Refleksje na dzień 16 maja

CODZIENNE REFLEKSJE

WCIĄŻ PRZEBACZAMY…

Bardzo często właśnie w trakcie realizacji tego Kroku z naszym sponsorem – lub innym powiernikiem duchowym – po raz pierwszy w życiu czuliśmy się zdolni wybaczyć innym, bez względu na to, jak bardzo byliśmy przeświadczeni, ze wyrządzili nam krzywdę. Już poprzednio, w rezultacie obrachunku moralnego zdaliśmy sobie sprawę z potrzeby wzajemnych wybaczeń, ale dopiero po śmiałej przeprawie przez Piąty Krok uzyskaliśmy wewnętrzną pewność, że jesteśmy gotowi przyjąć przebaczenie i przebaczyć innym.

Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji str. .59

Jakimiż wspaniałym uczniem jest przebaczenie!
Cóż to za objawienie – wiele mówiące o mojej naturze emocjonalnej psychologicznej, duchowej. Trzeba tylko zdobyć się na gotowość do wybaczania; Bóg załatwi całą resztę.


JAK TO WIDZI BILL– s 136

Wyzbycie się wad

Przyglądając się ponownie tym wadom, z których nadal nie mamy siły zrezygnować, powinniśmy złagodzić naszą kategoryczną postawę. Jeśli, w niektórych przypadkach, szczerość skłania nas do stwierdzenia: „Trudno, z tego nie mogę jeszcze zrezygnować”, niech to nie znaczy: „Nigdy z tego nie zrezygnuję”.

Z chwilą kiedy mówimy: „Nie, nigdy!”, zamykamy Bożej łasce dostęp do naszych umysłów. Taki bunt może okazać się tragiczny w skutkach. Zamiast się buntować rezygnujemy z naszych ograniczonych celów i zwracamy się ku temu, co zamyślił dla nas Bóg.

Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji, str. 69 – 70


DZIEŃ PO DNIU

Akceptacja naszego stanu
Ważne jest, aby uświadomić sobie, że jesteśmy alkoholikami i narkomanami, a nie byłymi alkoholikami czy byłymi narkomanami. Akceptujemy fakt, że cierpimy na przewlekłą chorobę i że nie zmieni tego żadna „dyscyplina” ani magiczne lekarstwo.
Oszukujemy samych siebie, jeśli myślimy, że poradzimy sobie „tylko trochę”. Jeśli mówimy: „Kiedyś byłem alkoholikiem” lub „Kiedyś byłem narkomanem”, to możemy dojść do wniosku, że możemy pić lub brać narkotyki i nadal zachować kontrolę. Ale dla nas jest to droga do rozpaczy i być może śmierci.

Czy akceptuję swoją nieuleczalną chorobę?

Siło Wyższa, pomóż mi nigdy nie zapomnieć, kim jestem, czym jestem i gdzie leży moje zbawienie.
Będę dziś praktykować akceptację poprzez . . .


SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

Drzewa nie rosną do nieba – postęp
Uwolnienie się od przymusu może być dramatycznym doświadczeniem. Może również oznaczać natychmiastowe uwolnienie się od dokuczliwych problemów spowodowanych przez przymus. Czas ten może przynieść tak dobre samopoczucie, że czasami nazywany jest okresem „różowej chmurki”.
W każdym procesie wzrostu musimy jednak pamiętać, że działa prawo malejących zysków. Wyraża to powiedzenie, że drzewa nie rosną do nieba. W pewnym momencie odkryjemy, że nasze radosne uczucie przyjemności ostygło do zwykłego stanu dobrego samopoczucia, że z dnia na dzień nie stajemy się coraz bardziej radośni.
Nie ma nic złego w takim mentalnym płaskowyżu. Jeśli praktykujemy program Dwunastu Kroków, wciąż idziemy naprzód, dalej i wyżej. Zmniejszające się zyski wciąż muszą być liczone jako zyski.
Przyjmę dzisiejszy postęp z wdzięcznością i pokorą. Nie będę oczekiwał więcej niż rozsądnego dobrego samopoczucia i zadowolenia, ale jest ono znaczne.


ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

Czas na relaks jest wtedy, gdy nie masz na niego czasu. -Sydney J. Harris
Relaks jest jedną z małych radości życia. Możemy nauczyć się poświęcać czas na rozmowę z przyjacielem, gorącą kąpiel lub spędzenie kilku chwil siedząc samotnie pod drzewem. Im bardziej jesteśmy zajęci, tym więcej czasu musimy poświęcić na relaks.

Kiedy odpoczywamy, przestajemy przejmować się światem zewnętrznym. Dowiadujemy się, jak radzimy sobie wewnątrz. Podczas relaksu możemy najlepiej wsłuchać się w naszą Siłę Wyższą. Nasze umysły się uspokajają. Odkładamy zajęte myśli na bok. Czasami możemy niemal usłyszeć, jak nasza Siła Wyższa mówi: „Bądź cicho i słuchaj! Mam ci coś do powiedzenia!”.


JĘZYK WYZWOLENIA

Miłość do siebie samego
„Obudziłem się dziś rano i poczułem się fatalnie” – powiedział jeden ze zdrowiejących mężczyzn. „Nagle uświadomiłem sobie powód mego złego samopoczucia – nie za bardzo lubiłem samego siebie”. Zdrowiejący ludzie często mówią: „Nie lubię siebie. Kiedy zacznę czuć się inaczej?”.
Odpowiedź brzmi: zacznij teraz.

Możemy nauczyć się łagodności, miłości i troskliwości w stosunku do siebie samych. Ze wszystkich nowych postaw, jakie staramy się sobie przyswoić, miłość wobec siebie jest najtrudniejszą, a zarazem najważniejszą postawą. Jeżeli z przyzwyczajenia jesteśmy wobec siebie surowi i krytyczni, nauczenie się łagodności wobec siebie może wymagać dużego wysiłku i oddania. Cóż to jednak za wspaniałe przedsięwzięcie!
Nie lubiąc siebie, utrwalamy deprecjonowanie, lekceważenie i złe traktowanie własnej osoby, z jakim spotykaliśmy się w dzieciństwie ze strony ludzi ważnych w naszym życiu. Nie podobało nam się to, co miało miejsce wtedy, lecz traktując siebie po macoszemu, kopiujemy tych, którzy nas ile traktowali.
Możemy przerwać ten schemat. Możemy zacząć traktować siebie w sposób pełen miłości i szacunku, na jaki zasługujemy. Zamiast krytykować siebie, możemy siebie pochwalić, że
całkiem nieźle sobie poradziliśmy.
Możemy obudzić się rano z przekonaniem, że zasługujemy na dobry dzień.
Możemy wziąć odpowiedzialność za adekwatne zadbanie o siebie na co dzień.
Możemy przyznać, że zasługujemy na miłość.
Możemy robić różne rzeczy dla siebie z miłością.
Możemy kochać innych ludzi i pozwolić im kochać siebie. Ludzie, którzy naprawdę kochają siebie, nie zmieniają się w destruktywnych egocentryków. Nie krzywdzą innych. Nie przestają rozwijać się i zmieniać. Ludzie, którzy naprawdę kochają siebie, potrafią naprawdę kochać innych. Stają się coraz zdrowsi, uświadamiając sobie, że ich miłość jest na właściwym miejscu.
Dzisiaj będę kochał siebie. Jeżeli ugrzęznę w starym schemacie nielubienia siebie, znajdę z niego wyjście.


Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


Tradycja Piąta
„Każda grupa ma jeden główny cel: nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze
cierpi”.


