CODZIENNE REFLEKSJE
FAŁSZYWA DUMA
Wielu z nas, którzy uważali się za religijnych, zdało sobie sprawę, jak ograniczona była ta wiara. Nie zawsze stawiając Boga na pierwszym miejscu, sami pozbawiliśmy się Jego pomocy.
12 Kroków i 12 Tradycji, str. 76
Fałszywa duma wynika z wielu fałszywych założeń. Potrzeba wskazówek, które przydają się, jeśli chce się wieść przyzwoite życie, zostaje zaspokojona przez doświadczenie nadziei we Wspólnocie AA. Ci, którzy kroczą tą drogą od lat – dzień po dniu – twierdzą, że życie, którego trzonem jest Bóg, stwarza nieograniczone możliwości rozwoju. Ponieważ naprawdę tak jest, uczestnicy o długim stażu trzeźwości przekazują nam mnóstwo nadziei. Dziękuję mojej Sile Wyższej, że pozwoliła mi dowiedzieć się, iż Bóg działa poprzez ludzi; dziękuje Bogu, że nasi zaufani słudzy we Wspólnocie pomagają nowym uczestnikom odrzucić fałszywe ideały i przyjąć te, które prowadzą do życia pełnego współczucia i zaufania, “Weterani” AA dopingują nowicjuszy, aby ”doszli do siebie” – co pozwoli im “dojść do wiary”. Proszę moją Siłę Wyższą, aby zajęła się moim brakiem wiary.
Listy, 1966
JAK TO WIDZI BILL – s. 199
Arogancja i jej przeciwieństwo
Pewnego bardzo upartego kandydata do wspólnoty zabrano na jego pierwszy mityng AA, na którym dwóch mówców (czy raczej, wykładowców) wypowiadało się na temat „Boga, jakkolwiek Go pojmujemy”. Ich wystąpienia emanowały arogancją. Prawdę mówiąc, ostatni mądrala bezdyskusyjnie zalał słuchaczy swymi przekonaniami religijnymi. Obydwaj powtórzyli moje własne zachowanie sprzed lat. Każde wypowiedziane przez nich słowo było podszyte jedną myślą: „Ludzie, słuchajcie nas! Tylko nasza wersja AA jest prawdziwa – i lepiej się do nas przyłączcie!..”
Kandydat do wspólnoty całkiem się zniechęcił. Jego opiekun protestował, zapewniając, że AA wcale tak nie wygląda. Niestety, było już za późno; kandydat nikomu nie pozwolił się do siebie zbliżyć.
„Pokorę na dziś” pojmuję jako bezpieczny i stabilny obszar środka, leżący pomiędzy gwałtownymi skrajnościami emocjonalnymi. W tym zacisznym miejscu widzę rzeczy we właściwej perspektywie i jestem w stanie na tyle utrzymać równowagę, by zrobić następny mały kroczek na czytelnie oznakowanej drodze, która wiedzie do wartości wiecznych.
Grapevine kwiecień, czerwiec, 1961
DZIEŃ PO DNIU
Biorąc tylko jedną / jednego
To pierwszy kieliszek, narkotyk lub pigułka sprawia, że jesteśmy na haju. To nie drugi, trzeci czy czwarty, drugi dzień czy drugi tydzień zażywania wpędza nas w kłopoty. To ten pierwszy. Dopóki nie zrozumiemy tej koncepcji, będziemy bezskutecznie próbować przejąć kontrolę nad zażywaniem substancji psychoaktywnych.
Dla nas kontrola już nie istnieje. I nigdy nie będzie. Kiedy zaczynamy myśleć: Cóż, jeden mi nie zaszkodzi, jesteśmy na drodze powrotnej do tego samego bólu i beznadziei życia wypełnionego używkami.
Czy wierzę, że nawet jeden to za dużo?
Siło Wyższa, proszę, pomóż mi pamiętać, że nigdy nie odzyskam kontroli nad używaniem alkoholu.
Uniknę dziś pierwszego drinka lub zażycia narkotyku przez . . .
SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH
Spieszyć się, by czekać? Praktykowanie spokoju.
Często sami zmuszamy się do pośpiechu, gdy tak naprawdę nie ma ku temu żadnego powodu. W takich momentach tak naprawdę tworzymy tylko niepotrzebne napięcie i niepokój.
