnie widzieć, kim naprawdę jestem. Pomóż mi wiedzieć wystarczająco dużo, by pozostać dziś trzeźwym.

Działanie na dziś: Dzisiaj spojrzę sobie w oczy. Spędzę dwie minuty patrząc sobie w oczy w lustrze. Porozmawiam z moim sponsorem o tym, co widzę.


JĘZYK WYZWOLENIA

Miłość w słowach i czynach

Wielu z nas ma niejasne pojęcie na temat tego, co znaczy być kochanym i otoczonym troskliwą opieką. Ci, którzy nas kochali i zajmowali się nami, byli pełni sprzeczności w tym, co mówili i robili.
Być może mieliśmy matkę lub ojca, którzy mówili „kocham cię”, a później zostawiali nas i zaniedbywali, przekazując nam ambiwalentne pojęcie na temat tego, czym jest miłość. Nic dziwnego, że takie zachowania utożsamiamy z miłością, ponieważ jest to wszystko, co znamy.
Niektórymi z nas zajmowali się ludzie, którzy twierdzili, że nas kochają, jednocześnie wykorzystując nas lub krzywdząc. To również mogło złożyć się na nasze wyobrażenie miłości.
Być może niektórzy z nas żyli w emocjonalnie sterylnym otoczeniu, gdzie inni deklarowali, że nas kochają, lecz nie udostępniali nam swoich uczuć i opieki. To kolejna wypaczona definicja miłości.
Jest możliwe, że nauczyliśmy się kochać innych i siebie w ten sam sposób, w jaki sami byliśmy kochani. Być może pozwalamy innym kochać siebie w taki sam sposób, bez względu na to, czy nam to odpowiada czy nie. Nadszedł czas, by zacząć skutecznie zaspokajać własne potrzeby. Niezdrowa miłość może zaspokoić jakieś powierzchowne potrzeby, ale nie głęboką potrzebę bycia kochanym.
Możemy zacząć oczekiwać spójności w zachowaniu innych. Możemy pomniejszyć znaczenie samych słów i wymagać, by pokrywały się one z czynami.
Jeśli to konieczne, możemy znaleźć odwagę, aby przeciwstawić się rozdźwiękowi między słowami i czynami – nie po to, aby wpędzać kogoś w poczucie wstydu, oskarżać i doszukiwać się w nim winy, lecz po to, aby być w kontakcie z rzeczywistością i własnymi potrzebami.
Możemy dawać i otrzymywać miłość tam, gdzie zachowanie pokrywa się z deklaracjami. Zasługujemy na to, aby otrzymywać i dawać wszystko to, co jest w miłości najlepsze.

Dzisiaj otworzę się na dawanie i branie najzdrowszej z miłości, jaka jest możliwa. Będę uważał na rozdźwięk między słowami i czynami, który miesza mi w głowie i odwodzi od zdrowych zmysłów. Jeżeli będzie to miało miejsce, uświadomię sobie, że nie jestem szalony; jestem tylko uwikłany w rozbieżności.


Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


Tradycja Siódma

„Każda grupa AA powinna być samo wystarczalna i nie powinna przyjmować dotacji z zewnątrz.”

