CODZIENNE REFLEKSJE
NIECH BÓG ZDECYDUJE
Modlę się i błagam, abyś raczył usunąć ze mnie wszystkie braki charakteru, które przeszkadzają mi być użytecznym dla Ciebie i innych współbraci.
Anonimowi Alkoholicy, str. 65
Uznawszy własną bezsilność i postanowiwszy powierzyć moją wolę i moje życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmuję – to nie ja decyduję, które moje braki mają zostać usunięte, ani nie ustalam kolejności usunięcia ich, ani czasu, w jakim mają zostać usunięte. Proszę Boga, aby zdecydował jakie moje braki przeszkadzają mi być użytecznym dla Niego i innych ludzi, a następnie zwracam się do Niego w pokorze, aby je usunął.
JAK TO WIDZI BILL – s 203
Prawdziwa tolerancja
Stopniowo staliśmy się zdolni do zaakceptowania zarówno przewinień i ułomności innych ludzi, jak i ich zalet. Ukuliśmy przekonujące i brzemienne w głęboki sens powiedzonko: „Zawsze kochajmy to, co w innych najlepsze, i nigdy nie lękajmy się tego, co w nich najgorsze”.
W końcu zaczynamy rozumieć, że wszyscy ludzie, łącznie z nami są do pewnego stopnia chorzy emocjonalnie i często omylni. Niepostrzeżenie zaczynamy być łagodniejsi w ocenach, bardziej tolerancyjni. Zaczynamy rozumieć co to znaczy naprawdę kochać innych.
1.Grapevine, styczeń 1962
2.Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji, str. 92
DZIEŃ PO DNIU
Opieka nad dziećmi
Jeśli ktoś naprawdę chce naszej pomocy w zaprzestaniu używania substancji zmieniających nastrój, mamy obowiązek zrobić wszystko, co w naszej mocy. Jednak wymaganie, by ktoś przyjął naszą pomoc lub niańczenie kogoś, kto nadal zażywa substancje, prawdopodobnie przynosi więcej szkody niż pożytku.
W głębi duszy wiemy, kiedy ktoś szczerze szuka pomocy. Chociaż naszym zadaniem jest przekazanie tej wiadomości, musimy unikać prób naprawienia kogoś, kto nie jest jeszcze gotowy do rzucenia nałogu. Lepiej będzie, jeśli powiemy im, że chętnie porozmawiamy, gdy tylko zechcą zadzwonić.
Czy uczę się granicy między pomaganiem a naprawianiem?
Siło Wyższa, pomóż mi pomagać innym zgodnie z ich potrzebami, w najlepszy możliwy sposób.
Skoncentruję się dziś na pomaganiu sobie poprzez …
SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH
Odczuwanie odrzucenia. Poczucie własnej wartości i dojrzałość.
Śmiejemy się, gdy osoba odzyskująca zdrowie opowiada, jak „nauczyła się rezygnować tuż przed zwolnieniem”. Czasami potrafimy przewidzieć, że zbliża się odrzucenie i podejmujemy kroki… takie jak odejście. Aby uniknąć dalszego bólu i upokorzenia. W procesie powrotu do zdrowia nadal mogą zdarzać się sytuacje, w których wyczuwamy nadchodzące odrzucenie. Jeśli tak się stanie, musimy pamiętać, że odrzucenie jest częścią życia. Ludzie są odrzucani z różnych powodów, w tym również z tych niewłaściwych.
Kiedy wyczuwamy, że coś nas odrzuca, najlepiej jest pozwolić temu się wydarzyć, zaakceptować to i zostawić za sobą. Jeśli żyjemy zgodnie z naszym programem, nie musimy odczuwać bólu ani upokorzenia, ponieważ odrzucenie jest po prostu częścią normalnego ludzkiego doświadczenia.
Postaram się dziś akceptować wszystko, co robię. Jeśli inni zdecydują się mnie odrzucić, zaakceptuję to bez urazy czy wyrzutów sumienia.
ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE
Nie mów, jeśli nie możesz poprawić ciszy. – Laurence Couglin
„Czy mówię za dużo?” Większość z nas czasami się nad tym zastanawia. Istnieje kilka sposobów, aby się tego dowiedzieć.
Zadaj sobie następujące pytania: „Ile wiem o ludziach w moim życiu?”, „Co myślą i czują?”, „Czy ich słucham?”, „Czy często czuję, że mówię za dużo?”.
Następnie zadaj te pytania kilku zaufanym przyjaciołom: „Czy uważasz, że za dużo mówię?”. „Jak myślisz, jak dobrze cię słucham?”.
Cisza pomaga nam słuchać – siebie, innych i naszej Siły Wyższej.
Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, pomóż mi cieszyć się chwilami ciszy w moim dniu.
Działanie na dziś: Dzisiaj pomyślę, zanim się odezwę. Co tak naprawdę chcę powiedzieć.
JĘZYK WYZWOLENIA
Sprawić, by coś się zdarzyło
Przestańmy tak bardzo się starać, żeby coś się wydarzyło. Przestańmy tyle robić, jeżeli nas to męczy i nie daje pożądanych rezultatów. Przestańmy tyle o tym myśleć. Przestańmy się tym martwić. Przestańmy się wysilać, manipulować, wymuszać i sprawiać, żeby coś się stało.
Wymuszanie sytuacji i zdarzeń jest kontrolowaniem. Możemy podjąć pozytywne działania, aby dopomóc w wydarzeniu się czegoś. Możemy robić to, co do nas należy. Lecz wielu z nas robi więcej, niż to, co do nich należy. Przekraczamy granicę między robieniem tego, co do nas należy, a kontrolowaniem, opiekowaniem się i wymuszaniem.
Kontrolowanie jest zachowaniem, które obraca się przeciwko nam i nie zdaje egzaminu. Usilnie próbując coś spowodować, możemy w istocie to uniemożliwić.
Róbmy, co do nas należy bez napięcia, w wyciszonej harmonii. Następnie odpuśćmy to sobie. Po prostu pozwólmy temu odpłynąć. Zmuśmy się do tego, aby odpuścić, jeżeli to niezbędne. „Zachowujmy się tak jakby”. Włóżmy tyle samo energii w odpuszczenie sobie, ile wkładaliśmy w próby kontroli. Osiągniemy o wiele lepsze rezultaty.
To, czego pragniemy, może się nie zdarzyć. Może się nie zdarzyć w takiej formie, w jakiej tego chcieliśmy i spodziewaliśmy się. Lecz nasze próby kontroli tak czy inaczej nie spowodują, że nasze pragnienia się ziszczą.
Nauczmy się pozwalać sprawom przyjąć własny obrót, ponieważ jest to naturalna kolej rzeczy. Podczas gdy czekamy, by ujrzeć rezultaty wydarzeń, będziemy szczęśliwi i ludzie wokół nas będą szczęśliwsi wraz z nami.
Dzisiaj przestanę sprawiać, żeby coś się wydarzyło. Zamiast tego, pozwolę, by sprawy przybrały naturalną kolej rzeczy. Jeżeli złapię się na tym, że próbuję kontrolować wydarzenia lub ludzi, natychmiast tego zaprzestanę i znajdę sposób, aby się od tego uwolnić.
Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio
Tradycja Siódma
„Każda grupa AA powinna być samo wystarczalna i nie powinna przyjmować dotacji z zewnątrz.”