Slogan „EASY DOES IT” jest naszą odpowiedzią na takie wezwania do pośpiechu. Hasło to sugeruje, by po prostu wejść w rytm życia i „płynąć z prądem”.
To nie pośpiech, ale wytrwały wysiłek w końcu przynosi osiągnięcia. Mamy za dużo pośpiechu i niecierpliwości. To, czego naprawdę potrzebujemy, to pewny siebie, wytrwały wysiłek we właściwym kierunku. Powinniśmy szczególnie pamiętać o pośpiechu, gdy widzimy niespokojnych, niecierpliwych ludzi pędzących w ruchu ulicznym tylko po to, by być zmuszonym do czekania na światłach, ryzykując życie i zdrowie, by zaoszczędzić kilka sekund. Dobre, spokojne tempo jest tym, czego potrzebujemy i to ono wygra tę grę.
Będę dziś aktywny, ale nie nadaktywny. Będę szukał rytmu i wydajności we wszystkim, co robię.
ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE
Stajemy się mali, próbując być wielcy.
Marzyliśmy o byciu kimś wielkim. Próba bycia wielkim wiąże się z kontrolą. Spowodowaliśmy wiele kłopotów, próbując wszystko kontrolować. Boimy się po prostu pozwolić sprawom po prostu się wydarzyć, nie jesteśmy zbyt ufni. Wielu z nas ma dobre powody, by nie ufać. Bez względu na powody, pokładaliśmy zaufanie w upijaniu się lub ćpaniu. Myśleliśmy, że to jedyna rzecz, którą możemy kontrolować. Co tak naprawdę się stało? Zachorowaliśmy.
Zdrowienie opiera się na zaufaniu. Musimy nauczyć się ufać, że rezygnacja z kontroli jest dla nas najlepsza. Na początku będzie się to wydawać dziwne. Ale odpuszczenie i zaufanie może stać się sposobem na życie. Kroki, nasze grupy, nasz sponsor i nasza Siła Wyższa – tutaj znajdujemy miłość i troskę. Możemy im zaufać.
Modlitwa na dziś: Modlę się, abym z dnia na dzień pokładał więcej zaufania w moim programie i w mojej Sile Wyższej.
Działanie na dziś: Wymienię pięć powodów, dla których mogę ufać mojemu programowi Dwunastu Kroków.
JĘZYK WYZWOLENIA
Udowadnianie sobie
Spędziłam rok na próbach udowodnienia mojemu mężowi, jak bardzo raniło mnie jego picie. Kiedy zaczęłam się leczyć, zrozumiałam, że osobą, która musi uświadomić sobie, jak bardzo jego picie mnie rani, jestem ja sama. – Anonimowa
Przez miesiące usiłowałam udowodnić pewnemu mężczyźnie, z którym się spotykałam, jaka jestem odpowiedzialna i zrównoważona. Nagle uświadomiłam sobie, co ja właściwie robię. On nie musiał wiedzieć, jak bardzo byłam odpowiedzialna i zrównoważona. To mnie było to potrzebne.
Anonimowa
Usiłowanie udowodnienia sobie, że jesteśmy dobrzy, że niczego nam nie brakuje; usiłowanie udowodnienia komuś, że bardzo nas zranił, ale że jesteśmy dla niego pełni zrozumienia, stanowią sygnały ostrzegawcze, że wchodzimy w szkodzące nam zachowania.
Może jest to wskazówka, że usiłujemy kogoś kontrolować. Może to wskazówka, że nie wierzymy w to, że jesteśmy dobrzy, że niczego nam nie brakuje lub, że ktoś nas rani.
Może jest to ostrzeżenie, że pozwoliliśmy siebie zaangażować się w dysfunkcyjny układ. Może oznacza to, że błądzimy we mgle zaprzeczeń lub robimy coś, co nie jest dla nas dobre.
Przesadne usiłowanie przekonania kogoś do czegoś może oznaczać, że sami nie jesteśmy jeszcze do tego przekonani.
W momencie, kiedy dociera do nas jakaś prawda, wiemy, co mamy robić.
Nie chodzi o to, czy inni nas rozumieją i traktują poważnie. Nie chodzi też o to, czy są przekonani, że jesteśmy wspaniali i że niczego nam nie brakuje. To my jesteśmy tymi, którzy muszą ujrzeć światło.
