CODZIENNE REFLEKSJE
PRZEWODNICTWO
Oznacza to wiarę w Stwórcę, który jest uosobieniem wszelkiej mocy, sprawiedliwości i miłości: w Boga, który ma wobec mnie jakiś cel, nadaje mi jakąś wartość, a moim przeznaczeniem czyni wzrost i rozwój na jego własny obraz i podobieństwo – nawet jeśli czynione przeze mnie postępy są nierównomierne.
Jak to widzi Bill, str. 51
Kiedy zacząłem rozumieć własną bezsilność i swoją własną zależność od Boga – jakkolwiek Go pojmujemy – zacząłem tez dostrzegać – że istnieje takie życie, które – gdyby dane mi było go zaznać – byłbym dla siebie wybrał od początku.
Ciągła praca nad Krokami i życie we Wspólnocie przekonały mnie, że jestem prowadzony ku czemuś lepszemu.
Im lepiej poznaję Boga, tym łatwiej mi zaufać, że przemawia On do mnie w odpowiedni dla mnie sposób i że ma On swoje plany co do rozwoju i ukształtowania mojego charakteru. Czasem szybko, czasem wolniej, ale wciąż wzrastałem na jego obraz i podobieństwo.
JAK TO WIDZI BILL – str. 53
„Samotnicy ” — ale nie samotni
Co można powiedzieć o licznych Anonimowych Alkoholikach, którzy z różnych powodów nie mają rodzin? Niektórzy, z nich widząc tyle szczęścia rodzinnego wokół siebie początkowo boleśnie odczuwają samotność i poczucie opuszczenia przez innych. Skoro sami nie mogą doświadczyć takiego szczęścia, to czy AA może dostarczyć im równie wartościowych i trwałych satysfakcji?
Tak – o ile sami będą o to wytrwale zabiegać. Otoczeni grupą przyjaciół w AA tak zwani samotnicy przestają czuć się samotni. Wspólnie z innymi ludźmi zarówno kobietami jak i mężczyznami mogą poświęcić się wielu nowym przedsięwzięciom, ludziom, twórczym projektom. Mogą uczestniczyć w przedsięwzięciach, na które ludzie obciążeni rodziną nie znaleźliby czasu i energii. Codziennie jesteśmy świadkami wielu aktów bezinteresownych poświęceń, które samotnym uczestnikom AA przynoszą w nagrodę olbrzymią radość.
Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji, str. 119-120
DZIEŃ PO DNIU
Podejmowanie kroków
Używaliśmy substancji odurzających z wielu powodów. Często po to, by oderwać się od życia. Na początku narkotyki czyniły świat piękniejszym, bardziej satysfakcjonującym. Pod koniec używaliśmy narkotyków, aby wyłączyć poczucie winy, strach i samotność. Narkotyki zaczęły powodować więcej problemów niż leczyć. W końcu zażywanie narkotyków nie zaspokajało żadnej z naszych potrzeb.
Pracując nad Krokami, możemy jednak nauczyć się zaspokajać nasze potrzeby w konstruktywny, a nie destrukcyjny sposób.
Czy pracuję nad wszystkimi Krokami niezbędnymi do zaspokojenia moich potrzeb bez chemii?
Siło Wyższa, pomóż mi znaleźć te rzeczy w życiu – trzeźwym i czystym – które próbowałem znaleźć używając narkotyków.
Dzisiaj będę pracował nad Krokiem ….
SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH
Utrzymywanie się na kursie – siła w celu
Gdy lecę samolotem z automatycznym pilotem, podziwiam sposób, w jaki samolot utrzymuje kurs, nawet gdy podskakuje i trzęsie się w turbulencjach. Jeszcze bardziej znacząca jest spokojna obojętność pilota na te drobne ruchy, który od czasu do czasu sprawdza, czy samolot nadal znajduje się na właściwym kursie.
