CODZIENNE REFLEKSJE
KONIEC WALKI
…Przestaliśmy walczyć z kimkolwiek i czymkolwiek, nawet z alkoholem.
Anonimowi Alkoholicy, str. 73
Gdy AA mnie „znalazło”, myślałem, ze czeka mnie walka i że Wspólnota może mi dostarczyć siły potrzebnej do pokonania alkoholu. Gdybym wygrał te walkę, kto wie, jakie inne bitwy mógłbym był jeszcze wygrać! Wiedziałem wszakże, że muszę być silny. Dowodziło tego całe moje doświadczenie życiowe. Dziś nie muszę już walczyć ani wytężać woli. Jeśli pracuję nad 12 Krokami i pozwalam działać mojej Sile Wyższej, to mój problem alkoholowy sam znika. Również moje problemy życiowe przestają mieć charakter walki. Muszę jedynie zapytać, czy potrzebna jest akceptacja czy zmiana. Nie moja, lecz Jego wola, ma się wypełniać.
JAK TO WIDZI BILL – str. 81
„Egoizm ”?
Rozumiem, czemu odczuwasz niepokój, gdy słyszysz, jak niektórzy mówią: „Program AA uczy egoizmu”. W zwyczajnym tego słowa znaczeniu, „egoizm” kojarzy się z zachłannością, postawą roszczeniową i nieczułością na dobro innych. Ale, oczywiście, droga życia AA wcale nie wiąże się z tymi niepożądanymi cechami.
Cóż zatem mają na myśli aowcy mówiący o egoizmie? Każdy teolog powie ci, że zbawienie własnej duszy jest najwyższym powołaniem człowieka. Bez zbawienia – jakkolwiek je zdefiniujemy – na nic cała reszta. Gdy zaś chodzi o nas, aowców, konieczność ta jest jeszcze pilniejsza.
Jeśli nie będziemy w stanie albo nie zechcemy osiągnąć trzeźwości, będziemy naprawdę zgubieni – i to już tu i teraz. Nikomu, łącznie z sobą, na nic się nie zdamy, jeśli nie znajdziemy wybawienia od alkoholu. Toteż na pierwszym miejscu musimy umieścić nasze własne zdrowienie i rozwój duchowy – jest to właściwy i konieczny rodzaj troski o siebie.
List, 1966
DZIEŃ PO DNIU
Bycie szczerym wewnątrz
Wszystkie odpowiedzi, jakich kiedykolwiek będziemy potrzebować, są dla nas dostępne. Nawet jeśli wydają się pochodzić z zewnątrz – od innych ludzi – odpowiedzi są już w nas. Musimy je tylko rozpoznać, gdy się pojawią. Coś wewnątrz nas słyszy prawdę i przez długi czas udajemy, że tego nie zauważamy. Ale pewnego dnia decydujemy się szczerze powiedzieć, co naprawdę czujemy.
W tym momencie zyskujemy odrobinę wolności. Zaczynamy robić postępy, gdy stajemy się szczerzy wobec samych siebie w kwestii tego, co naprawdę czujemy. Nasza Siła Wyższa może nam pomóc, ale tylko wtedy, gdy wykażemy się pokorną szczerością.
Czy jestem ze sobą szczery co do tego, co naprawdę czuję w środku?
Siło Wyższa, pozwól mi dziś naprawdę czuć, nawet jeśli ryzykuję, że będę bezbronny.
Dzisiaj zbadam swoje prawdziwe uczucia na temat …..
SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH
Odpuść i pozwól Bogu – wskazówki.
Choć idea „odpuść i pozwól Bogu” pochodzi spoza AA, zakorzeniła się we wspólnocie. Kłopot pojawia się, gdy próbujemy zdecydować, co to tak naprawdę oznacza. Oczywiście musimy kontynuować pracę i nadal musimy podejmować ważne decyzje. Jak więc pozwolić Bogu przejąć kontrolę?