SAMOWYSTARCZALNI alkoholicy? Kto to słyszał? A jednak uznaliśmy, że to jedyna droga. Zasada ta jest oczywistym dowodem głębokich przemian, jakie zaszły w nas wszystkich pod wpływem AA. Każdy zna zaklęcia pijących alkoholików, że mając pieniądze poradziliby sobie z wszystkimi problemami. Zawsze wyciągaliśmy rękę. Jak tylko sięgamy pamięcią, zawsze byliśmy od kogoś zależni, przeważnie finansowo. Toteż gdy wspólnota złożona wy łącznie z alkoholików oświadcza, że będzie sama na siebie łożyć zakrawa to na sensację. | Chyba żadna z Tradycji AA nie rodziła się w takich bólach jak właśnie ta. Początkowo ciągle byliśmy bez pieniędzy. Gdy dodać do tego rozpowszechnione przekonanie, że walczącym o trzeźwość alkoholikom należy udzielać wsparcia, można zrozumieć, dlaczego uważaliśmy, że zasługujemy na górę pieniędzy. Mając forsę moglibyśmy dokonywać cudów. Jednakże, o dziwo, ci z pieniędzmi byli inne go zdania. Uznali, że skoro wytrzeźwieliśmy, to najwyższy czas, żebyśmy również zaczęli sami za siebie płacić. Tak więc nasza wspólnota z konieczności pozostała biedna.
Istniała jeszcze jedna przyczyna zbiorowego ubóstwa. Wkrótce okazało się, że chociaż alkoholicy nie szczędzą pieniędzy w czasie niesienia pomocy w ramach Dwunaste go Kroku, to mają oni niezwykłą awersję do wrzucania podczas spotkań „do kapelusza” drobnych kwot na cele grupy. Byliśmy zdumieni odkryciem, że musimy liczyć się dosłownie z każdym groszem. A więc AA, jako wspólnota, ciągle była bez pieniędzy, podczas gdy poszczególni jej członkowie opływali w dostatki.
Alkoholicy są wierni zasadzie: „Wszystko albo nic”. Świadczy o tym również nasz znamienny stosunek do pieniędzy. O ile w latach niemowlęctwa AA uważaliśmy, że potrzebujemy wielkich pieniędzy, o tyle w młodości doszliśmy do przekonania, iż AA w ogóle nie powinno mieć pieniędzy. Wszyscy powtarzali z uporem: „Nie można mieszać AA z pieniędzmi. Musimy oddzielać ducha od materii”. Zajęliśmy tak radykalne stanowisko, ponieważ czasem nie którzy członkowie próbowali zarobić na swej przynależności do AA i obawialiśmy się, że możemy być wykorzystywani. Od czasu do czasu ktoś z wdzięczności ufundował nam klub. Często prowadziło to do ingerencji z zewnątrz w nasze sprawy. Raz nawet dostaliśmy nawet cały szpital. Niemal natychmiast najważniejszym pacjentem w tym szpitalu, a nawet kandydatem na przyszłego dyrektora został syn ofiarodawcy. Jedna z grup otrzymała pięć tysięcy dola rów do własnej dyspozycji. Kłótnie o to, co zrobić z taką sumą, ciągnęły się latami. Niektóre grupy, przerażone taki mi komplikacjami, nie chciały mieć ani centa w kasie.
Pomimo tych obaw, trzeba było przyjąć do wiadomości że AA musi jakoś funkcjonować. Wynajęcie lokali nieco kosztuje. By uniknąć zamieszania, trzeba było otworzyć skromne biura, założyć telefony, zatrudnić na pełny etat kilka sekretarek. Zrobiono to, pomimo licznych protestów Zrozumieliśmy, że bez tego ludzie szukający pomocy mogliby nas po prostu nie znaleźć. Te proste usługi wymagają skromnych środków, które powinniśmy i możemy sami zbierać między sobą. W końcu nasze poglądy w tej sprawie przestały się wahać między skrajnościami i przyjęliśmy Siódmą Tradycję w jej obecnym brzmieniu.
Bill lubił opowiadać następującą historię na ten temat. Kiedy w 1941 roku w „Saturday Evening Post” ukazał się artykuł Jacka Alexandra na temat AA, do nowojorskiej Fundacji napłynęły tysiące gorączkowych listów od doprowadzonych do ostateczności alkoholików i ich rodzin.
