Refleksje na każdy dzień – pozwalają lepiej zrozumieć siebie, swoje uczucia i myśli,
dostarczają motywacji i pomagają w samodoskonaleniu, są formą medytacji
.

  • Refleksje na dzień 16 lipca

    CODZIENNE REFLEKSJE

    PEWNA DOZA POKORY

    W każdym przypadku ból był ceną wstępu do nowego życia. Ale nagroda za te cenę przerastała najśmielsze oczekiwania. Była nią pewna doza pokory, która szybko okazała się najlepszym lekarstwem na ból.
    12 Kroków i 12 Tradycji, str. 75

    Zaniechanie prób sprawowania kontroli nad moim życiem – bezowocnych zresztą – było dla mnie bolesne; a gdy życie stawało się zbyt trudne, uciekałem w alkohol. Pokora, której doświadczam, gdy powierzam swoją wolę i swoje życie opiece Boga, jakkolwiek Go pojmuję, pomaga mi coraz lepiej akceptować życie na stawianych przez nie warunkach. Gdy moje życie znajduje się pod opieką Boga, na te wydarzenia, które wolałbym, żeby mnie nie spotykały, nie reaguję już z lękiem, niepewnością ani złością. Ból przeżywania takich chwil koi i leczy świadomość, że obdarzono mnie siłą duchową potrzebną do przetrwania.


    JAK TO WIDZI BILL – s. 196

    Lekarstwo na lęk

    Z wynaturzeń rodzi się strach, który jest chorobą duszy. Ten strach staje się z kolei pożywką dla nowego zestawu ułomności charakteru. Wyolbrzymione obawy, że nasze instynkty nie zostaną zaspokojone, prowadzą do pożądania cudzej własności, do pogoni za seksem i władzą, do gniewu, kiedy coś staje na przeszkodzie naszym popędom, do zawiści, kiedy innym udaje się to czego chcieliśmy dla siebie. Jemy wtedy i pijemy ponad miarę, łapczywie zgarniamy dla siebie o wiele więcej, niż dyktują to nasze potrzeby, w obawie, że czegoś nam nie wystarczy. Popadając w panikę na myśl o pracy tkwimy w lenistwie. Próżnujemy i odkładamy pracę na później, a w najlepszym razie ciężko pojękując odwalamy robotę byle jak. Te wieczne obawy niczym termity drążą fundament, na którym staramy się oprzeć konstrukcję naszego życia.

    Im większa wiara, tym większe poczucie wewnętrznego bezpieczeństwa. Przepastny, zalegający u podstaw lęk przed nicością zaczyna ustępować. My, uczestnicy AA, przekonujemy się, że naszym podstawowym lekarstwem na lęk jest przebudzenie duchowe.

    1.Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji, str. 50
    2.Grapevine, styczeń 1962


    DZIEŃ PO DNIU

    Stawianie własnego zdrowia na pierwszym miejscu

    Po kilku miesiącach zdrowienia możemy naprawdę chcieć pomóc innym uczestnikom naszych mitingów. Cel jest szczytny, ale musimy uważać, by nie było nam łatwiej martwić się o zdrowienie innych niż o własne.
    W procesie zdrowienia wszyscy mamy wiele do zrobienia na własną rękę. Musimy skoncentrować się na sobie, zwłaszcza na początku. To nie jest samolubstwo; to stawianie ” pierwszych rzeczy na pierwszym miejscu”. Prawdopodobnie możemy być bardziej pomocni dla naszych braci i sióstr, jeśli po prostu (choć nie jest to łatwe) damy dobry przykład, to znaczy, jeśli będziemy chodzić na spotkania, pracować ze sponsorem, modlić się i regularnie przeprowadzać bilans.

    Czy daję dobry przykład?

    Siło Wyższa, pomóż mi po prostu wykonywać moją własną pracę i nie martwić się o pracę innych.
    Dziś dam dobry przykład …


    SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

    Akceptowanie i naprawianie błędów. Dojrzałe życie.