Poddanie się woli Bożej jest zmianą, która zachodzi w naszej postawie. Podejmujemy wszelkie działania, które wydają się rozsądne i właściwe z naszego punktu widzenia. Pamiętamy jednak, że w każdej sytuacji może pojawić się lepszy plan. W wielu przypadkach może to być nawet przypadek pragnienia zbyt mało, a nie zbyt wiele. Na przykład jeden z członków szukał wskazówek dotyczących decyzji biznesowej. Był rozczarowany, gdy transakcja nie doszła do skutku, ale zaledwie kilka tygodni później odkrył jeszcze lepszą okazję, która doskonale się sprawdziła.
„Pozwolenie Bogu” jest tak naprawdę formą pracy nad Krokiem Jedenastym. Poszukiwanie „poznania Jego woli względem nas i mocy do jej wypełnienia”. Gdy to robimy, nasze życie musi zostać wzbogacone i ulepszone pod każdym względem.
Podejdę do tego dnia z myślą, że Bóg działa dla najwyższego dobra wszystkich. Tymczasowe niepowodzenia nie będą mi przeszkadzać, jeśli będę wiedział, że Boży plan rozwija się w moim życiu.
ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE
Jeśli już, to zwykle byliśmy ludźmi, którzy chcieli mieć wszystko teraz. Mieć nadzieję to nie znaczy nie wymagać. – O nadziei
Może byliśmy trochę zbyt wymagający. Może byliśmy trochę zbyt niecierpliwi. Może dlatego mieliśmy tak mało nadziei.
Nadzieja to wiara w to, że dobro nadejdzie nawet w złych czasach. Nadzieja to świadomość, że „to też minie”.
Nadzieja to świadomość, że bez względu na to, jak bardzo się boimy, Bóg będzie z nami. Nadzieja to świadomość, że już nigdy
nigdy więcej nie będziemy sami. To świadomość, że czas jest po naszej stronie. Nadzieja to rezygnacja z kontroli. Nadzieja to świadomość, że nigdy nie mieliśmy kontroli. Nadzieja to wiara w siebie. Nadzieja jest tym, o co chodzi w naszym programie.
Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, w naszym programie dzielimy się naszymi doświadczeniami, mocnymi stronami i nadziejami. Dziękuję, że dałeś mi te trzy rzeczy, abym mógł się nimi podzielić.
Działanie na dziś: Podzielę się moją nadzieją na przyszłość ze sobą, moją Siłą Wyższą i moimi przyjaciółmi. Podzielę się tym również z kimś, kto stracił nadzieję.
JĘZYK WYZWOLENIA
Uwolnienie się od roli ofiary
Dobrze jest mieć udany dzień. Naprawdę. Świetnie jest radzić sobie i mieć poczucie, że życiem można pokierować tak, żeby nie zbaczać z kursu.
W ramach mechanizmu przetrwania wielu z nas przyswoiło sobie przekonanie, że cierpiętnictwo jest jedynym sposobem na zwrócenie na siebie uwagi i zyskanie aprobaty. Myślimy, że jeżeli życie będzie okropne, zbyt trudne, nie do pokonania, za ciężkie, niesprawiedliwe, wtedy inni nas zaakceptują.
Możliwe, że nauczyliśmy się tego poprzez życie i obcowanie z ludźmi, którzy, tak jak my, nauczyli się sztuki przetrwania jako ofiary. Nie jesteśmy ofiarami. Nie musimy pozwalać na bycie prześladowanymi. Bycie bezbronnymi i zagubionymi nie jest konieczne, aby otrzymać miłość i uwagę, jakiej potrzebujemy. W gruncie rzeczy taka miłość, jakiej szukamy, nie jest osiągalna w ten sposób.
