Refleksje na dzień 2 kwietnia

CODZIENNE REFLEKSJE

KSZTAŁTOWANIE CHARAKTERU

Wymuszanie od innych nadmiernej uwagi, opieki i miłości może w nich rozbudzić pragnienie dominacji lub niechęć…
Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji str. 45

Gdy w Kroku Czwartym odkryłem swoją żywotną potrzebę uznania, nie sadziłem że należy ją uważać za wadę. Chciałem widzieć w niej raczej zaletę (rozumiejąc ją jako pragnienie zadowalania innych). Szybko wyjaśniono mi, że “potrzeba” ta może mnie bardzo okaleczać i paraliżować. Dziś nadal czerpię radość z aprobaty innych ludzi, ale nie jestem już gotów płacić za to takiej ceny, jaka niegdyś płaciłem. Nie zamierzam wić się jak piskorz tylko po to, żeby inni mnie lubili czy żeby im się przypodobać.
Jeśli ktoś mnie aprobuje, to w porządku; jeśli nie – to przeżyję i bez tego. Odpowiadam za mówienie tego, co sam uznaje za prawdę, a nie tego, co sądzę, że chcieliby usłyszeć inni. Na tej samej zasadzie, moja fałszywa duma sprawiała, że zbytnio martwiłem się o swoją opinię. Od kiedy zetknąłem się z mądrością programu AA, moim celem stało się doskonalenie charakteru.


JAK TO WIDZI BILL – str. 92

Spacer ku pogodzie ducha

Niegdyś, gdy byłem zmęczony i nie mogłem się skupić, wracałem do życia i afirmowałem je za pomocą zwyczajnej przechadzki, podczas której głęboko oddychałem. Czasem wmawiałem sobie, że nawet tego nie mogę zrobić – że jestem zbyt osłabiony. Przekonałem się jednak, że poddając się w tym momencie, tylko pogłębiałem swoją depresję.

Toteż na początek nisko ustawiałem poprzeczkę. Postanawiałem sobie, na przykład, że przejdę tylko ćwierć mili. Koncentrowałem się licząc oddechy – powiedzmy, sześć kroków na głęboki wdech, cztery – na wydech. Przeszedłszy wyznaczoną trasę, stwierdzałem, że mogę iść dalej, może jeszcze jakieś pół mili. A potem następne pół, i następne.

Działało to na mnie ożywczo i zachęcająco. Opuszczało mnie fałszywe poczucie słabości fizycznej (jakże typowe dla stanów depresyjnych). Spacerowanie i, w jeszcze większym stopniu, oddychanie przemożnie kierowało mnie ku życiu i przetrwaniu, oddalając ode mnie poczucie klęski i śmierć. Liczenie wymagało elementarnego skupienia uwagi, co pozwalało mi odpocząć od udręki spowodowanej lękiem i poczuciem winy.

List, 1960


DZIEŃ PO DNIU

Unikanie konkurencji
W czasach, gdy korzystaliśmy z życia, musieliśmy wiedzieć, kto ma jaką pracę, jaki dom, jaki samochód, kto zarabia więcej pieniędzy i tak dalej. Jednak uczenie się oddawania naszego życia Sile Wyższej nie jest duchową rywalizacją. Naszym duchowym zadaniem jest wypełnianie woli naszej Siły Wyższej względem nas, a nie duchowe prześciganie innych. Nasza Siła Wyższa zna nasze możliwości i daje nam miejsce, które możemy odpowiednio wypełnić.

Czy przestałem rywalizować?

Czy mogę przestać rywalizować i pozostawić pomiar tego dnia mojej Sile Wyższej.
Uniknę dziś rywalizacji poprzez . . .


SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

Akceptacja ryzyka. Stawianie czoła rzeczywistości.
Czy nam się to podoba, czy nie, życie wiąże się z pewnym ryzykiem, którego po prostu nie da się uniknąć. Alkoholicy nie czują się dobrze z podejmowaniem ryzyka. Jest to szczególnie prawdziwe w sytuacjach, które wiążą się z ryzykiem odrzucenia, porażki lub straty.
Jeśli jednak próbujemy przejść przez życie bez zaakceptowania pewnego ryzyka, po prostu nie jesteśmy realistami. Odmowa zaakceptowania ryzyka może również oznaczać, że przegapimy wspaniałe okazje.
Co powinniśmy zrobić? Powinniśmy stawić czoła ryzyku inteligentnie i z duchowym przygotowaniem. PO PIERWSZE, robimy wszystko, co możliwe, aby zmniejszyć ryzyko w każdej sytuacji (czyniąc ją w ten sposób „skalkulowanym ryzykiem”). Następnie modlimy się o wskazówki i inspirację (ale nie o pewny wynik). W KOŃCU robimy wszystko, co w naszej mocy, aby odnieść sukces w danej sytuacji, niezależnie od tego, czy chodzi o zaloty, poszukiwanie pracy, rywalizację sportową czy cokolwiek innego.
Możemy zaskoczyć samych siebie, odnosząc sukces więcej razy niż ponosząc porażkę. Ale nawet w przypadku tymczasowej porażki zyskujemy, jeśli podejmujemy rozsądne i konieczne ryzyko.
Będę dziś postępować rozważnie i rozsądnie we wszystkich moich przedsięwzięciach, ale nie będę oczekiwać, że we wszystkim będę mógł „grać bezpiecznie”. Jako człowiek muszę podejmować w życiu ryzyko.


ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

Nie da się wiedzieć wszystkiego. – Horacy
W procesie zdrowienia rezygnujemy z dążenia do doskonałości. Rezygnujemy z prób poznania wszystkiego. Pracujemy nad poznaniem i zaakceptowaniem naszych wad. W Kroku Czwartym i Piątym patrzymy na nasze dobre i złe strony. W Kroku Szóstym stajemy się gotowi, by nasza Siła Wyższa usunęła nasze „wady charakteru”. Następnie w Kroku Siódmym prosimy naszą Siłę Wyższą o usunięcie naszych „wad”.
Powrót do zdrowia polega na zaakceptowaniu faktu, że nie jesteśmy doskonali. Przyznajemy, że próba bycia doskonałym przeszkodziła nam w byciu użytecznym dla siebie, naszej Siły Wyższej i ludzi wokół nas. Udawanie doskonałości nie pozwala nam być prawdziwymi. Jest też nudne i nie sprawia przyjemności – nigdy nie można się pomylić.

Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, Ty dajesz mi wiedzę, której potrzebuję. Pozwól mi uznać moje błędy i niedociągnięcia.

Działanie na dziś: Postaram się być dziś w porządku. Nie doskonały, po prostu w porządku.


JĘZYK WYZWOLENIA

Dokonaliśmy gruntownego i odważnego obrachunku moralnego. – Krok Czwarty AA
Zanim dojdziemy do Czwartego z Dwunastu Kroków, będziemy gotowi na spotkanie z naszą mroczną stroną; z tą stroną, która uniemożliwia nam pokochanie siebie i innych, radość życia oraz bycie kochanym. Celem Czwartego kroku jest nie pogarszanie naszego samopoczucia, lecz usunięcie barier ograniczających dostęp do radości i miłości.
W doświadczeniach z przeszłości doszukujemy się strachu, gniewu, bólu i wstydu – głęboko ukrytych emocji, które mogą mieć wpływ na nasze obecne życie. Próbujemy zidentyfikować podświadome przekonania o sobie i innych, które mogą obniżać jakość naszych związków. Te przekonania często podszeptują nam: „Nie jestem godny miłości… Jestem ciężarem dla bliskich… Ludziom nie można ufać… Nie mogę ufać sobie… Nie zasługuję na szczęście i sukces… Nie warto żyć…”. Przyglądamy się swoim zachowaniom i mechanizmom, aby wychwycić te, które są wymierzone przeciwko nam samym. Z troską i miłością wobec siebie próbujemy wyciągnąć na światło dzienne nasze poczucie winy – zasłużonej i niezasłużonej.
Przeprowadzamy autoanalizę bez strachu przed tym, co znajdziemy. Ta głęboka introspekcja jest w stanie przynieść nam oczyszczenie i sprawić, że poczujemy się lepiej, niż było to możliwe w najśmielszych marzeniach.

Boże, pomóż mi odnaleźć moje wewnętrzne hamulce i bariery. Pomóż mi uzmysłowić to, co konieczne, abym mógł się od nich uwolnić. Pokaż mi to, co powinienem wiedzieć o sobie samym.


Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


Krok Czwarty
„Zrobiliśmy gruntowny i odważny obrachunek moralny”.


