CODZIENNE REFLEKSJE
DOŚWIADCZENIE NAJLEPSZYM NAUCZYCIELEM
Ponieważ brak nam niezbędnego doświadczenia i dopiero co nawiązaliśmy świadomy kontakt z Bogiem, nie będziemy – prawdopodobnie – działać cały czas pod wpływem natchnienia.
Anonimowi Alkoholicy, str. 75
Niektórzy twierdzą, że doświadczenie jest najlepszym nauczycielem; ja zaś twierdzę, że jest jedynym nauczycielem. O miłości Boga do mnie mogłem dowiedzieć się tylko poprzez doświadczenie własnej zależności od tej miłości. Na początku nie byłem pewien, czy On rzeczywiście nadaje kierunek memu życiu; teraz jednak rozumiem, że jeżeli mam zdobyć się na śmiałość i prosić Go o przewodnictwo, to muszę działać tak, jakby mi go użyczał. Często zwracam się do Boga, aby pomógł mi pamiętać, że obmyślił On jakąś drogę, która tylko mnie jest pisana.
„JAK TO WIDZI BILL– s 183
Stanie na straży
Kilka bezowocnych lat spędziłem „stojąc na straży dobra wspólnoty”. Uważałem, że zawsze do mnie należy „korygowanie warunków i okoliczności”. Rzadko kiedy komukolwiek udawało się powiedzieć mi, co powinienem zrobić, a już na pewno nikt nigdy nie zdołał do zrobienia czegoś mnie zmusić. Sam musiałem się wszystkiego nauczyć na własnym bolesnym doświadczeniu.
Kiedy tak brałem się za „sprawdzanie” innych, często przyłapywałem się na tym, że kieruje mną lęk przed tym, co oni robią, zadufanie w sobie albo wręcz zwyczajna nietolerancja. W konsekwencji, prawie nigdy nie udało mi się niczego poprawić. Wznosiłem jedynie bariery złości i urazy, odgradzające od możliwości jakiejkolwiek sugestii, przykładu, zrozumienia czy miłości.
W AA powiada się często, że autorytet i uprawnienia naszych „przywódców” wypływają nie z formalnego pełnomocnictwa, lecz z przykładu, jakim oni świecą. Jeśli chcemy wywierać korzystny wpływ na innych, musimy sami działać w zgodzie z głoszonymi przez nas zasadami wystrzegając się przy tym „prawienia kazań”. Cichy i skromny dobry przykład mówi sam za siebie.
1.List, 1945 i1966
DZIEŃ PO DNIU
Dzielenie się naszym programem
Dzielenie się jest naprawdę cenne. Pomaga nie tylko drugiej osobie, ale także nam. Dzieląc się tym, jak działa nasz program, otrzymujemy informacje zwrotne (pozytywne lub negatywne), których potrzebujemy, aby widzieć jasno. Pomaga nam to regularnie sprawdzać, jak sobie radzimy.
Możemy oszczędzić sobie niepotrzebnego bólu, jeśli zabierzemy nasze doświadczenia na mitingi w celu uzyskania informacji zwrotnej. Gdy rozwijamy nasze życie, warto wiedzieć, co inni robią, by rozwijać swoje życie.
Czy dzielę się z innymi swoimi problemami i postępami?
Siło Wyższa, pomóż mi prawdziwie dzielić się moim zdrowieniem, abym mógł pomóc sobie i innym.
Dzisiaj podzielę się moim programem z …
SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH
Bitwy, które wygraliśmy lub przegraliśmy. Osiągnięcia.
Nawet ciągła trzeźwość, którą się cieszymy, nie chroni nas przed pułapkami, które sami na siebie zastawiamy. Czasami możemy znaleźć się w głupiej grze polegającej na kontynuowaniu walki w bitwach, które już wygraliśmy lub przegraliśmy.
Jedną z przegranych bitew jest próba zdobycia akceptacji kogoś, kto zawsze nas nie lubił. Ta osoba może już odejść, ale my wciąż walczymy…. i przegrywamy….. tę samą bitwę.
