Refleksje na dzień 5 lipca

CODZIENNE REFLEKSJE

NOWY KIERUNEK

Nasze ludzkie zasoby siły woli nie wystarczyły i dlatego zawsze przegrywaliśmy… Każdy dzień zaczynamy z wizją woli Boskiej przed oczami, wszystkie nasze uczynki są jej przejawem.
Anonimowi Alkoholicy, str. 38, 73

Powiada się, że alkoholicy mają “słabą wolę” – a ja tymczasem należę do ludzi o najsilniejszej woli na świecie! Ale wiem już, że moja niewiarygodna siła woli nie wystarczy, żeby uratować mi życie. Moim problemem nie jest “słabość” woli, tylko niewłaściwe ukierunkowanie jej. Gdy – nie pomniejszając siebie obłudnie – uczciwie akceptuję własne ograniczenia i proszę Boga o przewodnictwo, to moje największe braki i wady stają się największymi zaletami. Gdy prawidłowo ukierunkowuję swoją silną wolę, pomaga mi ona wytrwać w wysiłkach aż do chwili, gdy w moim życiu urzeczywistniają się obietnice Programu.


„Jak to widzi Bill” – s 185

Bumerang

Kiedy miałem dziesięć lat byłem wyrośnięty, niezdarny i mniejsze niż ja dzieci wygrywały ze mną w bójkach. Pamiętam, że przez ponad rok byłem z tego powodu bardzo przygnębiony, po czym zaczęła się we mnie budzić zawzięta potrzeba zwycięstwa. Pewnego dnia mój dziadek przyszedł do mnie z książką o Australii i powiedział: „Piszą tutaj, że tylko australijski łowca wie, jak zrobić bumerang i jak nim rzucać”.

„Oto moja szansa – pomyślałem. Będę pierwszym Amerykaninem, który zrobi bumerang i będzie nim rzucał”. Cóż, każde dziecko mogłoby wpaść na taki pomysł i próbować go zrealizować. Mogło to trwać dwa dni, czy nawet dwa tygodnie. Ale mnie ogarnęła niepohamowania żądza sukcesu trzymająca mnie w swym jarzmie przez całe sześć miesięcy, aż zrobiłem bumerang, który poszybował wokół dziedzińca kościelnego sąsiadującego z naszym domem i zawracając prawie uderzył w głowę mego dziadka.

Emocjonalnie zacząłem konstruować innego rodzaju bumerang, ten który potem o mało mnie nie zabił.

Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość, str. 69-70


DZIEŃ PO DNIU

Modlitwa
Nasze modlitwy są zawsze wysłuchiwane, ale czasami odpowiedź brzmi „nie”, a czasami jest to odpowiedź, której nie możemy zrozumieć. (Jak możemy zrozumieć plany naszej Siły Wyższej?) Jeśli ufamy naszej Sile Wyższej, że utrzyma nas w trzeźwości, być może nasza wiara może rozszerzyć się na inne obszary naszego życia.
W programie jest powiedzenie o modlitwie, które ma wiele sensu: powinniśmy pracować każdego dnia tak, jakby wszystko zależało od nas i modlić się każdego dnia tak, jakby wszystko zależało od naszej Siły Wyższej.

Czy modlę się z wiarą?

Siło Wyższa, pomóż mi prosić o to, czego potrzebuję i ufać temu, co otrzymam.
Dzisiaj pomodlę się o …


SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

Co przynosi zmianę? – Inwentura.
W sprawach ludzkich ogromne zmiany zachodzą czasami niemal spontanicznie, wywołując rewolucyjne wstrząsy. Co powoduje takie zmiany?
Te widoczne zmiany, na dobre lub złe, pojawiają się, ponieważ ludzie akceptują nowe idee. Łatwo jest zobaczyć, jak to działa w życiu jednej osoby, ale tak samo działa to w społeczeństwach.
Ruch 12 Kroków jest najbardziej dramatyczną formą takiej zmiany. Staliśmy się skuteczni, ponieważ mamy nowe formy myślenia, które zastępują stare destrukcyjne formy, które wyrządziły tak wiele szkód. Nasz ruch będzie rósł i rozwijał się tylko tak długo, jak długo zachowamy nowe sposoby myślenia, które jako pierwsze doprowadziły do tej zmiany.
Będę trzymać się idei, że moje życie może być tylko tak dobre, jak myśli, które wybieram.


ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

Jeśli na początku ci się nie udaje, biegniesz mniej więcej przeciętnie. – Ovid
Nasz program mówi o duchowym postępie, a nie o doskonałości. Możemy poświęcić na to tyle czasu, ile potrzebujemy. Naszym celem jest stały postęp. Możemy zadać sobie pytanie: „Czy jestem trochę bardziej uduchowiony niż rok temu? Miesiąc temu?” Jeśli odpowiedź brzmi „tak”, to świetnie sobie radzimy. Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, powinniśmy zastanowić się dlaczego.
Nasza choroba zmusza nas do bycia doskonałymi. Podczas powrotu do zdrowia uczymy się, że możemy być tym, kim jesteśmy – ludźmi. Nawet najszybsi biegacze na świecie są przeciętni w większości innych obszarów swojego życia. To jest w porządku. Pamiętaj, „duchowy postęp, nie doskonałość”.

Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, nie będę się wstydził tego, jaki jestem przeciętny. Będę pamiętał, że jestem przeciętny – i to jest dobre.

Działanie na dziś: Wymienię to, co jest we mnie przeciętne. Podzielę się tym z przyjacielem. Następnie zapytam przyjaciela, co jest we mnie wyjątkowego.


JĘZYK WYZWOLENIA

Poczucie winy ocalonego
Zaczęliśmy zdrowieć. Zaczęliśmy troszczyć się o siebie. Program zdrowienia daje pierwsze rezultaty – zaczynamy mieć bardziej pozytywny stosunek do samych siebie. Wtedy nagle odzywa się poczucie winy. Możliwe że za każdym razem, kiedy poczujemy pełnię i radość życia, będzie nas męczyć poczucie winy z powodu tych, którzy zostali z tyłu; tych, którzy się nie leczą, tych, którzy wciąż cierpią. Poczucie winy ocalonego jest symptomem współuzależnienia. Zdarza się nam myśleć o byłym mężu, który w dalszym ciągu pije. Być może rozpamiętujemy problemy naszego nastoletniego lub dorosłego już dziecka, które wciąż cierpi z powodu uzależnienia. Albo dzwoni do nas nieleczący się rodzic, który skarży się na swój ciężki los. Wtedy czujemy, że dajemy się wciągać w ich ból.
Jak to możliwe, abyśmy mogli czuć się tak dobrze, kiedy bliskie nam osoby cierpią? Czy możemy odciąć się od ich problemów i mimo tego prowadzić satysfakcjonujące życie? Oczywiście, że możemy.
Prawdą jest, że ciężko jest zostawić z tyłu tych, których się kocha. Lecz musimy cierpliwie posuwać się do przodu.
Uzdrawianie innych ludzi nie jest naszym zadaniem. Nie jesteśmy w stanie ich uzdrowić. Nie jesteśmy w stanie ich uszczęśliwić.
Możemy zadawać sobie pytanie, dlaczego zostaliśmy wybrani, aby prowadzić pełniejsze życie. Być może nigdy nie poznamy odpowiedzi. Niektórzy ludzie zrównają się z nami w swoim czasie, ale ich zdrowienie to nie nasza sprawa. Naszą sprawą może być jedynie nasze własne zdrowienie.
Możemy odejść w miłości i kochać siebie bez poczucia winy.

Dzisiaj jestem gotów zająć się swoim smutkiem i poczuciem winy. Dam sobie zgodę na bycie zdrowym i szczęśliwym, nawet jeżeli ktoś, kogo kocham, nie obrał tej samej ścieżki.


Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


Krok Siódmy

„Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki”