Możemy zdobyć miłość, jakiej pragniemy i potrzebujemy tylko poprzez korzystanie z własnych zasobów. Zaczynamy rozumieć, że możemy stanąć na własnych nogach, jakkolwiek dobrze jest móc wesprzeć się na czyimś ramieniu od czasu do czasu. Zaczynamy rozumieć, że ludzie, na których się opieramy, nie ciągną nas za uszy, lecz stoją obok nas.
Każdemu zdarza się mieć złe dni – dni, kiedy nic się nie udaje, kiedy dominują uczucia smutku i strachu. Jesteśmy w stanie poradzić sobie ze złymi dniami i mrocznymi uczuciami w sposób bardziej odzwierciedlający odpowiedzialność za siebie niż bycie ofiarą.
Dobrze jest mieć dobry dzień. Może nie będzie wtedy tyle do opowiadania, ale będzie więcej radości.
Boże, pozwól mi uwolnić się od postawy cierpiętnika. Pomóż mi pozbyć się przekonania o konieczności bycia ofiarą, aby zasłużyć na miłość i uwagę. Otocz mnie ludźmi, którzy będą kochać mnie wtedy, kiedy korzystam ze swojej siły wewnętrznej. Pomóż mi mieć dobre dni i cieszyć się nimi.
Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio
Tradycja Trzecia
„Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia”
TRADYCJA ta ma szczególne znaczenie. Bo w istocie AA oferuje akceptację każdemu alkoholikowi, mówiąc: „To ty sam decydujesz, czy należysz do AA. Ty sam możesz zgłosić się do nas i nikt nie ma prawa cię odrzucić. Nieważne kim jesteś i jak nisko upadłeś. Nie jest istotne, jak bardzo pogmatwane jest twe życie wewnętrzne; nawet jeśli popełniłeś przestępstwo także cię nie odrzucimy. Nie chcemy zakazywać ci wstępu. Nic a nic nie obawiamy się ciebie, i to bez względu na twoje dewiacje czy gwałtowność usposobienia. Chcemy po prostu, byś miał tę samą wspaniałą szansę osiągnięcia trzeźwości, z jakiej my już skorzystaliśmy. Tak więc stajesz się członkiem AA dokładnie w chwili, gdy zadeklarujesz chęć przynależności.”
Sformułowanie tej zasady członkostwa we wspólnocie poprzedzone było latami ciężkich doświadczeń. W początkowym okresie wydawało się, że nic nie jest równie kruche, równie podatne na rozpad, jak grupa AA. Spośród wszystkich alkoholików, którym proponowaliśmy pomoc, zaledwie garstka zwracała na nas jakąkolwiek uwagę, a większość z tych, którzy do nas dołączyli, przypominała płomyki świec migocące na wietrze. Gasły one jeden za drugim i nie sposób było zapalić je na nowo. Naszą stałą, choć nie wypowiadaną głośno, myślą było pytanie: „Kto teraz?”
Oto żywa relacja świadka tamtych dni: „Niegdyś każda grupa AA miała własne zasady przyjmowania członków.
Wszyscy panicznie się bali, że ktoś albo coś może wywrócić tę łódź wtrącając nas na powrót w pijaństwo. Biuro Fundacji“ zwróciło się do wszystkich grup z prośbą o nade słanie propozycji »przepisów ochronnych«. Zebrano strasz nie długą listę. Gdyby te wszystkie przepisy obowiązywały w każdej grupie, zapewne w ogóle nikt nie mógłby wstąpić do AA. To była najlepsza miara naszej ówczesnej niepewności i strachu.
Byliśmy zdecydowani nie przyjmować do AA nikogo prócz tych, których określaliśmy jako hipotetycznych »czy stych alkoholików«. Nie mogli oni mieć żadnych ułomności z wyjątkiem ciężkiego opilstwa i wynikających zeń komplikacji. Tak więc żebracy, włóczędzy, pacjenci zakładów psychiatrycznych, więźniowie, homoseksualiści, upadłe kobiety i dziwacy nie mieli do nas prawa wstępu. My zajmujemy się wyłącznie alkoholikami, którzy pod każdym innym względem są godni szacunku. Wszyscy inni z pewnością nas zniszczą. Poza tym, gdybyśmy przyjmowali byle kogo, co by powiedzieli o nas przyzwoici ludzie? W ten sposób wznieśliśmy wokół AA szczelne ogrodzenie..