„JEŚLIŚ Szewcem został, wytrwaj w szewstwie”. Lepiej robić jedną rzecz znakomicie, niż wiele rzeczy kiepsko. Oto istota Piątej Tradycji. Na niej opiera się jedność naszej wspólnoty. Samo istnienie wspólnoty zależy od przestrzegania tej zasady.
Anonimowych Alkoholików można porównać do zespołu naukowców pracujących nad lekarstwem na raka. Od ich zgodnej współpracy zależy los cierpiących na tę chorobę. To prawda, że każdy lekarz w takiej grupie ma swoje własne ambicje i zainteresowania naukowe. Każdy z nich nie kiedy chciałby się poświęcić swojej wybranej dziedzinie zamiast pracować tylko dla zespołu. Gdyby jednak wpadli na trop prowadzący do lekarstwa i gdyby stało się dla nich oczywiste, że tylko dzięki wspólnym wysiłkom mogą je wynaleźć wówczas każdy z nich czułby się zobowiązany poświęcić się całkowicie walce z rakiem. Wobec perspektywy tak wspaniałego odkrycia każdy uczony odsunąłby na bok inne ambicje i to bez względu na ogrom osobistych wyrzeczeń.
Dokładnie takie samo zobowiązanie mają członkowie AA, którzy przecież dowiedli, że potrafią pomóc ludziom nadmiernie pijącym skuteczniej niż ktokolwiek inny. Wyjątkowa umiejętność identyfikowania się z nowicjuszem oraz pomaganie mu w zdrowieniu w żadnej mierze nie zależy od wykształcenia Anonimowego Alkoholika, jego elokwencji czy też innych specjalnych uzdolnień.

Liczy się jedynie to, że jest on alkoholikiem, który znalazł klucz do trzeźwości. Alkoholicy z łatwością przekazują sobie wzajemnie doświadczenia związane z chorobą i zdrowieniem. Jest to dar Boży dla nas, a przekazywanie go innym, nam podobnym, jest tym właśnie celem, który ożywia Anonimowych Alkoholików na całym świecie.
Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego AA ma tylko jeden cel. Wspaniały paradoks AA polega na tym, iż zdaje my sobie sprawę, że nie zdołamy utrzymać na dłużej cennego daru trzeźwości, jeżeli nie będziemy przekazywać go dalej. Gdyby zespół lekarzy wpadł na trop leku antyrakowego, ale w rezultacie indywidualizmu i egoizmu zaprzepaściłby tę szansę, każdy z członków zespołu mógłby mieć wyrzuty sumienia. Lecz niepowodzenie to nie zagrażałoby życiu i zdrowiu każdego z nich. Nam zaś, jeśli tylko zaniedbamy ludzi, którzy wciąż jeszcze cierpią, grozi nieustające niebezpieczeństwo utraty życia oraz zdrowia fizycznego i psychicznego. Tak więc wobec przymusu ocalenia samych siebie, poczucia obowiązku i miłości nasza wspólnota doszła do wniosku, że ma tylko jedno i wyłącznie jedno szczytne zadanie: nieść posłanie AA tym wszystkim, którzy nie wiedzą, że mają wyjście.
Słuszność ograniczenia się przez AA do jednego tylko celu dobrze ilustruje opowieść jednego z członków wspólnoty:
„Pewnego dnia, czując jakiś nieokreślony niepokój, po myślałem, że dobrze byłoby zrobić coś w ramach Dwunastego Kroku. Może powinienem jakoś się zabezpieczyć przed pijacką wpadką. Najpierw trzeba było znaleźć jakiegoś pijaka, z którym mógłbym popracować.
Pojechałem więc metrem do szpitala miejskiego, gdzie spytałem doktora Silkwortha, czy ma kogoś odpowiednie go. «W zasadzie nie ma nic obiecującego – odpowiedział doktor – jest tylko jeden facet na trzecim piętrze, z którym