Możemy również wygrać niektóre bitwy, nie wiedząc o tym. Może się tak zdarzyć, gdy wyznaczymy sobie wysokie nierealistycznie cele. Możemy na przykład odnosić spore sukcesy w pracy, ale nadal czuć, że ponieśliśmy porażkę, ponieważ nie udało nam się osiągnąć wysoko postawionego celu. Cel ten mógł być jednak prawie niemożliwy do osiągnięcia, a gdy opłakujemy naszą pozorną porażkę, ignorujemy sukcesy, które osiągnęliśmy w międzyczasie. W związku z tym nigdy nie powinniśmy pozwolić, aby którakolwiek z tych bitew zakłóciła nasz plan trzeźwości. Musimy pozostać trzeźwi za wszelką cenę.
Dziś nie będę się starał zaimponować ludziom, którzy mogą mnie nie akceptować. Zaakceptuję również swoje sukcesy, nawet jeśli nie będą one zgodne z moimi największymi marzeniami.
ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE
Jesteśmy tak chorzy, jak sekrety, które skrywamy. – Anonim
Posiadanie tajemnic jest dla nas niebezpieczne. Wstyd narasta, a my chcemy ulgi. Możemy sięgnąć po alkohol lub inne używki. Prawdziwą ulgę przynosi rozmowa o naszych sekretach, dzielenie się z innymi tym, kim naprawdę jesteśmy. Nasz program pomaga nam prowadzić życie oparte na szczerości. Nasz program pomaga nam walczyć ze wstydem. Nie mamy już sekretów. Zaczynamy nasze mitingi i dzielimy się tym, co wcześniej staraliśmy się utrzymać w tajemnicy.
„Cześć, nazywam się_ i jestem alkoholikiem”. „Cześć, nazywam się__ i jestem uzależniony od narkotyków”. Opowiadamy o swoim sekrecie, a wstyd staje się coraz mniejszy.
Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, modlę się o uczciwe życie.
Działanie na dziś: Wymienię wszystkie sekrety, które skrywam. Porozmawiam o nich z moim sponsorem.
JĘZYK WYZWOLENIA
Bezpośredniość
Nasz sposób porozumiewania się często odzwierciedla potrzebę kontroli. Mówimy to, co według nas ludzie chcą usłyszeć. Próbujemy nie dopuścić, aby wpadali w złość, odchodzili, obawiali się nas lub nie darzyli nas sympatią. Jednakże nasza potrzeba kontrolowania wpędza nas w role ofiar i męczenników.
Wolność jest tylko kilka słów dalej. To są słowa naszej prawdy. Możemy powiedzieć, co mamy do powiedzenia. Możemy delikatnie, lecz stanowczo wypowiedzieć swoje racje.
Uwolnijmy się od potrzeby kontroli. Kiedy mówimy, co mamy na myśli, nie musimy osądzać, być nietaktowni, oskarżycielscy ani okrutni. Nie musimy również kryć naszej wewnętrznej prawdy, naszej indywidualności. Uwolnijmy się od ograniczeń i bądźmy w pełni tymi, kim jesteśmy.
Dzisiaj będę uczciwy w stosunku do siebie samego i innych, wiedząc, że jeżeli tego nie uczynię, moja prawda ujrzy światło dzienne w jakiś inny sposób.
Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio
Krok Siódmy
„Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki”
KROK ten kładzie szczególny nacisk na pokorę, warto więc zastanowić się, czym jest pokora i w jaki sposób możemy stosować ją w życiu.
Rozwijanie pokory niewątpliwie leży u podstaw każdego z Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików. Bez pokory żaden alkoholik nie utrzyma się w trzeźwości. Jednakże to minimum pokory, które jest potrzebne do utrzymania trzeźwości, nie wystarcza, zdaniem wielu uczestników AA, do osiągnięcia prawdziwego zadowolenia z życia. Trzeba jej znacznie więcej zarówno po to, by żyć pożytecznie, jak i po to, by w sytuacjach krytycznych móc znaleźć oparcie w dostatecznie silnej wierze.
Pokora, jako pojęcie i jako ideał postępowania, nie znajduje uznania w naszych czasach. Nie dość, że idea pokory jest niewłaściwie rozumiana, ale nawet samo słowo często budzi gwałtowną niechęć. Wielu ludzi nigdy nawet nie słyszało o pokorze jako o sposobie życia. Nad większością codziennych rozmów i lektur unosi się duma człowieka z jego własnych osiągnięć.