Wiele rzeczy, które przytrafiają się nam każdego dnia, nie są ważniejsze niż rutynowe turbulencje i spotkania samolotów. Ale jako chorzy, kompulsywni ludzie, czasami postrzegamy każde zakłócenie jako straszną burzę i wpadamy w panikę lub wściekłość z powodu rzeczy, które na dłuższą metę nie mają żadnego znaczenia. „Mogę zaakceptować poważne nieszczęście, ale złamany paznokieć zrujnuje mi dzień” – powiedziała jedna z uczestniczek spotkania AA.
Możemy ustawić nasze życie na „automatycznym pilocie”, wybierając kontynuowanie zdrowienia jako nasz główny cel i pozwalając, by wszystkie rzeczy były z nim zgodne. Turbulencje zwykłego życia nie mogą nas odciągnąć od naszego prawdziwego kursu, jeśli spokojnie zaakceptujemy je jako naturalne, nieuniknione i niegroźne. Nawet jeśli rozpęta się prawdziwa burza, która przyprawi nas o niepokój, możemy pozostać na obranym przez nas kursie powrotu do zdrowia.
Rozczarowania i irytacje są częścią ludzkiej kondycji. Będę dziś radosny i optymistyczny, nawet jeśli trochę mi odbije. Jest we mnie automatyczny pilot, dzięki któremu moja Siła Wyższa prowadzi mnie do dalszego powrotu do zdrowia i prawdziwego spełnienia jako osoby.
ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE
Bądź wierny samemu sobie. – Medaliony AA
Czasami słyszymy, że mamy „samolubny program”. Bycie „samolubnym” oznacza, że prosimy o pomoc, gdy jej potrzebujemy. Chodzimy tylko w miejsca, które są dla nas bezpieczne, bez względu na to, co robią inni. Bycie samolubnym oznacza dla nas bezpieczeństwo.
Bycie samolubnym nie oznacza, że zachowujemy się jak bachory. Musimy zachowywać się w sposób okazujący szacunek i miłość – dla siebie i dla innych. Bycie samolubnym oznacza, że robimy to, co jest dla nas dobre. Co jest dla nas dobre? Po pierwsze, musimy ocalić nasze życie poprzez zaprzestanie picia i zażywania narkotyków. Następnie zaczynamy pracować nad Krokami. Poznajemy kochającą Siłę Wyższą. W ten sposób poznajemy nasze prawdziwe ja.
Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, pomóż mi być wiernym sobie i swoim wartościom. Pomóż mi być „samolubnym” w poświęcaniu czasu na rozmowę z Tobą każdego dnia.
Działanie na dziś: Wymienię dziesięć sposobów, w jakie muszę być „samolubny” w procesie zdrowienia. Jeśli utknę w martwym punkcie, będę „samolubny” i poproszę o pomoc.
JĘZYK WYZWOLENIA
Rozwiązywanie problemów
Proszę, abyś pomógł mi rozwiązać wszystkie moje problemy na Twoją Cześć i Chwałę.
Anonimowi Alkoholicy
Wielu z nas było uwikłanych w sytuacje, w których nie mogliśmy przyznać się do problemów ani o nich rozmawiać. Zaprzeczenie stało się sposobem na życie – sposobem radzenia sobie z problemami.
Podczas zdrowienia wielu z nas w dalszym ciągu obawia się problemów. Być może poświęcamy więcej czasu na reagowanie na problemy niż na ich rozwiązywanie. Umyka nam to, co najważniejsze, umykają nam wnioski, umyka nam nasz najcenniejszy dar. Problemy są częścią życia w takim samym stopniu, co rozwiązania.
Problem nie znaczy, że życie jest złe lub okropne. Osoba, która ma problem, nie jest upośledzona. Wszyscy mają problemy, aby je rozwiązywać.
W powracaniu do zdrowia uczymy się koncentrować na rozwiązywaniu naszych problemów. Najpierw upewniamy się, czy dany problem jest naszym problemem. Jeżeli nie jest, naszym zadaniem jest ustalenie naszych granic. Następnie szukamy najlepszego rozwiązania. Może nim być wyznaczenie celu, zwrócenie się o pomoc, zebranie informacji, podjęcie działania lub nabranie dystansu do całej sprawy.