Dzisiaj, Boże, pomóż mi uwolnić się od potrzeby kontrolowania rezultatów poprzez wywieranie wpływu na przekonania innych. Skupię się raczej na akceptacji samego siebie niż na próbach udowodnienia czegoś na swój temat. Jeżeli wpadnę we współuzależnieniową pułapkę udowadniania czegoś na swój temat, zastanowię się, czy nie czuję potrzeby przekonania o tym siebie samego.
Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio
Tradycja Siódma
„Każda grupa AA powinna być samo wystarczalna i nie powinna przyjmować dotacji z zewnątrz.”
SAMOWYSTARCZALNI alkoholicy? Kto to słyszał? A jednak uznaliśmy, że to jedyna droga. Zasada ta jest oczywistym dowodem głębokich przemian, jakie zaszły w nas wszystkich pod wpływem AA. Każdy zna zaklęcia pijących alkoholików, że mając pieniądze poradziliby sobie z wszystkimi problemami. Zawsze wyciągaliśmy rękę. Jak tylko sięgamy pamięcią, zawsze byliśmy od kogoś zależni, przeważnie finansowo. Toteż gdy wspólnota złożona wy łącznie z alkoholików oświadcza, że będzie sama na siebie łożyć zakrawa to na sensację. | Chyba żadna z Tradycji AA nie rodziła się w takich bólach jak właśnie ta. Początkowo ciągle byliśmy bez pieniędzy. Gdy dodać do tego rozpowszechnione przekonanie, że walczącym o trzeźwość alkoholikom należy udzielać wsparcia, można zrozumieć, dlaczego uważaliśmy, że zasługujemy na górę pieniędzy. Mając forsę moglibyśmy dokonywać cudów. Jednakże, o dziwo, ci z pieniędzmi byli inne go zdania. Uznali, że skoro wytrzeźwieliśmy, to najwyższy czas, żebyśmy również zaczęli sami za siebie płacić. Tak więc nasza wspólnota z konieczności pozostała biedna.
Istniała jeszcze jedna przyczyna zbiorowego ubóstwa. Wkrótce okazało się, że chociaż alkoholicy nie szczędzą pieniędzy w czasie niesienia pomocy w ramach Dwunaste go Kroku, to mają oni niezwykłą awersję do wrzucania podczas spotkań „do kapelusza” drobnych kwot na cele grupy. Byliśmy zdumieni odkryciem, że musimy liczyć się dosłownie z każdym groszem. A więc AA, jako wspólnota, ciągle była bez pieniędzy, podczas gdy poszczególni jej członkowie opływali w dostatki.
Alkoholicy są wierni zasadzie: „Wszystko albo nic”. Świadczy o tym również nasz znamienny stosunek do pieniędzy. O ile w latach niemowlęctwa AA uważaliśmy, że potrzebujemy wielkich pieniędzy, o tyle w młodości doszliśmy do przekonania, iż AA w ogóle nie powinno mieć pieniędzy. Wszyscy powtarzali z uporem: „Nie można mieszać AA z pieniędzmi. Musimy oddzielać ducha od materii”. Zajęliśmy tak radykalne stanowisko, ponieważ czasem nie którzy członkowie próbowali zarobić na swej przynależności do AA i obawialiśmy się, że możemy być wykorzystywani. Od czasu do czasu ktoś z wdzięczności ufundował nam klub. Często prowadziło to do ingerencji z zewnątrz w nasze sprawy. Raz nawet dostaliśmy nawet cały szpital. Niemal natychmiast najważniejszym pacjentem w tym szpitalu, a nawet kandydatem na przyszłego dyrektora został syn ofiarodawcy. Jedna z grup otrzymała pięć tysięcy dola rów do własnej dyspozycji. Kłótnie o to, co zrobić z taką sumą, ciągnęły się latami. Niektóre grupy, przerażone taki mi komplikacjami, nie chciały mieć ani centa w kasie.
Pomimo tych obaw, trzeba było przyjąć do wiadomości że AA musi jakoś funkcjonować. Wynajęcie lokali nieco kosztuje. By uniknąć zamieszania, trzeba było otworzyć skromne biura, założyć telefony, zatrudnić na pełny etat kilka sekretarek. Zrobiono to, pomimo licznych protestów Zrozumieliśmy, że bez tego ludzie szukający pomocy mogliby nas po prostu nie znaleźć. Te proste usługi wymagają skromnych środków, które powinniśmy i możemy sami zbierać między sobą. W końcu nasze poglądy w tej sprawie przestały się wahać między skrajnościami i przyjęliśmy Siódmą Tradycję w jej obecnym brzmieniu.