Ludzie nauki z ogromną inteligencją wykradają naturze jej sekrety. Wykorzystywane dziś olbrzymie zasoby zapowiadają taką obfitość dobrodziejstw materialnych, że wielu ludzi uwierzyło w bliskie nadejście raju stworzonego ludzką ręką. W zanik ubóstwa i taki dobrobyt, który zagwarantuje każdemu tyle poczucia bezpieczeństwa i zadowolenia życiowego, ile dusza zapragnie. U podstaw tej wizji zdaje się tkwić przekonanie, że po zaspokojeniu podstawowych instynktów każdego człowieka, nie bardzo będzie o co się kłócić. A wtedy ludzie staną się wreszcie szczęśliwi i będą mogli zająć się bez reszty rozwijaniem kultury i charakterów. Wyłącznie dzięki inteligencji i pracy staną się kowala mi własnego losu.
Na pewno żaden alkoholik, a w szczególności członek AA, nie zechce potępiać osiągnięć materialnych. Nie mamy także zamiaru polemizować z resztą ludzi, którzy nadal zapalczywie utrzymują, że głównym celem życia jest zaspokajanie zasadniczych popędów naturalnych. Wiemy natomiast aż zbyt dobrze, że nikt nie prześcignie alkoholików w sztuce stosowania tej zasady w sposób prowadzący do nieuchronnej katastrofy życiowej. Przez dziesiątki lat domagaliśmy się więcej bezpieczeństwa, prestiżu i miłości, niż nam się należało. Kiedy wydawało nam się, że osiągamy sukces piliśmy, by snuć jeszcze wspanialsze marzenia. Kiedy coś nam się nie udawało, choćby tylko trochę, piliśmy szukając zapomnienia. I zawsze było czegoś nam brak.
We wszystkich tych stanach, wielu z nas przyświecały najlepsze zamiary, jednak paraliżującą przeszkodą był brak pokory. Byliśmy zbyt krótkowzroczni, aby zdać sobie sprawę z tego, że praca nad charakterem i wartości duchowe muszą stać na pierwszym miejscu, a dobra materialne wcale nie są celem życia. Z typową dla nas krańcowością braliśmy środki za cele. Zamiast uznać zaspokojenie potrzeb materialnych za środek pozwalający nam żyć i działać po ludzku, uznaliśmy zaspokojenie tych potrzeb za ostateczny cel życia.
Wprawdzie większość z nas doceniała wartość dobrego charakteru, ale tylko na tyle, na ile dobry charakter jest potrzebny do osiągnięcia tego wszystkiego, co miało dawać zadowolenie z siebie. Umiejętność robienia wrażenia ludzi porządnych i moralnie bez zarzutu ułatwiała nam zdobycie tego, na czym naprawdę nam zależało. Ale ilekroć musieliśmy wybierać miedzy charakterem a przyjemnością, troska o szlachetność charakteru ginęła w pogoni za urojonym szczęściem. Rzadko traktowaliśmy kształtowanie charakteru jako cel sam w sobie, wartość o którą warto było zabiegać bez względu na jej przydatność w zaspokajaniu naturalnych popędów. Nigdy nie dążyliśmy do tego, aby podstawą codziennego życia uczynić uczciwość, tolerancję oraz bez interesowną miłość do ludzi i Boga.
Ten brak solidnego oparcia o jakiekolwiek trwałe wartości, ta nieumiejętność dostrzeżenia prawdziwego celu życia stała się przyczyną jeszcze jednego zła. Dopóki bowiem trwaliśmy w przeświadczeniu, że własna siła i inteligencja zupełnie nam w życiu wystarczą, dopóty niedostępna była dla nas aktywna wiara w Siłę Wyższą. Į to także wtedy, gdy wierzyliśmy w Boga. Nawet jeśli mieliśmy szczere przekonania religijne, pozostawały one jałowe, ponieważ nadal graliśmy wobec siebie rolę Pana Boga. Polegając przede wszystkim na sobie, nie mogliśmy znaleźć prawdziwego oparcia w Sile Wyższej. Brakowało nam tego, co jest podstawowym składnikiem wszelkiej pokory, a mianowicie pragnienia poznania i czynienia woli Bożej.