Powracanie do zdrowia nie oznacza zwolnienia od problemów. Oznacza konieczność stawiania im czoła i znajdowania rozwiązań, wiedząc, że będą pojawiać się one w naszym życiu regularnie. Możemy zaufać swojej umiejętności rozwiązywania problemów, wiedząc, że nie robimy tego w pojedynkę. Kiedy mamy problem, nie oznacza to, że nasza Siła Wyższa nam nie sprzyja. Niektóre z problemów są częścią życia; inne są wybitnie nasze i pomogą nam właściwie się rozwinąć w trakcie ich rozwiązywania.
Stawiaj czoła problemom i rozwiązuj je na bieżąco. Nie martw się niepotrzebnie na zapas, ponieważ gdy problemy się pojawią, będziemy dysponowali odpowiednimi środkami, by je rozwiązać.
Stawianie czoła i rozwiązywanie problemów z pomocą siły Wyższej oznacza, że żyjemy, rozwijamy się i zbieramy plony tego, co posiejemy.
Boże, pomóż mi dzisiaj stawić czoło bieżącym problemom i znaleźć dla nich rozwiązanie. Pomóż mi wywiązać się z tego, co do mnie należy i oddal ode mnie resztę. Mogę nauczyć się rozwiązywać swoje problemy.
Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio
Tradycja Druga
„Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”
SKĄD AA czerpie wskazania? Kto kieruje wspólnotą? Pytania te nurtują każdego nowego członka czy przyjaciela AA. Kiedy wyjaśniamy, że w naszej wspólnocie nie ma żadnego przewodniczącego, upoważnionego do rządzenia, żadnego skarbnika pobierającego jakieś składki, żadnego zarządu władnego wyrzucać zbłąkanych członków „W otchłanie zewnętrzne”, że tak naprawdę to nikt w AA nie może nikomu niczego rozkazywać ani wymuszać posłuszeństwa – naszym zdumionym słuchaczom wyrywa się okrzyk: „To niemożliwe! Coś musi się za tym kryć”. A potem ci sami pragmatycy czytają Drugą Tradycję, z której dowiadują się, że jedynym autorytetem w AA jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu grupy. Z niedowierzaniem pytają doświadczonego członka AA, czy coś takiego naprawdę może działać. Ten skądinąd wyglądający na normalnego, odpowiada bez wahania: „Ależ oczywiście. To zdecydowanie działa”. Nasi rozmówcy mamroczą, że wszystko to wydaje im się niewyraźne, mgliste i dość naiwne. A później zaczynają uważnie nas obserwować, poznawać szczegóły z historii AA, aż wreszcie stają wobec niepodważalnych faktów.
Jakie więc fakty z życia AA doprowadziły nas do tej na pozór niepraktycznej Drugiej Tradycji?
John Doe, Anonimowy Alkoholik z prawdziwego zdarzenia, przeprowadza się, powiedzmy, do Middletown w USA. Osamotniony dochodzi do wniosku, że może nie wytrwać w trzeźwości, a nawet w ogóle nie przeżyć, jeśli nie przekaże innym alkoholikom tego, czym sam został tak hojnie obdarowany. Odczuwa duchowe i moralne pragnienie niesienia pomocy, bo przecież wokół niego setki ludzi mogą akurat cierpieć. Poza tym brakuje mu macierzystej grupy. Potrzebuje innych alkoholików, tak samo jak oni jego. Odwiedza księży, lekarzy, miejscowe gazety, policję i barmanów… W rezultacie w Middletown istnieje teraz grupa AA, a on jest jej założycielem.
Jako założyciel na początku on kieruje grupą. Któż inny zresztą mógłby to robić? Wkrótce jednak zaczyna dzielić to kierownictwo z innymi alkoholikami, którym pomógł najwcześniej. W tym momencie „dobrotliwy dyktator” zmienia się w przewodniczącego „komitetu” złożonego z przyjaciół. Wspólnie stanowią oni wciąż powiększającą się służbę w grupie – oczywiście z konieczności sami się do tych ról wyznaczyli. Już po kilku miesiącach AA rozkwita w Middletown.