Bill lubił opowiadać następującą historię na ten temat. Kiedy w 1941 roku w „Saturday Evening Post” ukazał się artykuł Jacka Alexandra na temat AA, do nowojorskiej Fundacji napłynęły tysiące gorączkowych listów od doprowadzonych do ostateczności alkoholików i ich rodzin.
„W tym czasie nasze biuro – opowiada Bill – liczyło dwie osoby: ofiarną sekretarkę i mnie. Jak więc można było sobie poradzić z tą lawiną próśb o pomoc? Było oczywiste, że musimy zatrudnić więcej ludzi na pełnych etatach. Zwróciliśmy się zatem do grup AA o dobrowolne składki na ten cel. Może przysłaliby chociaż dolara rocznie od każdego członka? Bo inaczej te rozdzierające serce wołania o pomoc będą musiały pozostać bez odpowiedzi.
Ku memu zdziwieniu grupy się ociągały. Bardzo mnie to bolało. Pewnego ranka, patrząc na góry listów w biurze, pomstowałem na brak zrozumienia i skąpstwo członków wspólnoty. Akurat w tym momencie w drzwiach pojawiła się rozczochrana i obolała głowa jednego z moich starych znajomych. Był on naszym sztandarowym specjalistą od wpadek. Bez trudu zauważyłem, że ma potwornego kaca. Pamiętając dobrze to uczucie, poczułem w sercu litość. Zaprosiłem go do środka i dałem mu pięć dolarów. Zważywszy, że mój ówczesny dochód wynosił zaledwie trzydzieści dolarów tygodniowo, była to z mojej strony całkiem znacząca darowizna. Wie działem jak bardzo potrzebne są te pieniądze mojej żonie Lois na zakupy, ale to mnie nie powstrzymało. Wyraz niebiańskiej ulgi na twarzy przyjaciela ogrzał mi serce. Poczułem się wyjątkowo szlachetnie, zwłaszcza gdy myślałem o tych wszystkich alkoholikach, którzy skąpili dolara na rok. A tu ja z radością inwestuję piątaka w zaleczenie czyjegoś kaca.
Wieczorne spotkanie odbywało się w starym klubie na 24 ulicy w Nowym Jorku. Podczas przerwy skarbnik nieśmiało napomknął o katastrofalnej sytuacji finansowej klubu. (Było to w owym czasie, gdy wszyscy podkreślali, by pod żadnym pozorem nie mieszać AA z pieniędzmi). W końcu jednak oznajmił, że jeśli nie zapłacimy zaległego czynszu za korzystanie z klubu, właściciel po prostu nas wyeksmituje. Zakończył mówiąc: »A więc chłopaki, wrzucajcie dzisiaj szczodrze do kapelusza, dobrze?«
Usłyszałem ten apel o szczodrość bardzo wyraźnie w trakcie gorliwego nawracania na AA jakiegoś nowego, który siedział obok mnie. Widząc zbliżający się kapelusz, sięgnąłem do kieszeni. Nie przerywając rozmowy wyciągnąłem półdolarówkę. Nie wiedzieć czemu pomyślałem, że to za dużo, pośpiesznie wsadziłem ją z powrotem do kieszeni i wyszukałem dziesięciocentówkę, która z ledwie słyszalnym brzękiem wpadła do kapelusza. W tamtych czasach nikt jeszcze nie wrzucał do kapelusza banknotów.
Nagle się zreflektowałem. Ja, który jeszcze tego samego ranka chełpiłem się szczodrością, potraktowałem mój własny klub gorzej niż ci rozproszeni po kraju alkoholicy, którzy zaniedbali wysłać dolara do Fundacji. Zrozumiałem, że pięciodolarowa darowizna dla skacowanego wpadkowicza służyła wyłącznie mojemu własnemu ego, co zresztą ani mnie ani jemu nie mogło wyjść na dobre. Uświadomiłem sobie, że istnieje jedno miejsce, gdzie AA i pieniądze świetnie się uzupełniają. Tym miejscem jest kapelusz!”