Być może teraz wszystko to brzmi śmiesznie. Może się wydawać, że my, weterani AA, byliśmy mało tolerancyjni. Ale mogę was zapewnić, że wtedy nie było w tym nic śmiesznego. Byliśmy nieugięci, ponieważ mieliśmy poczucie zagrożenia w stosunku do nas samych i naszych rodzin, a to wcale nie było zabawne. Mówicie, że to brak tolerancji? Cóż, byliśmy wystraszeni i naturalnie postępowaliśmy tak, jak ludzie ogarnięci strachem. W końcu czyż właśnie strach nie jest najgłębszym źródłem wszelkiego braku tolerancji? Tak, to prawda, byliśmy nietolerancyjni”.
Nie mogliśmy przecież jeszcze wiedzieć, że wszystkie te obawy kiedyś okażą się zupełnie bezpodstawne. Skąd mogliśmy wiedzieć, że tysiące z tych nierzadko przerażających ludzi będzie potrafiło dokonać zdumiewających postępów, zdrowieć i nie szczędzić sił, by nieść pomoc innym, oraz stać się serdecznymi przyjaciółmi? Czy było wówczas do pomyślenia, że kiedyś liczba rozwodów wśród Anonimowych Alkoholików będzie niższa od średniej krajowej? Czy mogliśmy wtedy przewidzieć, że to właśnie ci najbardziej nieznośni staną się najlepszymi nauczycielami cierpliwości i tolerancji? Czy ktokolwiek mógł sobie wtedy wyobrazić wspólnotę obejmującą wszystkie, możliwe do wyobrażenia, typy ludzkie, która by bezkonfliktowo wznosiła się ponad barierami rasy, wiary, języka i przekonań politycznych?
Jak zatem można było odstąpić w AA od wszelkich ograniczeń przynależności? Dlaczego pozostawiliśmy każdemu, kto się do nas zwróci, zarówno uznanie się za alkoholika, jak i decyzję, czy powinien się do nas przyłączyć? Dlaczego odważyliśmy się – wbrew doświadczeniom wszystkich społeczeństw i rządów – oświadczyć, że nie będziemy karać ani pozbawiać członkostwa w AA, że nigdy nie będziemy nikogo zmuszać do uiszczania jakichkolwiek opłat, do wierzenia w cokolwiek ani do podporządkowania się czemukolwiek?
Odpowiedź, sama w sobie bardzo prosta, zawarta jest obecnie w Tradycji Trzeciej. Doświadczenie nauczyło nas w końcu, że pozbawienie alkoholika szansy, jaką oferuje nasza wspólnota, oznaczało niekiedy śmierć, a często bez miar cierpienia. Któż odważy się być sędzią, ławnikiem i katem cierpiących współbraci?
Kiedy grupa za grupą zaczęły to wszystko dostrzegać rezygnowały z jakichkolwiek ograniczeń przynależności. Kolejne dramatyczne doświadczenia umacniały tę postawę, aż stała się ona uniwersalną tradycją. Oto dwa przykłady tego rodzaju doświadczeń:
Było to w drugim roku istnienia AA. W tym czasie działały zaledwie dwie bezimienne grupy alkoholików desperacko walczących o przetrwanie.
W jednej z nich pojawił się ktoś nowy. Zapukał do drzwi i spytał czy może wejść. Porozmawiał szczerze z najbardziej doświadczonym członkiem grupy. Szybko przekonał go, że jest doprowadzony do ostateczności i nade wszystko pragnie dojść do siebie. „Czy pozwolicie mi do was dołączyć? – zapytał. – Bo ja jestem ofiarą jeszcze innego, dużo bardziej potępianego społecznie niż alkoholizm nałogu? I rozumiem, że możecie nie chcieć mnie wśród siebie. Ale może mnie jednak przyjmiecie ???