Założyciel wraz z przyjaciółmi krzewią ducha AA wśród nowicjuszy, wynajmują lokale, współpracują ze szpitalami, proszą swoje żony o pomoc przy parzeniu kawy. Będąc tylko ludźmi czasami delektują się swoimi zasługami. Zdarza się, że mówią między sobą: „Pewnie najlepiej będzie, jeśli będziemy trzymać w garści Wspólnotę AA w naszym mieście. W końcu mamy potrzebne doświadczenie nie mówiąc już o tym jak wiele zrobiliśmy dla tych pijaczków. Powinni być nam wdzięczni!” Owszem bywa, że założyciele mają więcej mądrości i pokory, niż ci z naszego przykładu. Znacznie jednak częściej owej pokory i mądrości, przy najmniej na tym etapie brakuje.
W grupie rodzą się niesnaski, które stopniowo urastają do rangi coraz poważniejszych problemów. A co najważniejsze, dotychczasowe szepty i nieśmiałe sugestie przeradzają się w głośny protest: „Czy ci starzy sądzą, że będą rządzić grupą bez końca? Trzeba przeprowadzić wybory!” Założyciel wraz z przyjaciółmi są urażeni i przygnębieni. Usiłują łagodzić kryzys za kryzysem, przekonać wszystkich członków grupy po kolei, by dali spokój. Na próżno. Rewolucja jest w toku. Sumienie grupy już niedługo zatryumfuje.
Dochodzi do wyborów. Jeśli założyciel wraz z przyjaciółmi dobrze wypełniali swoją służbę, mogą – ku własnemu zaskoczeniu – zostać wybrani na nadchodzącą kadencję. Jeśli jednak zbyt gorliwie przeciwstawiali się rosnącej potrzebie wewnątrzgrupowej demokracji, mogą co do jednego przepaść w wyborach. Tak czy inaczej, grupa ma teraz tak zwany rotacyjny „komitet” o wyraźnie ograniczonych kompetencjach. Absolutnie pod żadnym pozorem jego członkowie nie mogą zarządzać ani kierować grupą. Oni mają służyć. Mają, często niewdzięczny, przywilej wykonywania czarnej roboty. Pod kierunkiem przewodniczącego zajmują się kontaktami grupy ze społecznością lokalną i organizowaniem spotkań. Skarbnik dokładnie rozlicza się z zebranych do kapelusza pieniędzy, płaci za salę i inne rachunki oraz przedstawia sprawozdanie finansowe na specjalnym zebraniu organizacyjnym. Sekretarz troszczy się o to, aby literatura AA była zawsze dostępna, organizuje dyżury przy telefonie, prowadzi korespondencję, wysyła zawiadomienia o spotkaniach. Te niezbyt skomplikowane usługi umożliwiają funkcjonowanie grupy. Osoby pełniące służbę nie udzielają porad duchowych, nie oceniają czyjegokolwiek postępowania, nie wydają żadnych poleceń. Kto nie stosuje się do tej zasady, może szybko przestać pełnić swoją funkcję przy następnych wyborach. Wtedy dokonuje spóźnionego odkrycia, że musi pełnić rolę służącego, a nie senatora. Te doświadczenia są uniwersalne. Toteż wszędzie w AA zbiorowe sumienie grupy określa warunki, na jakich liderzy mają pełnić swe służebne funkcje.