SAMOWYSTARCZALNI alkoholicy? Kto to słyszał? A jednak uznaliśmy, że to jedyna droga. Zasada ta jest oczywistym dowodem głębokich przemian, jakie zaszły w nas wszystkich pod wpływem AA. Każdy zna zaklęcia pijących alkoholików, że mając pieniądze poradziliby sobie z wszystkimi problemami. Zawsze wyciągaliśmy rękę. Jak tylko sięgamy pamięcią, zawsze byliśmy od kogoś zależni, przeważnie finansowo. Toteż gdy wspólnota złożona wy łącznie z alkoholików oświadcza, że będzie sama na siebie łożyć zakrawa to na sensację. | Chyba żadna z Tradycji AA nie rodziła się w takich bólach jak właśnie ta. Początkowo ciągle byliśmy bez pieniędzy. Gdy dodać do tego rozpowszechnione przekonanie, że walczącym o trzeźwość alkoholikom należy udzielać wsparcia, można zrozumieć, dlaczego uważaliśmy, że zasługujemy na górę pieniędzy. Mając forsę moglibyśmy dokonywać cudów. Jednakże, o dziwo, ci z pieniędzmi byli inne go zdania. Uznali, że skoro wytrzeźwieliśmy, to najwyższy czas, żebyśmy również zaczęli sami za siebie płacić. Tak więc nasza wspólnota z konieczności pozostała biedna.
Istniała jeszcze jedna przyczyna zbiorowego ubóstwa. Wkrótce okazało się, że chociaż alkoholicy nie szczędzą pieniędzy w czasie niesienia pomocy w ramach Dwunaste go Kroku, to mają oni niezwykłą awersję do wrzucania podczas spotkań „do kapelusza” drobnych kwot na cele grupy. Byliśmy zdumieni odkryciem, że musimy liczyć się dosłownie z każdym groszem. A więc AA, jako wspólnota, ciągle była bez pieniędzy, podczas gdy poszczególni jej członkowie opływali w dostatki.
Alkoholicy są wierni zasadzie: „Wszystko albo nic”. Świadczy o tym również nasz znamienny stosunek do pieniędzy. O ile w latach niemowlęctwa AA uważaliśmy, że potrzebujemy wielkich pieniędzy, o tyle w młodości doszliśmy do przekonania, iż AA w ogóle nie powinno mieć pieniędzy. Wszyscy powtarzali z uporem: „Nie można mieszać AA z pieniędzmi. Musimy oddzielać ducha od materii”. Zajęliśmy tak radykalne stanowisko, ponieważ czasem nie którzy członkowie próbowali zarobić na swej przynależności do AA i obawialiśmy się, że możemy być wykorzystywani. Od czasu do czasu ktoś z wdzięczności ufundował nam klub. Często prowadziło to do ingerencji z zewnątrz w nasze sprawy. Raz nawet dostaliśmy nawet cały szpital. Niemal natychmiast najważniejszym pacjentem w tym szpitalu, a nawet kandydatem na przyszłego dyrektora został syn ofiarodawcy. Jedna z grup otrzymała pięć tysięcy dola rów do własnej dyspozycji. Kłótnie o to, co zrobić z taką sumą, ciągnęły się latami. Niektóre grupy, przerażone taki mi komplikacjami, nie chciały mieć ani centa w kasie.
Pomimo tych obaw, trzeba było przyjąć do wiadomości że AA musi jakoś funkcjonować. Wynajęcie lokali nieco kosztuje. By uniknąć zamieszania, trzeba było otworzyć skromne biura, założyć telefony, zatrudnić na pełny etat kilka sekretarek. Zrobiono to, pomimo licznych protestów Zrozumieliśmy, że bez tego ludzie szukający pomocy mogliby nas po prostu nie znaleźć. Te proste usługi wymagają skromnych środków, które powinniśmy i możemy sami zbierać między sobą. W końcu nasze poglądy w tej sprawie przestały się wahać między skrajnościami i przyjęliśmy Siódmą Tradycję w jej obecnym brzmieniu.