Porzucenie tych przekonań i przyjęcie nowych poglądów było dla nas niezmiernie bolesnym procesem. Musieliśmy przejść przez setki upokorzeń, aby nauczyć się czegoś o pokorze, dopiero na końcu długiej drogi, znaczonej wieloma klęskami i poniżeniami, a wreszcie ostatecznym załamaniem zadufania w sobie, zaczęliśmy dostrzegać w pokorze coś więcej niż stan żałosnego zawodzenia. Każdy nowo przybyły do AA słyszy, a wkrótce sam się o tym przekonuje, że pokorne przyznanie się do bezsilności wobec alkoholu jest pierwszym krokiem ku wyzwoleniu spod jego paraliżującej władzy.
A więc najpierw uznajemy pokorę za konieczność. Ale to dopiero początek. Aby w pełni przezwyciężyć odrazę na samą myśl o sobie, jako pokornym słudze, aby posiąść wizję pokory, jako szerokiej drogi wiodącej do prawdziwej wolności duchowej, aby zdobyć się na gotowość do kształtowania w sobie pokory, jako celu samego w sobie większość z nas potrzebuje długiego czasu. Pielęgnowany przez całe życie egocentryzm nie znika z dnia na dzień. Pierwsze kroki stawiamy wbrew sobie.
Kiedy w końcu przyznaliśmy bez zastrzeżeń, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, wielu z nas odetchnęło z ulgą: „Dzięki Bogu mam to już za sobą. Nigdy już nie będę musiał przechodzić przez ten koszmar!” Wkrótce jednak dowiaduje my się, najczęściej z przerażeniem, że jest to dopiero pierwszy kamień milowy na nowej drodze, Powodowani koniecznością, wciąż jeszcze niezbyt chętnie, zaczynamy walczyć z najpoważniejszymi wadami charakteru, które doprowadziły nas do nałogu i z którymi musimy się uporać pod groźbą nawrotu choroby alkoholowej. Wielu z tych wad chcemy się pozbyć, ale niekiedy wydaje się nam to niemożliwe, a wtedy cofamy się przed stawianiem im czoła. Kurczowo trzymamy się innych przywar, równie groźnych dla naszej równowagi, bo te z kolei sprawiają nam przyjemność. Jakże więc możemy zmobilizować siłę i rozwagę potrzebną do pozbycia się tych przemożnych pokus i pragnień?
I tu znów dochodzimy do nieodpartego wniosku wyprowadzonego z doświadczeń AA, że musimy po prostu mieć wolę, by stale próbować bo inaczej wypadniemy z toru. W tym stadium rozwoju znajdujemy się pod silnym naciskiem, wręcz przymusem, aby postępować właściwie. Nie możemy uniknąć wyboru pomiędzy bolesnymi próbami a nieuniknioną karą za niepodjęcie tych prób. Te pierwsze kroki stawiamy niechętnie, ale przecież posuwamy się do przodu. Pokora może nadal nie być naszą upragnioną cechą charakteru, ale już zdajemy sobie sprawę, że jest dla nas jednym z niezbędnych narzędzi ratunku.
Kiedy jednak przyjrzeliśmy się już dokładnie naszym wadom, kiedy omówiliśmy je z kimś innym i kiedy staliśmy się gotowi je usunąć, nasze wyobrażenie o pokorze zaczęło nabierać głębszych treści. Zapewne zdołaliśmy już, przynajmniej w pewnej mierze, uwolnić się od najbardziej dotkliwych ułomności charakteru. Nie jest już nam zupełnie obcy stan rzeczywistego spokoju umysłu. Dla tych z nas, którzy dotychczas znali jedynie nastroje podniecenia, depresji i lęków – a więc dla nas wszystkich – ten nowo odkryty spokój jest bezcennym darem. Coś naprawdę zupełnie nowego wzbogaciło nasze życie. Jeśli dotychczas pokora była dla nas czymś w rodzaju wodnistej papki szpitalnej, to obecnie odczuwamy ją jak życiodajną mannę, po której spożyciu możemy uzyskać pogodę ducha.
To udoskonalone odczucie pokory powoduje jeszcze jedną radykalną zmianę naszych poglądów. Zaczynają się nam otwierać oczy na ogromne wartości, które wynikają bezpośrednio z detronizacji własnego JA. Nasze dotychczasowe życie było nieustanną ucieczką od bólu i problemów. Uciekaliśmy przed nimi w panicznym strachu. Nigdy nie chcieliśmy zmierzyć się z cierpieniem. Naszym rozwiązaniem była zawsze ucieczka w butelką. Budowanie charakteru przez cierpienie mogło być dobre dla świętych, ale nas nie pociągało ani trochę.