WSZYSTKIE instynkty, z którymi przychodzimy na świat są nam dane celowo. Bez nich człowiek nie byłby w pełni człowiekiem. Gdyby ludzie nie zabiegali o swoje bezpieczeństwo, nie troszczyli się o pożywienie i dach nad głową nie utrzymaliby się przy życiu. Gdyby nie rozmnażali się, ziemia stałaby się bezludna. Bez instynktu towarzyskiego, bez potrzeby współżycia z innymi ludźmi nie byłoby społeczeństwa. A zatem te podstawowe pragnienia – współżycia seksualnego, poczucia bezpieczeństwa materialnego i emocjonalnego oraz kontaktów towarzyskich – są konieczne i właściwe; z pewnością zostały one dane nam od Boga.
Czasem jednak te niezbędne dla naszej egzystencji instynkty ulegają wynaturzeniu. Z wielką siłą, ślepo, nieraz bardzo podstępnie kierują nami, odbierają nam panowanie nad sobą, uparcie domagają się władzy nad naszym życiem. Nasze pragnienia seksualne, dążenie do bezpieczeństwa materialnego i emocjonalnego oraz do wysokiej pozycji społecznej niejednokrotnie wręcz tyranizują nas. Wybujałe ponad normę naturalne instynkty człowieka stają się przyczyną problemów, i to w zasadzie wszystkich jego problemów. Żaden człowiek, choćby był uosobieniem dobra, nie jest od nich zupełnie wolny. Niemal każdy poważny problem emocjonalny można wytłumaczyć jako przypadek niewłaściwie nakierowanego instynktu.
Kiedy tak się dzieje, te cenne dla nas dary natury, jakimi są instynkty, zmieniają się w fizyczne i umysłowe słabości.
Krok Czwarty jest podjęciem przez nas energicznego i trudnego wysiłku odnalezienia w sobie tych słabości, zarówno dawnych, jak i obecnych. Pragniemy dokładnie ustalić jak, kiedy i gdzie nasze naturalne instynktu uległy wypaczeniu. Chcemy z całą jasnością zdawać sobie sprawę, jakie stąd wynikły nieszczęścia dla nas samych i dla innych. Aby naprawić błędy, trzeba najpierw postawić diagnozę, opartą o pełną analizę wszystkich niedociągnięć. Bez pełnego dobrej woli i wytrwałości wysiłku w tym kierunku nasza trzeźwość i dobre samopoczucie będą nadal chwiejne. Sami przekonaliśmy się, że bez odważnego i gruntownego obrachunku moralnego tak potrzebna nam w życiu codziennym skuteczna wiara nadal pozostanie nie osiągalna.
Zanim jednak przystąpimy do szczegółowego obrachunku ze sobą, zastanówmy się bliżej, o co tu chodzi. Kilka prostych przykładów powie nam bardzo wiele, jeśli tylko zechcemy się nad nimi głęboko zastanowić. Weźmy najpierw osobę, która ponad wszystko stawia doznania seksualne. W takim przypadku niepohamowany popęd może zrujnować szanse stabilizacji materialnej oraz uczuciowej i zdegradować swoją ofiarę społecznie. Ktoś inny może popaść w tak silną manię na tle bezpieczeństwa finansowego, że nie będzie go interesować nic poza gromadzeniem pieniędzy. W skrajnym przypadku może stać się sknerą lub nawet odludkiem, który wyrzeka się zarówno rodziny jak i przyjaciół.