To prowadzi wprost do pytania: „Czy w AA w ogóle istnieje przywództwo z prawdziwego zdarzenia?” Stanowcza odpowiedź brzmi: „Tak, istnieje, mimo pozornego braku przywództwa”. Wróćmy do pozbawionego władzy założyciela grupy i jego przyjaciół. Co się z nimi dzieje? Uraza i żal stopniowo wygasają, a oni sami zaczynają ulegać subtelnym przemianom. W końcu będą należeć do jednej z dwu kategorii, określanych w żargonie AA jako „czcigodni mężowie zaufania” i „krwawiący diakoni”. „Mąż zaufania” to ten, kto uznaje mądrość zbiorowej decyzji grupy i nie żywi urazy z powodu utraty statusu założyciela – przywódcy; jego opinie, oparte na sporym doświadczeniu, są głębokie i mądre, a jednocześnie potrafi on trzymać się na uboczu, spokojnie czekając na to, co czas przyniesie. „Krwawiący diakon” jest natomiast nadal przekonany, że grupa nie może się obejść bez niego. Nieustannie użalając się nad sobą. zabiega o ponowny wybór. Niektórzy krwawią tak silnie, że ulatuje z nich wszelki duch, a nawet zasady AA i na powrót zaczynają pić. Niekiedy krajobraz AA wydaje się wręcz zaśmiecony tymi krwawiącymi postaciami. W mniejszym lub większym stopniu przeżywał to niemal każdy starszy stażem uczestnik naszej wspólnoty. Na szczęście większość potrafi to przetrwać, zostając w końcu „mężami zaufania”. I właśnie oni stają się rzeczywistymi i trwałymi przywódcami AA. Ich wyważone opinie, głęboka wiedza i przykładna skromność pozwalają rozładowywać kryzysy. Właśnie do nich, grupa nękana przez poważne problemy zwraca się o radę. Stają się oni głosem sumienia grupy, a w istocie są prawdziwym głosem AA. Nie rządzą na mocy formalnego mandatu, lecz przewodzą własnym przykładem. Takie doświadczenie doprowadziło nas do przekonania, że zbiorowe sumienie grupy, wspomagane radami starszyzny, na dłuższą metę okaże się rozsądniejsze niż jakikolwiek pojedynczy przywódca.
AA liczyło sobie zaledwie trzy lata, gdy pewne wydarzenie potwierdziło słuszność tej zasady. Jeden z pierwszych członków AA całkowicie wbrew własnemu przekonaniu został zmuszony do podporządkowania się decyzji grupy. Oto jego własny opis tego wydarzenia:
„Pewnego dnia, gdy przerabiałem Dwunasty Krok, pracując z alkoholikami w jednym z nowojorskich szpitali, wezwał mnie do swego gabinetu Charlie, właściciel szpitala i powiedział: »Słuchaj no Bill, uważam za niedopuszczalne, że właśnie tobie jest finansowo tak ciężko. Wszyscy pijacy wokół ciebie przestają pić i robią forsę. Ty zaś pracujesz z nimi na okrągło i jesteś zupełnie bez grosza. To nie w porządku.« Charlie poszperał w biurku i wręczając mi stare sprawozdanie finansowe, ciągnął dalej »Tu widzisz, jakie pieniądze robił szpital w latach dwudziestych. Tysiące dolarów miesięcznie. Teraz powinno być równie dobrze i będzie, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc. Co ty na to, byś całą swoją pracę z alkoholikami wykonywał tu, w szpitalu? Dostaniesz gabinet, przyzwoitą pensję i całkiem pokaźny udział w zyskach. Trzy lata temu, kiedy ordynator szpitala, dr Silkworth, mówił mi o możliwości leczenia pijaków poprzez ich duchowe wzmocnienie, wydawało mi się to poronionym pomysłem, ale teraz zmieniłem zdanie. Z czasem zbierze się tylu ludzi, że będą mogli wypełnić Madison Square Garden i zupełnie nie widzę powodu, byś ty sam miał w tym czasie głodować. Moja propozycja jest w zgodzie z etyką. Możesz zostać terapeutą bez dyplomu i to lepszym niż ktokolwiek inny w tej dziedzinie. Byłem zupełnie skołowany. Z początku coś mnie zapiekło w okolicy sumienia, ale zaraz przekonałem sam siebie, że w propozycji Charliego istotnie nie ma nic sprzecznego z etyką. Doprawdy nie było niczego złego w tym, by zostać zawodowym terapeutą. Pomyślałem o Lois wykończonej codzienną pracą w domu towarowym. Wraca wieczorem do domu tylko po to, by gotować dla kilku pijaków, którzy nic za to nie płacą. Pomyślałem, ile pieniędzy wciąż jeszcze jestem winien swoim wierzycielom z Wall Street. Pomyślałem o kilku z moich przyjaciół alkoholików, którzy robią pieniądze jak nigdy przedtem. Dlaczegóż więc i mnie nie miałoby się równie dobrze powodzić?