KROK ten kładzie szczególny nacisk na pokorę, warto więc zastanowić się, czym jest pokora i w jaki sposób możemy stosować ją w życiu.
Rozwijanie pokory niewątpliwie leży u podstaw każdego z Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików. Bez pokory żaden alkoholik nie utrzyma się w trzeźwości. Jednakże to minimum pokory, które jest potrzebne do utrzymania trzeźwości, nie wystarcza, zdaniem wielu uczestników AA, do osiągnięcia prawdziwego zadowolenia z życia. Trzeba jej znacznie więcej zarówno po to, by żyć pożytecznie, jak i po to, by w sytuacjach krytycznych móc znaleźć oparcie w dostatecznie silnej wierze.
Pokora, jako pojęcie i jako ideał postępowania, nie znajduje uznania w naszych czasach. Nie dość, że idea pokory jest niewłaściwie rozumiana, ale nawet samo słowo często budzi gwałtowną niechęć. Wielu ludzi nigdy nawet nie słyszało o pokorze jako o sposobie życia. Nad większością codziennych rozmów i lektur unosi się duma człowieka z jego własnych osiągnięć.
Ludzie nauki z ogromną inteligencją wykradają naturze jej sekrety. Wykorzystywane dziś olbrzymie zasoby zapowiadają taką obfitość dobrodziejstw materialnych, że wielu ludzi uwierzyło w bliskie nadejście raju stworzonego ludzką ręką. W zanik ubóstwa i taki dobrobyt, który zagwarantuje każdemu tyle poczucia bezpieczeństwa i zadowolenia życiowego, ile dusza zapragnie. U podstaw tej wizji zdaje się tkwić przekonanie, że po zaspokojeniu podstawowych instynktów każdego człowieka, nie bardzo będzie o co się kłócić. A wtedy ludzie staną się wreszcie szczęśliwi i będą mogli zająć się bez reszty rozwijaniem kultury i charakterów. Wyłącznie dzięki inteligencji i pracy staną się kowala mi własnego losu.
Na pewno żaden alkoholik, a w szczególności członek AA, nie zechce potępiać osiągnięć materialnych. Nie mamy także zamiaru polemizować z resztą ludzi, którzy nadal zapalczywie utrzymują, że głównym celem życia jest zaspokajanie zasadniczych popędów naturalnych. Wiemy natomiast aż zbyt dobrze, że nikt nie prześcignie alkoholików w sztuce stosowania tej zasady w sposób prowadzący do nieuchronnej katastrofy życiowej. Przez dziesiątki lat domagaliśmy się więcej bezpieczeństwa, prestiżu i miłości, niż nam się należało. Kiedy wydawało nam się, że osiągamy sukces piliśmy, by snuć jeszcze wspanialsze marzenia. Kiedy coś nam się nie udawało, choćby tylko trochę, piliśmy szukając zapomnienia. I zawsze było czegoś nam brak.
We wszystkich tych stanach, wielu z nas przyświecały najlepsze zamiary, jednak paraliżującą przeszkodą był brak pokory. Byliśmy zbyt krótkowzroczni, aby zdać sobie sprawę z tego, że praca nad charakterem i wartości duchowe muszą stać na pierwszym miejscu, a dobra materialne wcale nie są celem życia. Z typową dla nas krańcowością braliśmy środki za cele. Zamiast uznać zaspokojenie potrzeb materialnych za środek pozwalający nam żyć i działać po ludzku, uznaliśmy zaspokojenie tych potrzeb za ostateczny cel życia.
Wprawdzie większość z nas doceniała wartość dobrego charakteru, ale tylko na tyle, na ile dobry charakter jest potrzebny do osiągnięcia tego wszystkiego, co miało dawać zadowolenie z siebie. Umiejętność robienia wrażenia ludzi porządnych i moralnie bez zarzutu ułatwiała nam zdobycie tego, na czym naprawdę nam zależało. Ale ilekroć musieliśmy wybierać miedzy charakterem a przyjemnością, troska o szlachetność charakteru ginęła w pogoni za urojonym szczęściem. Rzadko traktowaliśmy kształtowanie charakteru jako cel sam w sobie, wartość o którą warto było zabiegać bez względu na jej przydatność w zaspokajaniu naturalnych popędów. Nigdy nie dążyliśmy do tego, aby podstawą codziennego życia uczynić uczciwość, tolerancję oraz bez interesowną miłość do ludzi i Boga.