można by spróbować. Ale to wściekle twardy Irlandczyk. Nigdy nie spotkałem nikogo równie zawziętego. Wykrzykuje, że gdyby wspólnik lepiej go traktował, a żona przestała się go czepiać szybko sam by się uporał z piciem. Właśnie przeszedł ciężkie delirium tremens, jest jeszcze trochę zamroczony i bardzo podejrzliwy wobec każdego. Nie wygląda to najlepiej, prawda? Ale rozmowa z nim może tobie samemu pomóc, więc spróbuj, a zobaczysz co to da».
Wkrótce siedziałem przy łóżku, na którym leżał mocno zbudowany mężczyzna. Zdecydowanie nieprzyjazny wpatrywał się we mnie oczyma przypominającymi ledwie widoczne szczeliny w czerwonej i zapuchniętej twarzy. Doktor miał rację; rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Jednak opowiedziałem mu własną historię. Wyjaśniłem mu, jak wspaniałą mamy wspólnotę i jak dobrze się rozumiemy między sobą. Położyłem szczególny nacisk na beznadziejność pijackiego stanu. Upierałem się przy tym, że tylko nieliczni pijacy mogą wydobrzeć na własną rękę, ale w naszych grupach możemy razem zdziałać znacznie więcej niż ktokolwiek z nas z osobna. Przerwał mi drwiąc z tego i zapewnił, że sam poradzi sobie ze swoją żoną, ze swoim wspólnikiem i ze swoim alkoholizmem. Po czym z sarkazmem w głosie zapytał: Ciekawe ile te twoje machinacje kosztują?
Ucieszyłem się, że mogłem odpowiedzieć: »Nic, wszystko jest darmo.«
Wtedy zapytał: »A co ty z tego masz?«
Oczywiście moja odpowiedź brzmiała: »Własną trzeźwość i bardzo szczęśliwe życie.«
Wciąż wątpiąc zapytał: »Czy naprawdę chcesz powiedzieć, że jesteś tu tylko i wyłącznie po to, by spróbować pomóc mnie pomagając równocześnie samemu sobie?«
»Tak – odpowiedziałem. – Jest dokładnie tak. Nic się za tym nie kryje.«

Następnie z pewnym wahaniem, zacząłem mówić o duchowej stronie naszego programu. Jakże zmroził mnie ten pijus! Gdy tylko wymieniłem słowo »duchowy«, natychmiast na mnie skoczył: »No tak! Teraz rozumiem. Nawracasz na wiarę jakiejś przeklętej sekty. Wyszło szydło z worka. A mówiłeś, że nic się za tym nie kryje. Należę do wielkiego Kościoła, który znaczy dla mnie wszystko. A ty masz czelność przychodzić tu i mówić mi o religii.«
Dzięki Bogu, przyszła mi do głowy odpowiedź, która przemówiła do niego. Opierała się ona całkowicie na zasadzie jedynego celu AA. »Jesteś wierzący – powiedziałem. – Być może twoja wiara jest dużo głębsza niż moja. Na pewno jesteś bardziej ode mnie kompetentny w sprawach religijnych. Dlatego też na temat religii nic nie mogę ci powiedzieć. Nie chcę nawet próbować. Założę się również, że potrafiłbyś przytoczyć mi doskonałą definicję pokory. Jednakże na podstawie tego, co sam powiedziałeś mi o sobie, o swoich problemach, oraz o tym, jak je zamierzasz rozwiązać – widzę, jak sądzę, w czym rzecz.«
»W porządku – odpowiedział. – Wal prosto z mostu.«
»Otóż jak mi się wydaje – rzekłem – jesteś zarozumiałym Irlandczykiem, który sądzi, że może wszystkim i wszystkimi dyrygować.«
To nim naprawdę wstrząsnęło. Gdy się nieco uspokoił, zaczął słuchać moich wyjaśnień o tym, że pokora jest najważniejszym kluczem do trzeźwości. W końcu zrozumiał, że nie próbuję zmienić jego przekonań religijnych, a raczej pomóc mu znaleźć w jego własnej religii łaskę potrzebną do wyzdrowienia. Odtąd zapanowało między nami zrozumienie.
A teraz – konkluduje opowiadający tę historię – wyobraźcie sobie, że musiałbym prowadzić tę rozmowę na gruncie jakiegoś konkretnego wyznania. Albo musiałbym powiedzieć, że AA potrzebuje dużo pieniędzy. Albo że jesteśmy zaangażowani w działalność szkoleniową, leczniczą i rehabilitacyjną. Przypuśćmy, że obiecałbym mu pomóc w sprawach rodzinnych i zawodowych. Czym by się to skończyło? Oczywiście niczym”.
Po latach ten twardy Irlandczyk lubił mawiać: „Mój sponsor sprzedał mi tylko jeden pomysł: był to pomysł na trzeźwość. W owym czasie nie kupiłbym nic innego”.