Powstał dylemat co robić. Ten, który przeprowadził wstępną rozmowę z nowo przybyłym, przywołał dwóch doświadczonych przyjaciół i w zaufaniu przedstawił im niepokojące go fakty. Powiedział: „Co zatem robimy? Jeśli go odrzucimy facet się wkrótce wykończy, jeśli zaś go przyjmiemy Bóg jedyny wie, jakiego piwa może nam tu nawarzyć. Jaka zatem ma być nasza odpowiedź? Przyjmujemy, czy nie?”’
Początkowo starszyzna widziała wyłącznie przeszkody. „Zajmujemy się wyłącznie alkoholikami – powtarzano. Czy nie powinniśmy więc poświęcić tego jednego człowieka dla dobra wielu?” W tym kierunku potoczyła się nasza dyskusja i los nowo przybyłego zawisł na włosku. Wtedy jeden z trójki odezwał się w zupełnie innym tonie: „To o co my tak naprawdę się obawiamy – stwierdził – to nasza reputacja. Znacznie bardziej boimy się tego, co ludzie o nas powiedzą, niż kłopotów, których może nam przysporzyć ten nietypowy alkoholik. Przez cały czas naszej dyskusji, nie daje mi spokoju jedno krótkie pytanie, a mianowicie: co nasz Pan uczyniłby w tej sytuacji?” Nie padło już ani jedno słowo. Cóż zresztą można było dodać?
Nie posiadając się z radości nowy członek wspólnoty z entuzjazmem realizował Dwunasty Krok, niezmordowanie niosąc posłanie AA dziesiątkom ludzi. Była to jedna z pierwszych grup AA, więc ludzie, którym pomógł, nieśli posłanie dalej, tak, że szeregi alkoholików przyciągniętych dzięki naszemu bohaterowi szybko urosły w tysiące. Z powodu jego drugiego problemu nigdy nie wynikły żadne kłopoty. W ten sposób Anonimowi Alkoholicy zrobili pierwszy krok prowadzący ku Trzeciej Tradycji.
Niedługo potem, gdy ów podwójnie uzależniony poprosił o przyjęcie do AA, inna grupa przyjęła w swe szeregi handlowca, któremu nadamy tu imię Ed. Przepełniony żądzą władzy i cechującym dobrych handlowców tupetem miał on mniej więcej co minutę nowy pomysł, jak udoskonalić AA. Pomysły te rozpowszechniał wśród członków z takim samym entuzjazmem, z jakim sprzedawał lakier do samo chodów. Miał on jednakże jeden pomysł, który jakoś nie chwycił. Ed był ateistą. Obsesyjnie powtarzał, że AA miałoby się lepiej bez swych „nonsensów o Bogu”. Przerażał wszystkich i wszyscy oczekiwali, że Ed już wkrótce zacznie na nowo pić. W tym czasie wspólnotę cechowała duża pobożność. Uważano, że takie bluźnierstwa muszą być ciężko pokarane. Ku powszechnemu zdumieniu Ed trwał w trzeźwości.
W końcu przyszła jego kolej, by zabrać głos podczas spotkania. Drżeliśmy wiedząc co nastąpi. Ed zaczął górnolotnie, złożył należny hołd wspólnocie, opowiedział o swym powrocie na łono rodziny, zachwycał się cnotą uczciwości, wspomniał też radość, jaką daje Dwunasty Krok. Wtedy zmienił ton i wypalił: „Nie mogę jednak znieść tego waszego gadania o Bogu! To zwykłe zawraca nie głowy, dobre dla mięczaków. W tej grupie to jest nie potrzebne, a ja sam nigdy tego nie zaakceptuję! Niech to szlag trafi!”