    Popełnianie błędów od czasu do czasu jest częścią naszej ludzkiej egzystencji. Wielu z nas odczuwa jednak nieznośne wyrzuty sumienia, gdy popełni błąd. Niektórzy kompulsywni ludzie obwiniają się nawet za błędy, na które nie mają wpływu. Ale najgorszym błędem jest odmowa lub zaprzeczanie odpowiedzialności za błędy. Wynika to z dziwnego przekonania, że możemy wymazać błąd, odmawiając zaakceptowania go. Może to wynikać z przekonania, że powinniśmy być ponad błędami. To niedojrzałe myślenie.
    Uczymy się i rozwijamy, gdy bez wahania akceptujemy nasze błędy i natychmiast zaczynamy je naprawiać. W większości przypadków, gdy to zrobimy, przykrość szybko mija i możemy przejść do innych spraw.
    Wezmę pełną odpowiedzialność za wszystkie moje dzisiejsze działania i szybko naprawię wszystkie swoje błędy.


    ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

    Nie wszyscy możemy być bohaterami, ponieważ ktoś musi siedzieć na krawężniku i klaskać, gdy oni tamtędy przechodzą. – Will Rogers

    Pokora to wdzięczność za możliwość obejrzenia parady. Czasami myśleliśmy, że liczą się tylko bohaterowie. Ale nasz program nie ma bohaterów. Ma wielu wspaniałych, uduchowionych ludzi. . ale nie ma bohaterów.
    Kiedy potrzebny jest ktoś, kto zrobi kawę lub posprząta po spotkaniu, jesteśmy gotowi robić takie rzeczy. Spójrzmy na wykonywanie tych drobnych prac jak na nasz sposób szukania dobrego miejsca na krawężniku. aby obejrzeć paradę! Pojazdy są takie kolorowe, a orkiestra gra tak głośno!

    Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, pomóż mi być dumnym z tego, kim jestem, zamiast zawsze się poniżać, ponieważ nie jestem tym, kim „powinienem” być.

    Działanie na dziś: Poszukam i pomogę dziś komuś. Służba innym to służba mojej Sile Wyższej.


    JĘZYK WYZWOLENIA

    Obstawać przy najlepszym

    Zasługujemy na to, co w życiu i w miłości najlepsze, lecz najpierw musimy nauczyć się jasno określać, co to dla nas znaczy. Każdy z nas musi uporać się z własną definicją tego, na co według siebie zasługuje, czego chce i czy to otrzymuje.
    Możemy zacząć od miejsca, w którym znajdujemy się teraz, od naszej obecnej sytuacji. Początek jest zawsze w nas.
    Co nas boli? Co nas denerwuje? Na co narzekamy? Czy bagatelizujemy fakt, że dane zachowanie nas rani? Czy usprawiedliwiamy drugą osobę, wmawiając sobie, że jesteśmy „zbyt wymagający”?
    Czy z różnych powodów, głównie ze strachu, czujemy niechęć przed poruszaniem spraw dotyczących związku, które mogą nas zranić? Czy zdajemy sobie sprawę z tego, co nas boli? Czy wiemy, że mamy prawo zatrzymać ten ból, kiedy tego chcemy?
    Możemy rozpocząć wędrówkę, prowadzącą od braku do zaspokojenia. Możemy zacząć ją dzisiaj. Traktujmy siebie łagodnie i z wyrozumiałością, posuwając się krok po kroku od przekonania, że zasługujemy na coś gorszego, do głębokiej wiary w to, że zasługujemy na wszystko, co najlepsze, i że to my jesteśmy za to odpowiedzialności.

    Dzisiaj zwrócę uwagę na sposób, w jaki pozwalam innym ludziom traktować siebie oraz na związane z tym emocje. Przyjrzę się również temu, jak traktuję innych ludzi. Nie będę przesadnie reagował na ich problemy, odnosząc je za bardzo do siebie i traktując ze śmiertelną powagą; nie zlekceważę swoich reakcji na zachowania, które są niestosowne i nie do przyjęcia.


    Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


    Tradycja Siódma

    „Każda grupa AA powinna być samo wystarczalna i nie powinna przyjmować dotacji z zewnątrz.”