Nie zawsze pogoń za bezpieczeństwem wyraża się w formie gorączki materialnej. Jakże często spotykamy zalęknionych ludzi, zdecydowanych żyć w całkowitej zależności od kogoś silniejszego; od kogoś w kim szukają oparcia i przewodnictwa. Tego rodzaju słaby człowiek,
który nie potrafi wziąć na siebie odpowiedzialności za własne życie, na zawsze pozostaje niedojrzałym dzieckiem. Jego udziałem są rozczarowania i bezsilność. Z czasem wszyscy opiekunowie opuszczają go lub wymierają, a wówczas on pozostaje zupełnie osamotniony, zdany na pastwę swoich lęków.
Spotykaliśmy również ludzi opętanych żądzą władzy, którzy dążyli wyłącznie do podporządkowania sobie wszystkich dookoła, puszczając niejednokrotnie z wiatrem szansę szczęśliwego życia rodzinnego i zasłużonego spokoju. Spokoju nie zazna bowiem ten, w kim toczy się nieustanna walka popędów.
Na tym jednak nie koniec. Ilekroć ktoś próbuje narzucić innym swe własne instynkty, zawsze kończy się to nieszczęściem. Kiedy w pogoni za pieniędzmi ktoś tratuje ludzi stojących mu na drodze, rodzi się gniew, zawiść i mściwość. Podobne są skutki szaleństwa seksualnego. Wymuszanie od innych nadmiernej uwagi, opieki i miłości może w nich rozbudzić pragnienie dominacji lub niechęć, a więc reakcje równie niezdrowe, jak wywołujące je żądania. Kiedy człowiek traci kontrolę nad potrzebą uznania, czy to na kursie kroju i szycia czy przy międzynarodowym stole konferencyjnym, sprawia to innym przykrość, a nawet skłania ich do protestu. Tego rodzaju zderzenia popędów mogą prowadzić do rezultatów o bardzo szerokiej skali – od rzeczowego przywołania kogoś do porządku po krwawą rewolucję. We wszystkich tych przypadkach popadamy bowiem w konflikt nie tylko z sobą, ale i z innymi ludźmi, także przecież wyposażonymi w instynkty.
W szczególności alkoholicy powinni potrafić zdać sobie sprawę z tego, że nieokiełznane instynkty są zasadniczą przyczyną prowadzącego do ruiny picia. Piliśmy, aby zalać robaka, utopić uczucie rozczarowania, lęku i przygnębienia. Piliśmy, aby uciec od wczorajszych namiętności i aby
podsycić nowe. Piliśmy pod naszą próżność, żeby bujać w obłokach marzeń o potędze i chwale. Na pewno nie jest przyjemnie przyglądać się tym pokracznym wytworom chorej duszy. Rozhukane instynkty bronią się zaciekle przed badawczą oceną.
U tych z nas, którzy z natury są skłonni do przygnębienia, reakcją obronną jest najczęściej pogrążanie się w poczuciu winy i wstrętu do samego siebie. Nurzamy się w tym psychicznym bagnie, często nie bez pokrętnej i bolesnej przyjemności. Bezwolnie poddając się tego rodzaju nastrojom ponurej melancholii możemy dojść do stanu tak beznadziejnej rozpaczy, że jedynym wyjściem wyda nam się znów ucieczka w zamroczenie. W ten sposób tracimy oczy wiście właściwą perspektywę, a przez to prawdziwą pokorę. Samobiczowanie jest odwróconą na opak pychą i nie ma nic wspólnego z obrachunkiem moralnym. Jest to ten sam sposób myślenia, który ludzi skłonnych do depresji prowadzi do butelki i samozagłady.
Jeżeli natomiast jesteśmy z natury skłonni do zarozumiałości i potrzeby imponowania innym, zareagujemy akurat odwrotnie. Poczujemy się urażeni sugestią AA, że potrzebny jest nam obrachunek moralny. Zapewne powiemy z dumą, że zanim wpadliśmy w tarapaty z alkoholem, nasze życie było bez zarzutu. Będziemy z przekonaniem twierdzi li, że jeśli w ogóle mamy jakieś poważne wady, to są one przede wszystkim skutkiem nieumiarkowanego picia. Wynika stąd logiczny, naszym zdaniem wniosek, że nie potrzebujemy zaprzątać sobie głowy niczym innym poza utrzymaniem trzeźwości – teraz i na zawsze. Wierzymy, że po odstawieniu kieliszka nasz dawny dobry charakter odrodzi się automatycznie. Skoro zawsze byliśmy całkiem porządnymi ludźmi, z wyjątkiem tej jednej sprawy – picia, po co nam, teraz już przecież trzeźwym, obrachunki moralne – co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
Mamy także jeszcze jedną wspaniałą wymówkę, żeby uniknąć samooceny. Wszystkie nasze obecne zmartwienia i kłopoty, skarżymy się, zostały spowodowane przez nie właściwe zachowanie innych ludzi. To właśnie im jest naprawdę potrzebny obrachunek moralny. Wierzymy głęboko, że gdyby oni traktowali nas lepiej, my bylibyśmy w porządku. Sądzimy więc, że nasze oburzenie jest uzasadnione i naturalne, a nasze urazy „słuszne”. To nie my jesteśmy winni. To oni są!
W przezwyciężeniu tych oporów przychodzą nam na pomoc nasi opiekunowie w AA. Potrafią pomóc, bo przecież sami mają własne doświadczenia z przerabianiem Czwartego Kroku. Melancholika podnoszą na duchu zapewnieniem, że jego przypadek nie jest ani dziwny ani szczególnie odrażający, a jego wady gorsze lub liczniejsze niż czyjekolwiek w AA. Metodą argumentacji, jaką posługuje się opiekun, jest swobodna, pozbawiona przesady charakterystyka jego własnych wad, dawnych i obecnych. Taka spokojna, a zarazem realistyczna prezentacja natychmiast dodaje słuchaczowi otuchy. Tym bardziej, że opiekun najczęściej od razu podkreśla zalety nowicjusza, które powinny być uwzględnione na równi z wadami przy obrachunku moralnym. Dodaje to otuchy i skłania do równowagi. Dzięki większej dozie optymizmu, nowicjusz potrafi z odwagą, a nie ze zgrozą, spojrzeć na swoje wady.
Zupełnie inny problem mają opiekunowie tych, którzy sądzą, że obrachunek moralny w ogóle nie jest im potrzebny. Przecież ludzie pełni pychy są nieświadomie ślepi na własne wady. Nie jest więc im bynajmniej potrzebne pod noszenie na duchu. Trzeba im natomiast pomóc w znalezieniu jakiejś szczeliny we wzniesionym przez miłość własną murze, przez którą to szczelinę mógłby przebić się promień rozsądku.