Słuchaczy ogarnęło niekłamane oburzenie. Zagrzmieli jednym głosem – „Precz z nim!” Starszyzna grupy wzięła Eda na stronę. Postawiono mu ultimatum: „Takich rzeczy tu mówić nie można! Albo się podporządkujesz, albo nie będziesz miał prawa wstępu”. Wtedy Ed zapytał z sarkazmem w głosie: „W takim razie powiedzcie, jak to z wami naprawdę jest?”, po czym sięgnął na półkę po leżący tam plik papierów. Wstęp do właśnie opracowywanej książki „Anonimowi Alkoholicy” akurat leżał na wierzchu. Ed odczytał na głos zdanie: „Jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnie nie zaprzestania picia” Po czym kontynuował nie zrażony: „Czy formułując tę zasadę, traktowaliście ją poważnie, czy nie?”
Rozmówcy Eda wymienili skonsternowane spojrzenia rozumiejąc, że zapędził ich w kozi róg. Ed pozostał w grupie. Ed nie tylko pozostał w grupie, ale także pozostał trzeźwy. Z miesiąca na miesiąc, im dłużej trwała jego trzeźwość, tym agresywniej występował przeciw Bogu. Grupa znosiła to coraz gorzej. Wkrótce pierzchło braterskie miłosierdzie. „Kiedyż, och kiedyż wreszcie – pojękiwali między sobą członkowie grupy – zacznie on znowu pić?” .
Niedługo potem Ed dostał pracę w handlu i wyjechał służbowo do innego miasta. Po kilku dniach rozeszła się wieść, że Ed przysłał telegram z prośbą o pieniądze. Wszyscy wiedzieli co to oznacza. Potem jeszcze zadzwonił z prośbą o pomoc. W tamtym okresie byliśmy gotowi iść z Dwunastym Krokiem w ogień, nawet gdy szanse powodzenia były nikłe. Tym razem jednak nikt się nie kwapił. „Zostawmy go samego! Niech sobie radzi! Może to go wreszcie nauczy rozumu!”
Mniej więcej po dwóch tygodniach Ed zakradł się nocą do domu jednego z członków AA i nie zauważony przez nikogo położył się spać. Nazajutrz rano właściciel domu popijał poranną kawę w towarzystwie jednego z przyjaciół. Nagle usłyszeli jakiś rumor na schodach. Ich zdziwionym oczom ukazał się Ed. Z żartobliwym uśmiechem zapytał: „Czy koledzy zakończyli już swoje poranne medytacje?” Szybko wyczuli, że Ed chce szczerze porozmawiać. To co mówił ułożyło się w tę oto historię:
Znalazłszy się w sąsiednim stanie Ed ukrył się w tanim hoteliku. Kiedy wszystkie błagania o pomoc spełzły na niczym, w głowie kłębiła mu się jedna tylko myśl: „Oni mnie opuścili. Zostałem opuszczony przez współtowarzyszy niedoli. Jestem skończony… nic mi już nie zostało…” Zdesperowany rzucił się na łóżko, a jego ręka przypadkowo natrafiła na leżącą na nocnej szafce książkę. Otworzył ją i zaczął czytać. Było to Pismo Święte. Ed nigdy nie zwierzył się z tego, czego doznał i co zrozumiał w tamtym pokoju hotelowym. Był to rok 1938. Od tego czasu nigdy nie wziął alkoholu do ust.
Obecnie, gdy spotykają się weterani AA, którzy znali Eda osobiście, wspominają: „A co by było, gdyby wtedy udało się nam wyrzucić Eda za bluźnierstwo? Jaki byłby jego los, a także los tych, którym on później pomógł?”
I tak oto już na samym początku ręka Opatrzności wskazała nam, że każdy alkoholik zostaje członkiem wspólnoty wtedy, kiedy on sam to zadeklaruje.