Potem, już w AA, zaczęliśmy patrzeć i słuchać. Wszędzie wokół nas widzieliśmy nieszczęścia i upadki, które pokora przeobrażała w bezcenne wartości. Usłyszeliśmy wiele opowieści o tym, jak pokora przekuwała słabość w siłę. W każdym przypadku ból był ceną wstępu do nowego życia. Ale nagroda za tę cenę przerastała najśmielsze oczekiwania. Była nią pewna doza pokory, która wkrótce okazała się najlepszym lekarstwem na ból. Zaczynaliśmy coraz mniej bać się bólu i coraz bardziej pragnąć pokory.
Najgłębszym rezultatem tej lekcji pokory była zmiana naszego stosunku do Boga i to niezależnie od tego, czy byliśmy poprzednio wierzący, czy też nie. Przestaliśmy odnosić się do Siły Wyższej jak do pogotowia ratunkowe go, w myśl formuły „jak trwoga to do Boga”. Coraz bardziej słabło w nas przekonanie, że możemy żyć jak nam się żywnie podoba, korzystając tylko od czasu do czasu z Bożej pomocy. Wielu z nas, którzy uważali się za religijnych, zdało sobie sprawę jak ograniczona była ta wiara. Nie zawsze stawiając Boga na pierwszym miejscu, sami pozbawialiśmy się jego pomocy. Dopiero teraz słowa „Sam z siebie jestem niczym – Pan czyni dzieła”, zaczynały budzić nadzieję i nabierać sensu.
Przekonaliśmy się także, że droga do pokory nie zawsze musi prowadzić przez pręgierz zawodów i klęsk. Można ją uzyskać nie tylko w wyniku długotrwałych cierpień, ale także w rezultacie wolnego wyboru. Wielki zwrot w naszym życiu nastąpił wtedy, kiedy zapragnęliśmy pokory z własnej, nieprzymuszonej woli. Właśnie wtedy mogliśmy zdać sobie sprawę z najgłębszych znaczeń Siódmego Kroku: „Zwróciliśmy się do Niego w pokorze, aby usunął nasze braki”.
A teraz przystępując już do praktycznego podjęcia Siódmego Kroku, dobrze będzie raz jeszcze zastanowić się nad tym, jakie są nasze najgłębsze cele życiowe. Każdy z nas chciałby żyć w zgodzie z sobą i z innymi. Chcielibyśmy mieć pewność, że łaska Boża może uczynić dla nas to, czego sami nie potrafimy dla siebie zrobić. Wiemy już, że wady charakteru wynikające z krótkowzrocznych i płaskich popędów blokują nam drogę do tych celów. Jasno teraz widzimy, że stawialiśmy niemożliwe do spełnienia żądania sobie, innym alkoholikom i Bogu.
Głównym motorem naszych wad był samolubny lęk, że możemy utracić coś co już posiadamy, albo że nie uda nam się zdobyć czegoś, czego pragniemy. Żyjąc pod presją wiecznie nie zaspokojonych wymagań, pozostawaliśmy w stanie chronicznego rozdrażnienia i rozczarowań. Nie mogliśmy więc zaznać spokoju, dopóki nie udało się nam ukrócić tych wymagań. A różnica między wymaganiem a zwykłą prośbą jest oczywista dla każdego.
Właśnie podczas Siódmego Kroku następuje zmiana naszych postaw, która umożliwia, by kierując się pokorą wyjść poza siebie – ku innym ludziom i ku Bogu. Cały sens Siódmego Kroku ogniskuje się w pokorze. Zawarte w nim posłanie sprowadza się do tego, że powinniśmy teraz spróbować pokory, jako środka do usunięcia pozostałych wad charakteru, tak samo jak już to zrobiliśmy, kiedy przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu, i kiedy uwierzyliśmy, że Siła Większa od nas samych może przywrócić nam zdrowie. Jeśli mieliśmy dość pokory, aby dostąpić łaski, która uwolniła nas od śmiertelnej obsesji, możemy z nadzieją oczekiwać takiego samego rezultatu w przypadku każdego nękającego nas problemu.