Przede wszystkim należy im powiedzieć, że większość członków AA w swoich pijackich latach cierpiała dotkliwie właśnie z powodu samousprawiedliwiania się. Większości z nas samousprawiedliwianie dostarczało wymówek; oczy wiście wymówek do picia oraz do różnego rodzaju obłędnych i szkodliwych wyczynów. Sztukę znajdowania pretekstów doprowadziliśmy do mistrzostwa. Musieliśmy pić, ponieważ nam się źle wiodło i ponieważ wiodło się nam dobrze. Musieliśmy pić, ponieważ dusiliśmy się w atmosferze zaborczej miłości rodzinnej albo dlatego, że nikt nas nie kochał. Musieliśmy pić, ponieważ odnosiliśmy wspaniałe sukcesy albo ponosiliśmy druzgocące klęski. Musieliśmy pić, bo nasi wygrali albo przegrali. I tak dookoła Wojtek, bez końca.
Sądziliśmy, że „trudne warunki” pchały nas do picia, i że dopiero wówczas, gdy nasze próby zmiany warunków spełzły na niczym, zaczęliśmy tracić kontrolę nad piciem i staliśmy się alkoholikami. Nigdy nie przyszło nam do głowy, że to my sami powinniśmy się zmienić, by sprostać warunkom, jakiekolwiek by one nie były.
Ale w AA powoli zaczęliśmy się uczyć, że musimy coś zrobić z naszymi mściwymi urazami, litością nad sobą, nie uzasadnioną dumą. Musieliśmy przyznać, że ilekroć udawaliśmy wielkie szyszki, ludzie odwracali się od nas plecami. Musieliśmy przyznać, że pielęgnując urazy i snując plany zemsty, sami raniliśmy się naszą złością skierowaną przeciwko innym. Nauczyliśmy się, że kiedy wpadaliśmy w rozdrażnienie, naszą pierwszą potrzeba było odzyskanie spokoju, niezależnie od tego, kto lub co było naszym zdaniem powodem tej irytacji.
Często zrozumienie, że byliśmy ofiarami własnego braku zrównoważenia emocjonalnego, przychodziło do nas po długim czasie. Znacznie łatwiej było nam to dostrzec u innych niż u siebie. Przede wszystkim musieliśmy przy
Znać – i to bez względu na to, jak bolesny i upokarzający był ten zabieg, – że wady rażące nas u innych nie były obce nam samym. Musieliśmy także wykreślić słowo „wina” z mowy i z myśli o innych ludziach. Nawet zrobienie początku w tym kierunku wymagało ogromnego wysiłku dobrej woli. Ale po przebrnięciu przez pierwsze kłody na tej drodze było nam już o wiele łatwiej iść dalej, ponieważ uzyskaliśmy pewien dystans w ocenie samych siebie, czyli innymi słowy zaczęliśmy nabierać pokory.
Oczywiście ludzie chronicznie przygnębieni i przesadnie pewni siebie, to skrajne przypadki w typologii osobowości, choć nie brak ich zarówno w AA, jak i poza AA. Są ludzie, którzy jak ulał pasują do jednej lub drugiej z tych kategorii. Ale wielu z nas należy po trosze i tu i tam. Nie ma ludzi zupełnie jednakowych, toteż każdy z nas, przy sporządzaniu własnego obrachunku będzie musiał sam zdecydować, jakie są jego osobiste wady charakteru. Po znalezieniu butów na swoją miarę, trzeba je założyć i wędrować w nich dalej z ufnością, że nareszcie idziemy właściwym torem.
Zajmijmy się teraz potrzebą zrobienia listy bardziej jaskrawych wad, które w różnym stopniu mają wszyscy z nas. Dla osób wychowanych w duchu religijnym będzie to lista poważnych uchybień zasadom moralnym. Wielu innych wyobrazi ją sobie, jako rejestr ujemnych stron charakteru. Jeszcze inni nazwą ją indeksem nieprzystosowania. Będą też tacy, którzy wpadną w rozdrażnienie na samą wzmiankę o niemoralności lub co gorsza, grzechu. Ale przy odrobinie rozsądku, wszyscy zgodzą się, co do jednego: wiele się w nas alkoholikach nazbierało złego i jest z tym wiele do zrobienia, jeśli zależy nam na trzeźwości, rozwoju i jakiejkolwiek umiejętności radzenia sobie w życiu.
Aby uniknąć nieporozumień terminologicznych posłuż my się najbardziej uniwersalną listą ludzkich błędów –