Chociaż poprosiłem Charliego o czas do namysłu, w głębi duszy już się zdecydowałem. Wracając metrem do Brooklynu doznałem niemalże Boskiego olśnienia. Zaledwie jedno zdanie, ale za to jakże przekonujące. Pochodziło ono zresztą wprost z Biblii. Jakiś wewnętrzny głos powtarzał bez przerwy »Robotnik jest wart swojej zapłaty.« Wchodząc do domu zobaczyłem Lois przygotowującą posiłek, podczas gdy trzech pijaków łakomie zaglądało przez kuchenne drzwi. Odciągnąłem ją na bok i podzieliłem się wspaniałą nowiną. Odniosła się do tego z zainteresowaniem, jednakże bez oczekiwanego entuzjazmu.
Na ten wieczór przypadało spotkanie naszej grupy AA. Chociaż żaden z alkoholików, którym udzielaliśmy gościny, nie zdołał osiągnąć trzeźwości, kilku innych wytrzeźwiało już dawniej. Wraz z żonami tłoczyli się teraz w naszym salonie. Natychmiast zacząłem opowiadać o otrzymanej propozycji. Nigdy nie zapomnę tych znieruchomiałych twarzy, tych zaniepokojonych spojrzeń. Z gasnącym entuzjazmem dowlokłem swoje opowiadanie do końca. Nastąpiła długa cisza.
Jakby onieśmielony, jeden z przyjaciół zaczął mówić: »Słuchaj Bill, wiemy jak ci ciężko. Martwi to nas i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, co w tej sprawie dałoby się zrobić. Sądzę, że wyrażę opinię wszystkich tu obecnych mówiąc, iż perspektywa, którą właśnie przed nami roztoczyłeś, martwi nas jeszcze bardziej.« Głos mówiącego nabrał pewności. »Czy nie rozumiesz – kontynuował – że ty nigdy nie możesz zostać zawodowcem? I chociaż Charlie był i jest wobec nas wspaniałomyślny, to czy nie dostrzegasz tego, że nie możemy się związać na stałe ani z jego szpitalem ani z żadnym innym? Twierdzisz, że propozycja Charliego pod względem etycznym jest bez zarzutu. To prawda. Tyle, że na samej etyce daleko nie zajdziemy z tym, co mamy do zaoferowania. To musi być coś więcej niż sama etyka. Propozycja Charliego jest dobra, ale to jeszcze za mało. Tu wchodzą w grę sprawy życia i śmierci, na które może pomóc tylko to, co absolutnie najlepsze.« Pozostali patrzyli na mnie coraz śmielej, gdy tymczasem mówca kontynuował. »Bill, czyż sam nie powtarzałeś, ty na tych spotkaniach, że niejednokrotnie dobre jest wrogiem najlepszego? Właśnie masz tego najlepszy przykład. Nie możesz nam tego zrobić!«
To właśnie był głos grupowego sumienia. Grupa miała rację, ja byłem w błędzie. Objawienie w metrze nie było głosem Boga. Prawdziwy głos Boży płynął od moich przyjaciół, których – dzięki Bogu – usłuchałem”.
* W Polsce służbę w grupie AA pełnią: mandatariusz, który jest łącznikiem między grupą a strukturami Wspólnoty AA; rzecznik dbający o prawidłowy przebieg mityngu, kontakty z gospodarzem lokalu itd. oraz skarbnik.