    SAMOWYSTARCZALNI alkoholicy? Kto to słyszał? A jednak uznaliśmy, że to jedyna droga. Zasada ta jest oczywistym dowodem głębokich przemian, jakie zaszły w nas wszystkich pod wpływem AA. Każdy zna zaklęcia pijących alkoholików, że mając pieniądze poradziliby sobie z wszystkimi problemami. Zawsze wyciągaliśmy rękę. Jak tylko sięgamy pamięcią, zawsze byliśmy od kogoś zależni, przeważnie finansowo. Toteż gdy wspólnota złożona wy łącznie z alkoholików oświadcza, że będzie sama na siebie łożyć zakrawa to na sensację. | Chyba żadna z Tradycji AA nie rodziła się w takich bólach jak właśnie ta. Początkowo ciągle byliśmy bez pieniędzy. Gdy dodać do tego rozpowszechnione przekonanie, że walczącym o trzeźwość alkoholikom należy udzielać wsparcia, można zrozumieć, dlaczego uważaliśmy, że zasługujemy na górę pieniędzy. Mając forsę moglibyśmy dokonywać cudów. Jednakże, o dziwo, ci z pieniędzmi byli inne go zdania. Uznali, że skoro wytrzeźwieliśmy, to najwyższy czas, żebyśmy również zaczęli sami za siebie płacić. Tak więc nasza wspólnota z konieczności pozostała biedna.
    Istniała jeszcze jedna przyczyna zbiorowego ubóstwa. Wkrótce okazało się, że chociaż alkoholicy nie szczędzą pieniędzy w czasie niesienia pomocy w ramach Dwunaste go Kroku, to mają oni niezwykłą awersję do wrzucania podczas spotkań „do kapelusza” drobnych kwot na cele grupy. Byliśmy zdumieni odkryciem, że musimy liczyć się dosłownie z każdym groszem. A więc AA, jako wspólnota, ciągle była bez pieniędzy, podczas gdy poszczególni jej członkowie opływali w dostatki.
    Alkoholicy są wierni zasadzie: „Wszystko albo nic”. Świadczy o tym również nasz znamienny stosunek do pieniędzy. O ile w latach niemowlęctwa AA uważaliśmy, że potrzebujemy wielkich pieniędzy, o tyle w młodości doszliśmy do przekonania, iż AA w ogóle nie powinno mieć pieniędzy. Wszyscy powtarzali z uporem: „Nie można mieszać AA z pieniędzmi. Musimy oddzielać ducha od materii”. Zajęliśmy tak radykalne stanowisko, ponieważ czasem nie którzy członkowie próbowali zarobić na swej przynależności do AA i obawialiśmy się, że możemy być wykorzystywani. Od czasu do czasu ktoś z wdzięczności ufundował nam klub. Często prowadziło to do ingerencji z zewnątrz w nasze sprawy. Raz nawet dostaliśmy nawet cały szpital. Niemal natychmiast najważniejszym pacjentem w tym szpitalu, a nawet kandydatem na przyszłego dyrektora został syn ofiarodawcy. Jedna z grup otrzymała pięć tysięcy dola rów do własnej dyspozycji. Kłótnie o to, co zrobić z taką sumą, ciągnęły się latami. Niektóre grupy, przerażone taki mi komplikacjami, nie chciały mieć ani centa w kasie.
    Pomimo tych obaw, trzeba było przyjąć do wiadomości że AA musi jakoś funkcjonować. Wynajęcie lokali nieco kosztuje. By uniknąć zamieszania, trzeba było otworzyć skromne biura, założyć telefony, zatrudnić na pełny etat kilka sekretarek. Zrobiono to, pomimo licznych protestów Zrozumieliśmy, że bez tego ludzie szukający pomocy mogliby nas po prostu nie znaleźć. Te proste usługi wymagają skromnych środków, które powinniśmy i możemy sami zbierać między sobą. W końcu nasze poglądy w tej sprawie przestały się wahać między skrajnościami i przyjęliśmy Siódmą Tradycję w jej obecnym brzmieniu.