„W tym czasie nasze biuro – opowiada Bill – liczyło dwie osoby: ofiarną sekretarkę i mnie. Jak więc można było sobie poradzić z tą lawiną próśb o pomoc? Było oczywiste, że musimy zatrudnić więcej ludzi na pełnych etatach. Zwróciliśmy się zatem do grup AA o dobrowolne składki na ten cel. Może przysłaliby chociaż dolara rocznie od każdego członka? Bo inaczej te rozdzierające serce wołania o pomoc będą musiały pozostać bez odpowiedzi.
Ku memu zdziwieniu grupy się ociągały. Bardzo mnie to bolało. Pewnego ranka, patrząc na góry listów w biurze, pomstowałem na brak zrozumienia i skąpstwo członków wspólnoty. Akurat w tym momencie w drzwiach pojawiła się rozczochrana i obolała głowa jednego z moich starych znajomych. Był on naszym sztandarowym specjalistą od wpadek. Bez trudu zauważyłem, że ma potwornego kaca. Pamiętając dobrze to uczucie, poczułem w sercu litość. Zaprosiłem go do środka i dałem mu pięć dolarów. Zważywszy, że mój ówczesny dochód wynosił zaledwie trzydzieści dolarów tygodniowo, była to z mojej strony całkiem znacząca darowizna. Wie działem jak bardzo potrzebne są te pieniądze mojej żonie Lois na zakupy, ale to mnie nie powstrzymało. Wyraz niebiańskiej ulgi na twarzy przyjaciela ogrzał mi serce. Poczułem się wyjątkowo szlachetnie, zwłaszcza gdy myślałem o tych wszystkich alkoholikach, którzy skąpili dolara na rok. A tu ja z radością inwestuję piątaka w zaleczenie czyjegoś kaca.
Wieczorne spotkanie odbywało się w starym klubie na 24 ulicy w Nowym Jorku. Podczas przerwy skarbnik nieśmiało napomknął o katastrofalnej sytuacji finansowej klubu. (Było to w owym czasie, gdy wszyscy podkreślali, by pod żadnym pozorem nie mieszać AA z pieniędzmi). W końcu jednak oznajmił, że jeśli nie zapłacimy zaległego czynszu za korzystanie z klubu, właściciel po prostu nas wyeksmituje. Zakończył mówiąc: »A więc chłopaki, wrzucajcie dzisiaj szczodrze do kapelusza, dobrze?«
Usłyszałem ten apel o szczodrość bardzo wyraźnie w trakcie gorliwego nawracania na AA jakiegoś nowego, który siedział obok mnie. Widząc zbliżający się kapelusz, sięgnąłem do kieszeni. Nie przerywając rozmowy wyciągnąłem półdolarówkę. Nie wiedzieć czemu pomyślałem, że to za dużo, pośpiesznie wsadziłem ją z powrotem do kieszeni i wyszukałem dziesięciocentówkę, która z ledwie słyszalnym brzękiem wpadła do kapelusza. W tamtych czasach nikt jeszcze nie wrzucał do kapelusza banknotów.
Nagle się zreflektowałem. Ja, który jeszcze tego samego ranka chełpiłem się szczodrością, potraktowałem mój własny klub gorzej niż ci rozproszeni po kraju alkoholicy, którzy zaniedbali wysłać dolara do Fundacji. Zrozumiałem, że pięciodolarowa darowizna dla skacowanego wpadkowicza służyła wyłącznie mojemu własnemu ego, co zresztą ani mnie ani jemu nie mogło wyjść na dobre. Uświadomiłem sobie, że istnieje jedno miejsce, gdzie AA i pieniądze świetnie się uzupełniają. Tym miejscem jest kapelusz!”
Z pieniędzmi wiąże się jeszcze jedna historia. Pewnego wieczoru, w 1948 roku, odbywało się kwartalne zebranie powierników Fundacji. Porządek obrad zawierał pewną bardzo ważną kwestię. Otóż zmarła pewna pani. Po otwarciu testamentu okazało się, że zapisała ona Fundacji dziesięć tysięcy dolarów. Powstało pytanie, czy AA ma przyjąć ten dar.