Ten brak solidnego oparcia o jakiekolwiek trwałe wartości, ta nieumiejętność dostrzeżenia prawdziwego celu życia stała się przyczyną jeszcze jednego zła. Dopóki bowiem trwaliśmy w przeświadczeniu, że własna siła i inteligencja zupełnie nam w życiu wystarczą, dopóty niedostępna była dla nas aktywna wiara w Siłę Wyższą. Į to także wtedy, gdy wierzyliśmy w Boga. Nawet jeśli mieliśmy szczere przekonania religijne, pozostawały one jałowe, ponieważ nadal graliśmy wobec siebie rolę Pana Boga. Polegając przede wszystkim na sobie, nie mogliśmy znaleźć prawdziwego oparcia w Sile Wyższej. Brakowało nam tego, co jest podstawowym składnikiem wszelkiej pokory, a mianowicie pragnienia poznania i czynienia woli Bożej.
Porzucenie tych przekonań i przyjęcie nowych poglądów było dla nas niezmiernie bolesnym procesem. Musieliśmy przejść przez setki upokorzeń, aby nauczyć się czegoś o pokorze, dopiero na końcu długiej drogi, znaczonej wieloma klęskami i poniżeniami, a wreszcie ostatecznym załamaniem zadufania w sobie, zaczęliśmy dostrzegać w pokorze coś więcej niż stan żałosnego zawodzenia. Każdy nowo przybyły do AA słyszy, a wkrótce sam się o tym przekonuje, że pokorne przyznanie się do bezsilności wobec alkoholu jest pierwszym krokiem ku wyzwoleniu spod jego paraliżującej władzy.
A więc najpierw uznajemy pokorę za konieczność. Ale to dopiero początek. Aby w pełni przezwyciężyć odrazę na samą myśl o sobie, jako pokornym słudze, aby posiąść wizję pokory, jako szerokiej drogi wiodącej do prawdziwej wolności duchowej, aby zdobyć się na gotowość do kształtowania w sobie pokory, jako celu samego w sobie większość z nas potrzebuje długiego czasu. Pielęgnowany przez całe życie egocentryzm nie znika z dnia na dzień. Pierwsze kroki stawiamy wbrew sobie.
Kiedy w końcu przyznaliśmy bez zastrzeżeń, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, wielu z nas odetchnęło z ulgą: „Dzięki Bogu mam to już za sobą. Nigdy już nie będę musiał przechodzić przez ten koszmar!” Wkrótce jednak dowiaduje my się, najczęściej z przerażeniem, że jest to dopiero pierwszy kamień milowy na nowej drodze, Powodowani koniecznością, wciąż jeszcze niezbyt chętnie, zaczynamy walczyć z najpoważniejszymi wadami charakteru, które doprowadziły nas do nałogu i z którymi musimy się uporać pod groźbą nawrotu choroby alkoholowej. Wielu z tych wad chcemy się pozbyć, ale niekiedy wydaje się nam to niemożliwe, a wtedy cofamy się przed stawianiem im czoła. Kurczowo trzymamy się innych przywar, równie groźnych dla naszej równowagi, bo te z kolei sprawiają nam przyjemność. Jakże więc możemy zmobilizować siłę i rozwagę potrzebną do pozbycia się tych przemożnych pokus i pragnień?
I tu znów dochodzimy do nieodpartego wniosku wyprowadzonego z doświadczeń AA, że musimy po prostu mieć wolę, by stale próbować bo inaczej wypadniemy z toru. W tym stadium rozwoju znajdujemy się pod silnym naciskiem, wręcz przymusem, aby postępować właściwie. Nie możemy uniknąć wyboru pomiędzy bolesnymi próbami a nieuniknioną karą za niepodjęcie tych prób. Te pierwsze kroki stawiamy niechętnie, ale przecież posuwamy się do przodu. Pokora może nadal nie być naszą upragnioną cechą charakteru, ale już zdajemy sobie sprawę, że jest dla nas jednym z niezbędnych narzędzi ratunku.
Kiedy jednak przyjrzeliśmy się już dokładnie naszym wadom, kiedy omówiliśmy je z kimś innym i kiedy staliśmy się gotowi je usunąć, nasze wyobrażenie o pokorze zaczęło nabierać głębszych treści. Zapewne zdołaliśmy już, przynajmniej w pewnej mierze, uwolnić się od najbardziej dotkliwych ułomności charakteru. Nie jest już nam zupełnie obcy stan rzeczywistego spokoju umysłu. Dla tych z nas, którzy dotychczas znali jedynie nastroje podniecenia, depresji i lęków – a więc dla nas wszystkich – ten nowo odkryty spokój jest bezcennym darem. Coś naprawdę zupełnie nowego wzbogaciło nasze życie. Jeśli dotychczas pokora była dla nas czymś w rodzaju wodnistej papki szpitalnej, to obecnie odczuwamy ją jak życiodajną mannę, po której spożyciu możemy uzyskać pogodę ducha.