    Bill lubił opowiadać następującą historię na ten temat. Kiedy w 1941 roku w „Saturday Evening Post” ukazał się artykuł Jacka Alexandra na temat AA, do nowojorskiej Fundacji napłynęły tysiące gorączkowych listów od doprowadzonych do ostateczności alkoholików i ich rodzin.
    „W tym czasie nasze biuro – opowiada Bill – liczyło dwie osoby: ofiarną sekretarkę i mnie. Jak więc można było sobie poradzić z tą lawiną próśb o pomoc? Było oczywiste, że musimy zatrudnić więcej ludzi na pełnych etatach. Zwróciliśmy się zatem do grup AA o dobrowolne składki na ten cel. Może przysłaliby chociaż dolara rocznie od każdego członka? Bo inaczej te rozdzierające serce wołania o pomoc będą musiały pozostać bez odpowiedzi.
    Ku memu zdziwieniu grupy się ociągały. Bardzo mnie to bolało. Pewnego ranka, patrząc na góry listów w biurze, pomstowałem na brak zrozumienia i skąpstwo członków wspólnoty. Akurat w tym momencie w drzwiach pojawiła się rozczochrana i obolała głowa jednego z moich starych znajomych. Był on naszym sztandarowym specjalistą od wpadek. Bez trudu zauważyłem, że ma potwornego kaca. Pamiętając dobrze to uczucie, poczułem w sercu litość. Zaprosiłem go do środka i dałem mu pięć dolarów. Zważywszy, że mój ówczesny dochód wynosił zaledwie trzydzieści dolarów tygodniowo, była to z mojej strony całkiem znacząca darowizna. Wie działem jak bardzo potrzebne są te pieniądze mojej żonie Lois na zakupy, ale to mnie nie powstrzymało. Wyraz niebiańskiej ulgi na twarzy przyjaciela ogrzał mi serce. Poczułem się wyjątkowo szlachetnie, zwłaszcza gdy myślałem o tych wszystkich alkoholikach, którzy skąpili dolara na rok. A tu ja z radością inwestuję piątaka w zaleczenie czyjegoś kaca.
    Wieczorne spotkanie odbywało się w starym klubie na 24 ulicy w Nowym Jorku. Podczas przerwy skarbnik nieśmiało napomknął o katastrofalnej sytuacji finansowej klubu. (Było to w owym czasie, gdy wszyscy podkreślali, by pod żadnym pozorem nie mieszać AA z pieniędzmi). W końcu jednak oznajmił, że jeśli nie zapłacimy zaległego czynszu za korzystanie z klubu, właściciel po prostu nas wyeksmituje. Zakończył mówiąc: »A więc chłopaki, wrzucajcie dzisiaj szczodrze do kapelusza, dobrze?«
    Usłyszałem ten apel o szczodrość bardzo wyraźnie w trakcie gorliwego nawracania na AA jakiegoś nowego, który siedział obok mnie. Widząc zbliżający się kapelusz, sięgnąłem do kieszeni. Nie przerywając rozmowy wyciągnąłem półdolarówkę. Nie wiedzieć czemu pomyślałem, że to za dużo, pośpiesznie wsadziłem ją z powrotem do kieszeni i wyszukałem dziesięciocentówkę, która z ledwie słyszalnym brzękiem wpadła do kapelusza. W tamtych czasach nikt jeszcze nie wrzucał do kapelusza banknotów.
    Nagle się zreflektowałem. Ja, który jeszcze tego samego ranka chełpiłem się szczodrością, potraktowałem mój własny klub gorzej niż ci rozproszeni po kraju alkoholicy, którzy zaniedbali wysłać dolara do Fundacji. Zrozumiałem, że pięciodolarowa darowizna dla skacowanego wpadkowicza służyła wyłącznie mojemu własnemu ego, co zresztą ani mnie ani jemu nie mogło wyjść na dobre. Uświadomiłem sobie, że istnieje jedno miejsce, gdzie AA i pieniądze świetnie się uzupełniają. Tym miejscem jest kapelusz!”
    Z pieniędzmi wiąże się jeszcze jedna historia. Pewnego wieczoru, w 1948 roku, odbywało się kwartalne zebranie powierników Fundacji. Porządek obrad zawierał pewną bardzo ważną kwestię. Otóż zmarła pewna pani. Po otwarciu testamentu okazało się, że zapisała ona Fundacji dziesięć tysięcy dolarów. Powstało pytanie, czy AA ma przyjąć ten dar.