siedmiu grzechów głównych: pychy, chciwości, pożądania, gniewu, obżarstwa, zawiści i lenistwa. Pycha, prowadząca do samousprawiedliwień, podsycana świadomym i nie świadomym strachem, jest naczelnym inżynierem niemal wszystkich trudności życiowych, główną przeszkodą na drodze do prawdziwego postępu. To pycha kusi nas do stawiania sobie samym i innym wymagań, które nie mogą być spełnione bez nadużycia i wypaczenia danych nam przez Boga instynktów. Kiedy zaspokojenie popędu seksualnego oraz dążenie do bezpieczeństwa ekonomicznego i społecznego stają się jedynymi celami naszego życia, wówczas pycha dostarcza nam argumentów usprawiedliwiających te wynaturzenia.
Z wynaturzeń rodzi się strach, który sam przez się jest chorobą duszy. Ten strach staje się z kolei pożywką dla nowego zestawu ułomności charakteru. Wyolbrzymione obawy, że nasze instynkty nie zostaną zaspokojone, prowadzą do pożądania cudzej własności, do pogoni za seksem i władzą, do gniewu, kiedy coś staje na przeszkodzie naszym popędom, do zawiści, kiedy innym udaje się to, czego chcieliśmy dla siebie. Jemy wtedy i pijemy ponad miarę, łapczywie zgarniamy dla siebie o wiele więcej niż dyktują to nasze potrzeby, zawsze w obawie, że czegoś nam nie wystarczy. Popadając w panikę na myśl o pracy, tkwimy w lenistwie. Próżnujemy i odkładamy pracę na później, a w najlepszym razie ciężko pojękując odwalamy robotę byle jak. Te wieczne obawy niczym termity drążą fundament, na którym staramy się oprzeć konstrukcję własnego życia.
Nic więc dziwnego, że dla każdego nowicjusza zalecenie zrobienia nieulękłego obrachunku moralnego wydaje się zadaniem ponad jego możliwości. Ilekroć próbuje spojrzeć z odwagą na siebie pycha i strach zasłaniają mu oczy. Pycha mówi: „Obejdzie się bez tego, masz ważniejsze sprawy”, a strach dodaje: „Nie skacz w ogień”. Jednakże doświadczenie tych członków AA, którzy mają już za sobą próbę rzetelnego obrachunku moralnego, świadczy o tym, że zarówno pycha, jak i tego rodzaju obawy są fałszywym biciem na alarm. Jeśli tylko mamy całkowitą gotowość i solidnie zabierzemy się do pracy, cudowne światło rozproszy wszelkie wątpliwości. I jeśli nie cofniemy się w pół drogi, poznamy zupełnie nowy rodzaj ufności oraz niewypowiedzianą ulgę, że w końcu spojrzeliśmy sami sobie w oczy. Są to pierwsze owoce Czwartego Kroku.
Na tym etapie każdy nowicjusz przeważnie dochodzi do następujących wniosków: po pierwsze, że główną przyczyną picia i niepowodzeń życiowych są wady charakteru, będące wynikiem wynaturzonych instynktów; po drugie, że bez gotowości do ciężkiej pracy w celu pozbycia się najpoważniejszych wad nie osiągnie on ani trzeźwości, ani spokoju wewnętrznego i po trzecie, że skoro jego życie opierało się na wadliwym fundamencie, trzeba go zburzyć i zastąpić nowym, osadzonym na solidnym gruncie. A teraz, gotowy na porządkowanie własnych wad, nowicjusz zadaje • pytanie: „Jak się do tego zabrać? Jak się robi własny obrachunek moralny?”
Ponieważ Czwarty Krok jest zaledwie początkiem życiowej praktyki dokonywania własnej oceny, warto doradzić nowicjuszowi, aby najpierw przyjrzał się tym wadom, które sprawiają mu najwięcej kłopotów i są najbardziej oczywiste. Z najlepszym, na jaki go stać osądem tego, co było złe, a co dobre, może na wstępie zbadać swoje postępowanie z punktu widzenia podstawowych instynktów: seksualnego, poczucia bezpieczeństwa materialnego i emocjonalnego oraz pozycji społecznej. Podejmując się oceny własnej przeszłości, nowicjusz może rozważyć następujące pytania:
Kiedy, w jakich konkretnych przypadkach i w jaki sposób, moja egoistyczna pogoń za przygodami seksualnymi zaszkodziła innym i mnie samemu? Komu i jak wielką wyrządziłem wtedy krzywdę? Czy zniszczyłem swoje małżeństwo i skrzywdziłem swoje dzieci? Czy naraziłem się opinii swojego środowiska? Co o tym wszystkim wtedy sądziłem? Czy pogrążałem się w poczuciu winy, którego nic nie mogło złagodzić czy też rozgrzeszałem się twierdząc, że byłem ofiarą, a nie uwodzicielem? Jak reagowałem na rozczarowania seksualne? Czy na odmowę odpowiadałem mściwością lub depresją? Czy odgrywałem się na innych ludziach? Czy chłód lub niesnaski rodzinne wykorzystywałem jako usprawiedliwienie dla stosunków poza małżeńskich?
Równie ważne dla większości alkoholików są pytania dotyczące sfery poczucia bezpieczeństwa materialnego i emocjonalnego. Strach, chciwość, zaborczość i pycha prowadziły tu do jak najgorszych następstw. Oceniając swoją sytuację materialną i zawodową, niemal każdy alko holik może zadać sobie następujące pytania: Które z moich wad charakteru, oprócz samego pijaństwa, przyczyniły się do mojej niestabilności pieniężnej? Czy strach i poczucie braku kwalifikacji potrzebnych do zajmowanego przez mnie stanowiska w pracy odebrały mi zaufanie do siebie i wpędziły w stan wewnętrznej rozterki? Czy usiłowałem ukryć to poczucie niekompetencji pod maską pewności siebie, blagi lub unikania odpowiedzialności? Albo uważałem z uporem, że to inni nie poznali się na moich wyjątkowych zdolnościach? A może przeceniłem swoje możliwości i udawałem wielkiego speca? Czy pod wpływem nie okiełznanej ambicji nie oszukiwałem moich współpracowników i nie kopałem pod nimi dołków? Czy byłem rozrzutny? Czy lekkomyślnie pożyczałem pieniądze nie troszcząc się o to, czy będę je mógł zwrócić? Czy byłem dusi groszem nie dbającym o zapewnienie rodzinie przyzwoite go utrzymania? Czy usiłowałem zdobyć pieniądze w nieuczciwy sposób?
Czy interesowała mnie „szybka forsa” – podejrzane transakcje pieniężne, nielegalne interesy na giełdzie, wyścigi i hazard?
Pytania te odnoszą się oczywiście także do pracujących zawodowo kobiet. Ale również nie pracująca zawodowo alkoholiczka może spowodować trudności materialne całej rodziny. Może ona oszukiwać przy zakupach na kredyt, manipulować budżetem domowym, spędzać dni na hazardzie, wpędzać męża w długi swoim brakiem odpowiedzialności, marnotrawstwem i rozrzutnością.
Wszyscy alkoholicy, którzy na skutek pijaństwa stracili pracę, rodziny i przyjaciół, muszą z całą bezwzględnością wystąpić wobec siebie w roli surowego egzaminatora, aby ustalić, jakie wady osobowości doprowadziły ich do ruiny życiowej.
Najbardziej powszechnymi symptomami poczucia zagrożenia emocjonalnego są zamartwianie się, złość, litowanie się nad samym sobą i depresja. Ich przyczyny czasem tkwią w nas samych, a czasem na zewnątrz. Dokonując obrachunku w tej dziedzinie powinniśmy starannie rozważyć wszystkie nasze stosunki z innymi ludźmi, które są źródłem stałych lub powracających kłopotów. Warto przy tym pamiętać, że podobne poczucie zagrożenia może powstać w każdej sytuacji, w której zachodzi obawa nie zaspokojenia naszych instynktów. I znów możemy zadać sobie kilka pytań: Jakie sytuacje seksualne powodowały dawniej, a jakie dziś powodują uczucie rozdrażnienia, goryczy, zawodu i przygnębienia? Oceniając szczerze każdy przypadek, czy dostrzegam na czym polegała moja wina? Jaką rolę odegrał mój egoizm i przesadne wymagania? A jeśli uważam, że to inni są powodem moich zmartwień, dlaczego nie potrafię pogodzić się z tym, czego nie mogę zmienić? To tylko przykłady podstawowych pytań, które mogą nam pomóc w ujawnieniu Źródła naszych rozterek oraz