To udoskonalone odczucie pokory powoduje jeszcze jedną radykalną zmianę naszych poglądów. Zaczynają się nam otwierać oczy na ogromne wartości, które wynikają bezpośrednio z detronizacji własnego JA. Nasze dotychczasowe życie było nieustanną ucieczką od bólu i problemów. Uciekaliśmy przed nimi w panicznym strachu. Nigdy nie chcieliśmy zmierzyć się z cierpieniem. Naszym rozwiązaniem była zawsze ucieczka w butelką. Budowanie charakteru przez cierpienie mogło być dobre dla świętych, ale nas nie pociągało ani trochę.
Potem, już w AA, zaczęliśmy patrzeć i słuchać. Wszędzie wokół nas widzieliśmy nieszczęścia i upadki, które pokora przeobrażała w bezcenne wartości. Usłyszeliśmy wiele opowieści o tym, jak pokora przekuwała słabość w siłę. W każdym przypadku ból był ceną wstępu do nowego życia. Ale nagroda za tę cenę przerastała najśmielsze oczekiwania. Była nią pewna doza pokory, która wkrótce okazała się najlepszym lekarstwem na ból. Zaczynaliśmy coraz mniej bać się bólu i coraz bardziej pragnąć pokory.
Najgłębszym rezultatem tej lekcji pokory była zmiana naszego stosunku do Boga i to niezależnie od tego, czy byliśmy poprzednio wierzący, czy też nie. Przestaliśmy odnosić się do Siły Wyższej jak do pogotowia ratunkowe go, w myśl formuły „jak trwoga to do Boga”. Coraz bardziej słabło w nas przekonanie, że możemy żyć jak nam się żywnie podoba, korzystając tylko od czasu do czasu z Bożej pomocy. Wielu z nas, którzy uważali się za religijnych, zdało sobie sprawę jak ograniczona była ta wiara. Nie zawsze stawiając Boga na pierwszym miejscu, sami pozbawialiśmy się jego pomocy. Dopiero teraz słowa „Sam z siebie jestem niczym – Pan czyni dzieła”, zaczynały budzić nadzieję i nabierać sensu.
Przekonaliśmy się także, że droga do pokory nie zawsze musi prowadzić przez pręgierz zawodów i klęsk. Można ją uzyskać nie tylko w wyniku długotrwałych cierpień, ale także w rezultacie wolnego wyboru. Wielki zwrot w naszym życiu nastąpił wtedy, kiedy zapragnęliśmy pokory z własnej, nieprzymuszonej woli. Właśnie wtedy mogliśmy zdać sobie sprawę z najgłębszych znaczeń Siódmego Kroku: „Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki”.
A teraz przystępując już do praktycznego podjęcia Siódmego Kroku, dobrze będzie raz jeszcze zastanowić się nad tym, jakie są nasze najgłębsze cele życiowe. Każdy z nas chciałby żyć w zgodzie z sobą i z innymi. Chcielibyśmy mieć pewność, że łaska Boża może uczynić dla nas to, czego sami nie potrafimy dla siebie zrobić. Wiemy już, że wady charakteru wynikające z krótkowzrocznych i płaskich popędów blokują nam drogę do tych celów. Jasno teraz widzimy, że stawialiśmy niemożliwe do spełnienia żądania sobie, innym alkoholikom i Bogu.
Głównym motorem naszych wad był samolubny lęk, że możemy utracić coś co już posiadamy, albo że nie uda nam się zdobyć czegoś, czego pragniemy. Żyjąc pod presją wiecznie nie zaspokojonych wymagań, pozostawaliśmy w stanie chronicznego rozdrażnienia i rozczarowań. Nie mogliśmy więc zaznać spokoju, dopóki nie udało się nam ukrócić tych wymagań. A różnica między wymaganiem a zwykłą prośbą jest oczywista dla każdego.
Właśnie podczas Siódmego Kroku następuje zmiana naszych postaw, która umożliwia, by kierując się pokorą wyjść poza siebie – ku innym ludziom i ku Bogu. Cały sens Siódmego Kroku ogniskuje się w pokorze. Zawarte w nim posłanie sprowadza się do tego, że powinniśmy teraz spróbować pokory, jako środka do usunięcia pozostałych wad charakteru, tak samo jak już to zrobiliśmy, kiedy przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, i kiedy uwierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie. Jeśli mieliśmy dość pokory, aby dostąpić łaski, która uwolniła nas od śmiertelnej obsesji, możemy z nadzieją oczekiwać takiego samego rezultatu w przypadku każdego nękającego nas problemu.