    Ach, cóż to była za debata! Fundacja akurat była bez gro sza; grupy nie nadsyłały żadnych pieniędzy na utrzymanie biura. Wydawaliśmy na ten cel cały dochód ze sprzedaży naszej książki (mowa o „Wielkiej Księdze” – przyp. tłum), ale i to nie wystarczało. Rezerwy topniały jak kwietniowy śnieg. Bardzo potrzebowaliśmy tych dziesięciu tysięcy. „Może się zdarzyć – mówili jedni – że grupy nigdy nie będą w całości utrzymywać biura. A przecież nie można go zamknąć, bo spełnia zbyt ważną rolę. Weźmy więc te pieniądze. A także wszystkie podobne darowizny w przyszłości. Z pewnością będziemy ich potrzebować”.
    Z kolei zabrali głos przeciwnicy. Wskazali na fakt, że Rada Fundacji już wie o zapisach testamentowych na rzecz AA o łącznej wartości przynajmniej pół miliona dolarów, dokonanych przez ludzi, którzy jeszcze żyją. Bóg jedynie wie ile jest zapisów, o których nie wiadomo. Jeśli nie będziemy konsekwentnie odrzucali dotacji z zewnątrz, wkrótce Fundacja będzie zamożna. Co więcej, najdrobniej szy publiczny gest ze strony naszych powierników wskazujący na to, że potrzebujemy pieniędzy, może poruszyć lawinę dotacji. W świetle takich perspektyw, owe dziesięć tysięcy, nad którymi obradowaliśmy, naprawdę nie było wielką sumą. Ale tak jak pierwszy kieliszek wypity przez alkoholika musiałyby one zapoczątkować katastrofalną reakcję łańcuchową. Gdzie mogłoby to nas doprowadzić? Ten kto płaci muzykantom, decyduje o repertuarze. Jeśli Fundacja uzyskiwałaby fundusze z zewnątrz, członkowie Rady Nadzorczej mogliby pokusić się o dysponowanie nimi, nie uwzględniając życzeń AA jako całości. Zwolnieni od odpowiedzialności alkoholicy wzruszaliby ramionami, mówiąc: „Fundacja jest tak bogata, że ja już nie muszę się o nią martwić”.
    Świadomość posiadania dużej ilości pieniędzy, mogłaby skłaniać członków Rady Nadzorczej do wymyślania róż nych sposobów jak najkorzystniejszego zainwestowania kapitału, odrywając w ten sposób AA od głównego celu. Gdyby tak się stało, natychmiast zachwiałoby to wspólnotą. Rada wyodrębniłaby się ze wspólnoty i byłaby poddana ostrej krytyce zarówno ze strony zwykłych członków AA, jak i ze strony społeczeństwa. Takie były argumenty za i przeciw.
    I właśnie wtedy, nasi powiernicy uczynili chwalebny zapis w historii AA. Opowiedzieli się za tym, by przyjąć jako zasadę, że AA zawsze pozostanie biedne. Odtąd polityka finansowa Fundacji miała ograniczać się do bieżących wydatków i rozsądnej rezerwy. I choć nie przyszło im to łatwo powiernicy oficjalnie odrzucili owe dziesięć tysięcy dolarów, przyjmując formalnie nieodwołalną zasadę, że wszystkie podobne dary powinny być odrzucane w przyszłości. Jesteśmy przekonani, że właśnie w tym momencie zasada zbiorowego ubóstwa została stanowczo i raz na zawsze osadzona w tradycji AA. Opublikowanie tych faktów wywołało niezwykłą reakcję. Dla ludzi przyzwyczajonych do niekończących się apeli o datki na cele dobroczynne, AA stanowiło nie do końca zrozumiałe, ale ozdrowieńcze zjawisko. Przychylne artykuły prasowe w kraju i za granicą zrodziły falę społecznego zaufania do uczciwości AA. Wskazywano na to, że ludzie nieodpowiedzialni stali się odpowiedzialni oraz że przyjmując zasadę finansowej niezależności Anonimowi Alkoholicy wskrzesili niemalże zapomniany w dzisiejszym świecie ideał.