Ach, cóż to była za debata! Fundacja akurat była bez gro sza; grupy nie nadsyłały żadnych pieniędzy na utrzymanie biura. Wydawaliśmy na ten cel cały dochód ze sprzedaży naszej książki (mowa o „Wielkiej Księdze” – przyp. tłum), ale i to nie wystarczało. Rezerwy topniały jak kwietniowy śnieg. Bardzo potrzebowaliśmy tych dziesięciu tysięcy. „Może się zdarzyć – mówili jedni – że grupy nigdy nie będą w całości utrzymywać biura. A przecież nie można go zamknąć, bo spełnia zbyt ważną rolę. Weźmy więc te pieniądze. A także wszystkie podobne darowizny w przyszłości. Z pewnością będziemy ich potrzebować”.
Z kolei zabrali głos przeciwnicy. Wskazali na fakt, że Rada Fundacji już wie o zapisach testamentowych na rzecz AA o łącznej wartości przynajmniej pół miliona dolarów, dokonanych przez ludzi, którzy jeszcze żyją. Bóg jedynie wie ile jest zapisów, o których nie wiadomo. Jeśli nie będziemy konsekwentnie odrzucali dotacji z zewnątrz, wkrótce Fundacja będzie zamożna. Co więcej, najdrobniej szy publiczny gest ze strony naszych powierników wskazujący na to, że potrzebujemy pieniędzy, może poruszyć lawinę dotacji. W świetle takich perspektyw, owe dziesięć tysięcy, nad którymi obradowaliśmy, naprawdę nie było wielką sumą. Ale tak jak pierwszy kieliszek wypity przez alkoholika musiałyby one zapoczątkować katastrofalną reakcję łańcuchową. Gdzie mogłoby to nas doprowadzić? Ten kto płaci muzykantom, decyduje o repertuarze. Jeśli Fundacja uzyskiwałaby fundusze z zewnątrz, członkowie Rady Nadzorczej mogliby pokusić się o dysponowanie nimi, nie uwzględniając życzeń AA jako całości. Zwolnieni od odpowiedzialności alkoholicy wzruszaliby ramionami, mówiąc: „Fundacja jest tak bogata, że ja już nie muszę się o nią martwić”.
Świadomość posiadania dużej ilości pieniędzy, mogłaby skłaniać członków Rady Nadzorczej do wymyślania róż nych sposobów jak najkorzystniejszego zainwestowania kapitału, odrywając w ten sposób AA od głównego celu. Gdyby tak się stało, natychmiast zachwiałoby to wspólnotą. Rada wyodrębniłaby się ze wspólnoty i byłaby poddana ostrej krytyce zarówno ze strony zwykłych członków AA, jak i ze strony społeczeństwa. Takie były argumenty za i przeciw.
I właśnie wtedy, nasi powiernicy uczynili chwalebny zapis w historii AA. Opowiedzieli się za tym, by przyjąć jako zasadę, że AA zawsze pozostanie biedne. Odtąd polityka finansowa Fundacji miała ograniczać się do bieżących wydatków i rozsądnej rezerwy. I choć nie przyszło im to łatwo powiernicy oficjalnie odrzucili owe dziesięć tysięcy dolarów, przyjmując formalnie nieodwołalną zasadę, że wszystkie podobne dary powinny być odrzucane w przyszłości. Jesteśmy przekonani, że właśnie w tym momencie zasada zbiorowego ubóstwa została stanowczo i raz na zawsze osadzona w tradycji AA. Opublikowanie tych faktów wywołało niezwykłą reakcję. Dla ludzi przyzwyczajonych do niekończących się apeli o datki na cele dobroczynne, AA stanowiło nie do końca zrozumiałe, ale ozdrowieńcze zjawisko. Przychylne artykuły prasowe w kraju i za granicą zrodziły falę społecznego zaufania do uczciwości AA. Wskazywano na to, że ludzie nieodpowiedzialni stali się odpowiedzialni oraz że przyjmując zasadę finansowej niezależności Anonimowi Alkoholicy wskrzesili niemalże zapomniany w dzisiejszym świecie ideał.