Bill lubił opowiadać następującą historię na ten temat. Kiedy w 1941 roku w „Saturday Evening Post” ukazał się artykuł Jacka Alexandra na temat AA, do nowojorskiej Fundacji napłynęły tysiące gorączkowych listów od doprowadzonych do ostateczności alkoholików i ich rodzin.
„W tym czasie nasze biuro – opowiada Bill – liczyło dwie osoby: ofiarną sekretarkę i mnie. Jak więc można było sobie poradzić z tą lawiną próśb o pomoc? Było oczywiste, że musimy zatrudnić więcej ludzi na pełnych etatach. Zwróciliśmy się zatem do grup AA o dobrowolne składki na ten cel. Może przysłaliby chociaż dolara rocznie od każdego członka? Bo inaczej te rozdzierające serce wołania o pomoc będą musiały pozostać bez odpowiedzi.
Ku memu zdziwieniu grupy się ociągały. Bardzo mnie to bolało. Pewnego ranka, patrząc na góry listów w biurze, pomstowałem na brak zrozumienia i skąpstwo członków wspólnoty. Akurat w tym momencie w drzwiach pojawiła się rozczochrana i obolała głowa jednego z moich starych znajomych. Był on naszym sztandarowym specjalistą od wpadek. Bez trudu zauważyłem, że ma potwornego kaca. Pamiętając dobrze to uczucie, poczułem w sercu litość. Zaprosiłem go do środka i dałem mu pięć dolarów. Zważywszy, że mój ówczesny dochód wynosił zaledwie trzydzieści dolarów tygodniowo, była to z mojej strony całkiem znacząca darowizna. Wie działem jak bardzo potrzebne są te pieniądze mojej żonie Lois na zakupy, ale to mnie nie powstrzymało. Wyraz niebiańskiej ulgi na twarzy przyjaciela ogrzał mi serce. Poczułem się wyjątkowo szlachetnie, zwłaszcza gdy myślałem o tych wszystkich alkoholikach, którzy skąpili dolara na rok. A tu ja z radością inwestuję piątaka w zaleczenie czyjegoś kaca.
Wieczorne spotkanie odbywało się w starym klubie na 24 ulicy w Nowym Jorku. Podczas przerwy skarbnik nieśmiało napomknął o katastrofalnej sytuacji finansowej klubu. (Było to w owym czasie, gdy wszyscy podkreślali, by pod żadnym pozorem nie mieszać AA z pieniędzmi). W końcu jednak oznajmił, że jeśli nie zapłacimy zaległego czynszu za korzystanie z klubu, właściciel po prostu nas wyeksmituje. Zakończył mówiąc: »A więc chłopaki, wrzucajcie dzisiaj szczodrze do kapelusza, dobrze?«
Usłyszałem ten apel o szczodrość bardzo wyraźnie w trakcie gorliwego nawracania na AA jakiegoś nowego, który siedział obok mnie. Widząc zbliżający się kapelusz, sięgnąłem do kieszeni. Nie przerywając rozmowy wyciągnąłem półdolarówkę. Nie wiedzieć czemu pomyślałem, że to za dużo, pośpiesznie wsadziłem ją z powrotem do kieszeni i wyszukałem dziesięciocentówkę, która z ledwie słyszalnym brzękiem wpadła do kapelusza. W tamtych czasach nikt jeszcze nie wrzucał do kapelusza banknotów.
Nagle się zreflektowałem. Ja, który jeszcze tego samego ranka chełpiłem się szczodrością, potraktowałem mój własny klub gorzej niż ci rozproszeni po kraju alkoholicy, którzy zaniedbali wysłać dolara do Fundacji. Zrozumiałem, że pięciodolarowa darowizna dla skacowanego wpadkowicza służyła wyłącznie mojemu własnemu ego, co zresztą ani mnie ani jemu nie mogło wyjść na dobre. Uświadomiłem sobie, że istnieje jedno miejsce, gdzie AA i pieniądze świetnie się uzupełniają. Tym miejscem jest kapelusz!”
Z pieniędzmi wiąże się jeszcze jedna historia. Pewnego wieczoru, w 1948 roku, odbywało się kwartalne zebranie powierników Fundacji. Porządek obrad zawierał pewną bardzo ważną kwestię. Otóż zmarła pewna pani. Po otwarciu testamentu okazało się, że zapisała ona Fundacji dziesięć tysięcy dolarów. Powstało pytanie, czy AA ma przyjąć ten dar.