Z pieniędzmi wiąże się jeszcze jedna historia. Pewnego wieczoru, w 1948 roku, odbywało się kwartalne zebranie powierników Fundacji. Porządek obrad zawierał pewną bardzo ważną kwestię. Otóż zmarła pewna pani. Po otwarciu testamentu okazało się, że zapisała ona Fundacji dziesięć tysięcy dolarów. Powstało pytanie, czy AA ma przyjąć ten dar.
Ach, cóż to była za debata! Fundacja akurat była bez gro sza; grupy nie nadsyłały żadnych pieniędzy na utrzymanie biura. Wydawaliśmy na ten cel cały dochód ze sprzedaży naszej książki (mowa o „Wielkiej Księdze” – przyp. tłum), ale i to nie wystarczało. Rezerwy topniały jak kwietniowy śnieg. Bardzo potrzebowaliśmy tych dziesięciu tysięcy. „Może się zdarzyć – mówili jedni – że grupy nigdy nie będą w całości utrzymywać biura. A przecież nie można go zamknąć, bo spełnia zbyt ważną rolę. Weźmy więc te pieniądze. A także wszystkie podobne darowizny w przyszłości. Z pewnością będziemy ich potrzebować”.
Z kolei zabrali głos przeciwnicy. Wskazali na fakt, że Rada Fundacji już wie o zapisach testamentowych na rzecz AA o łącznej wartości przynajmniej pół miliona dolarów, dokonanych przez ludzi, którzy jeszcze żyją. Bóg jedynie wie ile jest zapisów, o których nie wiadomo. Jeśli nie będziemy konsekwentnie odrzucali dotacji z zewnątrz, wkrótce Fundacja będzie zamożna. Co więcej, najdrobniej szy publiczny gest ze strony naszych powierników wskazujący na to, że potrzebujemy pieniędzy, może poruszyć lawinę dotacji. W świetle takich perspektyw, owe dziesięć tysięcy, nad którymi obradowaliśmy, naprawdę nie było wielką sumą. Ale tak jak pierwszy kieliszek wypity przez alkoholika musiałyby one zapoczątkować katastrofalną reakcję łańcuchową. Gdzie mogłoby to nas doprowadzić? Ten kto płaci muzykantom, decyduje o repertuarze. Jeśli Fundacja uzyskiwałaby fundusze z zewnątrz, członkowie Rady Nadzorczej mogliby pokusić się o dysponowanie nimi, nie uwzględniając życzeń AA jako całości. Zwolnieni od odpowiedzialności alkoholicy wzruszaliby ramionami, mówiąc: „Fundacja jest tak bogata, że ja już nie muszę się o nią martwić”.
Świadomość posiadania dużej ilości pieniędzy, mogłaby skłaniać członków Rady Nadzorczej do wymyślania róż nych sposobów jak najkorzystniejszego zainwestowania kapitału, odrywając w ten sposób AA od głównego celu. Gdyby tak się stało, natychmiast zachwiałoby to wspólnotą. Rada wyodrębniłaby się ze wspólnoty i byłaby poddana ostrej krytyce zarówno ze strony zwykłych członków AA, jak i ze strony społeczeństwa. Takie były argumenty za i przeciw.
I właśnie wtedy, nasi powiernicy uczynili chwalebny zapis w historii AA. Opowiedzieli się za tym, by przyjąć jako zasadę, że AA zawsze pozostanie biedne. Odtąd polityka finansowa Fundacji miała ograniczać się do bieżących wydatków i rozsądnej rezerwy. I choć nie przyszło im to łatwo powiernicy oficjalnie odrzucili owe dziesięć tysięcy dolarów, przyjmując formalnie nieodwołalną zasadę, że wszystkie podobne dary powinny być odrzucane w przyszłości. Jesteśmy przekonani, że właśnie w tym momencie zasada zbiorowego ubóstwa została stanowczo i raz na zawsze osadzona w tradycji AA. Opublikowanie tych faktów wywołało niezwykłą reakcję. Dla ludzi przyzwyczajonych do niekończących się apeli o datki na cele dobroczynne, AA stanowiło nie do końca zrozumiałe, ale ozdrowieńcze zjawisko. Przychylne artykuły prasowe w kraju i za granicą zrodziły falę społecznego zaufania do uczciwości AA. Wskazywano na to, że ludzie nieodpowiedzialni stali się odpowiedzialni oraz że przyjmując zasadę finansowej niezależności Anonimowi Alkoholicy wskrzesili niemalże zapomniany w dzisiejszym świecie ideał.