w zastanowieniu się, czy możemy zmienić własne postępowanie, stopniowo i łagodnie wdrażając się w ten sposób do samodyscypliny.
Przypuśćmy, że obawy materialne stale powodują podobne uczucia. Tu także możemy więc zadać sobie pytanie, w jakim stopniu nasze własne błędy stały się przyczyną dręczącego nas niepokoju. Jeśli zaś część przyczyn tkwi poza mną, co ja sam mogę na to poradzić? Jeśli nie mogę zmienić istniejącego stanu rzeczy, czy jestem gotów podjąć niezbędne kroki, aby przystosować się do realnych warunków życia? Podobne pytania, których wiele nasuwa się w każdym indywidualnym przypadku, pomogą nam odkryć najgłębsze korzenie zła.
Jednakże większość z nas najbardziej ucierpiała z powodu zdeformowanych stosunków z rodziną, przyjaciółmi i całym społeczeństwem. To właśnie w stosunkach z ludźmi byliśmy wyjątkowo bezmyślni i uparci. Przede wszystkim nie chcieliśmy i nie mogliśmy uznać tego, że całkowicie brak nam było zwykłej umiejętności nawiązania partnerstwa z drugim człowiekiem.
Nasz egocentryzm zastawia na nas dwie katastrofalne pułapki. Albo usiłujemy uzależnić od siebie bliskich nam ludzi albo sami popadamy w nadmierną od nich zależność. Jeśli zbyt mocno opieramy się na innych, to wcześniej lub później muszą nas zawieść, bo także są przecież tylko ludźmi i nie będą mogli sprostać naszym stale rosnącym żądaniom. A wtedy wzmaga się w nas i jątrzy poczucie zagrożenia. Kiedy natomiast próbujemy stale manipulować innymi według własnego „widzimisię”, wywołujemy reakcję buntu i zdecydowanego oporu. A wtedy czujemy się zranieni albo nawet prześladowani i budzi się w nas pragnienie zemsty. Gdy podwajamy próby kontrolowania innych, ale nadal bez skutku, nasze cierpienia stają się ostre i chroniczne. Nigdy nie zdarzyło się nam, abyśmy chcieli być po prostu jednym z członków rodziny, jednym z przyjaciół, szeregowym pracownikiem, czy po prostu pożyteczną jednostką w społeczeństwie. Zawsze chcieliśmy wspinać się na szczyt drabiny, albo ukryć się w jej cieniu. To egocentryczne zachowanie uniemożliwiało nam nawiązanie partnerskich stosunków z jakimkolwiek człowiekiem w naszym otoczeniu. O prawdziwym braterstwie mieliśmy bardzo mgliste wyobrażenie.
Niektórzy będą mieli zastrzeżenia do wielu postawionych tu pytań, ponieważ uważają, że ich wady nie są aż tak jaskrawe. Warto im zwrócić uwagę, że skrupulatna analiza najprawdopodobniej ujawni właśnie te wady charakteru, o których jest mowa w tych pytaniach, które – jak obecnie sądzą – zupełnie ich nie dotyczą. Z uwagi na to, że na zewnątrz prezentowaliśmy się nie najgorzej, często byliśmy całkowicie zaskoczeni odkryciem, że zachowaliśmy niezłą opinię tylko dlatego, że najbardziej wstydliwe wady ukrywaliśmy, z wielkim nakładem energii, za grubą zasłoną samousprawiedliwień i wykrętów. Jakiekolwiek były to wady, to one wpędziły nas w potrzask alkoholizmu i nie szczęść.
Dlatego też przy sporządzaniu obrachunku moralnego hasłem przewodnim powinna być jak najdalej posunięta sumienność. W związku z tym najlepiej będzie zapisywać nasze pytania i odpowiedzi. Pomoże to nam w jasnym myśleniu i uczciwej ocenie. Będzie to pierwszy namacalny dowód naszej pełnej gotowości do dalszej drogi.