Ach, cóż to była za debata! Fundacja akurat była bez gro sza; grupy nie nadsyłały żadnych pieniędzy na utrzymanie biura. Wydawaliśmy na ten cel cały dochód ze sprzedaży naszej książki (mowa o „Wielkiej Księdze” – przyp. tłum), ale i to nie wystarczało. Rezerwy topniały jak kwietniowy śnieg. Bardzo potrzebowaliśmy tych dziesięciu tysięcy. „Może się zdarzyć – mówili jedni – że grupy nigdy nie będą w całości utrzymywać biura. A przecież nie można go zamknąć, bo spełnia zbyt ważną rolę. Weźmy więc te pieniądze. A także wszystkie podobne darowizny w przyszłości. Z pewnością będziemy ich potrzebować”.
Z kolei zabrali głos przeciwnicy. Wskazali na fakt, że Rada Fundacji już wie o zapisach testamentowych na rzecz AA o łącznej wartości przynajmniej pół miliona dolarów, dokonanych przez ludzi, którzy jeszcze żyją. Bóg jedynie wie ile jest zapisów, o których nie wiadomo. Jeśli nie będziemy konsekwentnie odrzucali dotacji z zewnątrz, wkrótce Fundacja będzie zamożna. Co więcej, najdrobniej szy publiczny gest ze strony naszych powierników wskazujący na to, że potrzebujemy pieniędzy, może poruszyć lawinę dotacji. W świetle takich perspektyw, owe dziesięć tysięcy, nad którymi obradowaliśmy, naprawdę nie było wielką sumą. Ale tak jak pierwszy kieliszek wypity przez alkoholika musiałyby one zapoczątkować katastrofalną reakcję łańcuchową. Gdzie mogłoby to nas doprowadzić? Ten kto płaci muzykantom, decyduje o repertuarze. Jeśli Fundacja uzyskiwałaby fundusze z zewnątrz, członkowie Rady Nadzorczej mogliby pokusić się o dysponowanie nimi, nie uwzględniając życzeń AA jako całości. Zwolnieni od odpowiedzialności alkoholicy wzruszaliby ramionami, mówiąc: „Fundacja jest tak bogata, że ja już nie muszę się o nią martwić”.
Świadomość posiadania dużej ilości pieniędzy, mogłaby skłaniać członków Rady Nadzorczej do wymyślania róż nych sposobów jak najkorzystniejszego zainwestowania kapitału, odrywając w ten sposób AA od głównego celu. Gdyby tak się stało, natychmiast zachwiałoby to wspólnotą. Rada wyodrębniłaby się ze wspólnoty i byłaby poddana ostrej krytyce zarówno ze strony zwykłych członków AA, jak i ze strony społeczeństwa. Takie były argumenty za i przeciw.
I właśnie wtedy, nasi powiernicy uczynili chwalebny zapis w historii AA. Opowiedzieli się za tym, by przyjąć jako zasadę, że AA zawsze pozostanie biedne. Odtąd polityka finansowa Fundacji miała ograniczać się do bieżących wydatków i rozsądnej rezerwy. I choć nie przyszło im to łatwo powiernicy oficjalnie odrzucili owe dziesięć tysięcy dolarów, przyjmując formalnie nieodwołalną zasadę, że wszystkie podobne dary powinny być odrzucane w przyszłości. Jesteśmy przekonani, że właśnie w tym momencie zasada zbiorowego ubóstwa została stanowczo i raz na zawsze osadzona w tradycji AA. Opublikowanie tych faktów wywołało niezwykłą reakcję. Dla ludzi przyzwyczajonych do niekończących się apeli o datki na cele dobroczynne, AA stanowiło nie do końca zrozumiałe, ale ozdrowieńcze zjawisko. Przychylne artykuły prasowe w kraju i za granicą zrodziły falę społecznego zaufania do uczciwości AA. Wskazywano na to, że ludzie nieodpowiedzialni stali się odpowiedzialni oraz że przyjmując zasadę finansowej niezależności Anonimowi Alkoholicy wskrzesili niemalże zapomniany w dzisiejszym świecie ideał.