Refleksje na dzień 21 lutego

CODZIENNE REFLEKSJE

JESTEM CZĘŚCIĄ CAŁOŚCI

W jednej chwili stałem się częścią – choćby i maleńką kosmosu.
Jak to widzi Bill, str.

Gdy przyszedłem do AA, uznałem, że „oni” są bardzo miłymi ludźmi – może trochę naiwnymi, trochę zbyt wylewnymi w okazywaniu przyjaźni – ale ogólnie rzecz biorąc przyzwoitymi i szczerymi (z którymi ja sam nie miałem nic wspólnego.) Widywałem ich na mitingach w końcu to właśnie tam „oni” istnieli i przebywali. Witając się i żegnając, podawałem im rękę, a gdy tylko wychodziłem z sali całkiem o nich zapominałem.
Pewnego dnia moja Siła Wyższa – w którą wtedy jeszcze nie wierzyłem – natchnęła naszą lokalną społeczność pomysłem zorganizowania pewnego projektu, który nie był związany ze Wspólnotą, ale w którym uczestniczyło wielu jej członków. Pracowaliśmy razem i wówczas poznałem ich jako ludzi.
Zacząłem ich podziwiać ,a nawet darzyć sympatią – i niejako wbrew własnej woli – cieszyć się ich towarzystwem i tym, jacy są. Sposób w jaki oni stosowali Program w swoim życiu – nie ograniczając się jedynie do wypowiedzi na mitingach – pozytywnie przyciągnął moja uwagę, tak ze zapragnąłem osiągnąć to co oni już osiągnęli. I nagle „oni” przerodzili się w „nas”. Od tamtej pory nigdy nie sięgnąłem po alkohol.


JAK TO WIDZI BILL – str. 52

Zabezpieczenie przed „ wpadką ”

Załóżmy, że nie możemy sprostać wybranemu ideałowi i spotka nas niepowodzenie. Czyż z tego powodu mamy się upić? Niektórzy tak twierdzą. Ale to tylko półprawda.

Reakcja zależy od nas i od naszej motywacji. Jeżeli żałujemy tego, co zrobiliśmy i uczciwie pragniemy, aby Bóg zmienił nas na lepsze otrzymamy przebaczenie i zdolność wyciągnięcia wniosków na przyszłość. Jeśli zaś nie wykażemy żalu, jeśli nasze postępowanie będzie nadal sprowadzać krzywdę na innych ludzi to z całą pewnością sięgniemy po alkohol. Wiemy o tym z wielu doświadczeń.

Anonimowi Alkoholicy, str. 60


DZIEŃ PO DNIU

Stawanie się wolnym
Wielu z nas powiedziało: „Chcę mieć wolność bycia tym, kim jestem”. Czy zdajemy sobie jednak sprawę, że nasza wolność jest tak szeroka, jak wolność, którą dajemy innym? Im bardziej pozwalamy innym być tym, kim są, tym więcej wolności mamy, by być sobą.
Inni ludzie – ludzie, którzy różnią się od nas – są dla nas lustrami. Mogą pomóc nam zobaczyć, co robimy dobrze, a co źle; ale co więcej, mogą być dla nas wzorem i wskazywać nam drogę.

Czy staję się wolny?

Siło Wyższa, pomóż mi nauczyć się cennych lekcji różnorodności.
Będę dziś pracować nad wolnością, uznając różnice między mną a … .


SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

Niespodziewane rozczarowania – akceptacja.
W życiu czasami spotykają nas niespodziewane rozczarowania, które wydają się niezasłużone – psuje się samochód, umowa biznesowa idzie na marne lub bliski przyjaciel nas zdradza. Jako alkoholicy, większość z nas nie radzi sobie z takimi rzeczami zbyt dobrze. „Dlaczego ja, Panie?” – odpowiadamy często.
Naszym najlepszym podejściem jest po prostu postrzeganie życia jako mieszanki goryczy i słodyczy, wiedząc, że otrzymaliśmy prawdziwe panowanie nad warunkami. Nie zawsze możemy być pewni, że rozczarowanie jest naprawdę tak złe, jak się wydaje, a czasami może stać się krokiem ku naszemu dobru. Jak to ujął pewien alkoholik, „niektóre z najgorszych rzeczy, które się wydarzyły, okazały się najlepsze”.
Dobrze jest stawić czoła dniu z optymizmem, pewnością siebie, a nawet z pewnym podekscytowaniem na myśl o nadchodzących możliwościach. Jeśli zachowamy trzeźwe myślenie, wszystko, co wydarzy się dzisiaj, zostanie przekształcone w korzyści na jutro – wszystkie nasze jutra. Jesteśmy w duchowej podróży, która wykracza daleko poza wszystko, co robimy tu i teraz.
Nie spodziewam się dziś rozczarowania, ale będę wiedział, że nic nie może mnie zdenerwować ani zaniepokoić bez mojej zgody.


ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

Łatwiej jest mówić o miłości, niż ją praktykować. – Anonim
Czy pomagamy naszym bliźnim, którzy są w potrzebie? Musimy pomagać, gdy widzimy taką potrzebę, a nie tylko wtedy, gdy pasuje to do naszego harmonogramu. W programie staje się to naszym celem. Pracujemy nad tym, by pomagać. Na przykład, gdy potrzebny jest ktoś do poprowadzenia mitingu, oferujemy taką pomoc. Widzimy, że potrzeby grupy są również naszymi potrzebami. Jesteśmy grupą. Z czasem idea służby przenosi się na resztę naszego życia. Może pomagamy rodzinie na ulicy. Zaczynamy dostrzegać, że mamy coś do zaoferowania światu – samych siebie. Zaczynamy dostrzegać, że potrzeby świata są również naszymi potrzebami. Jesteśmy ważną częścią świata.

Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, spraw, bym działał szybko, gdy widzę potrzebę. Proszę, nie pozwól, by powstrzymał mnie strach.

Działanie na dziś: Dzisiaj wymienię to, co mam do zaoferowania światu. Pomyślę o dwóch sposobach, w jakie mogę wykorzystać te dary, które dała mi moja Siła Wyższa.


JĘZYK WYZWOLENIA

Życie w chwili obecnej
Chwila obecna jest wszystkim, co mamy. Rzecz jasna, mamy plany, cele oraz wizję jutra. Lecz „teraz” jest jedynym wymiarem czasu, jaki jest nam dostępny. I to powinno wystarczyć.
Możemy uwolnić nasz umysł od pozostałości wczorajszego dnia. Możemy uwolnić nasz umysł od obaw o jutro. Możemy żyć w chwili obecnej, tu i teraz. Możemy otworzyć się na ten moment, na dzisiejszy dzień. Poprzez bycie w pełni obecnym tu i teraz możemy osiągnąć pełnię jutra.
Nie bój się, dziecko – szepcze głos. Nie żałuj niczego. Pozbądź się uprzedzeń. Pozwól, bym zabrał twój ból. Wszystkim, co posiadasz jest chwila obecna. Wycisz się. Bądź tutaj. Ufaj.
„Teraz” jest wszystkim, co masz. I to powinno ci wystarczyć.

Dzisiaj przyznam, że wszystko wokół mnie jest w porządku, jeśli wewnątrz mnie wszystko jest w porządku.


Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


Tradycja Druga

„Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”

SKĄD AA czerpie wskazania? Kto kieruje wspólnotą? Pytania te nurtują każdego nowego członka czy przyjaciela AA. Kiedy wyjaśniamy, że w naszej wspólnocie nie ma żadnego przewodniczącego, upoważnionego do rządzenia, żadnego skarbnika pobierającego jakieś składki, żadnego zarządu władnego wyrzucać zbłąkanych członków „W otchłanie zewnętrzne”, że tak naprawdę to nikt w AA nie może nikomu niczego rozkazywać ani wymuszać posłuszeństwa – naszym zdumionym słuchaczom wyrywa się okrzyk: „To niemożliwe! Coś musi się za tym kryć”. A potem ci sami pragmatycy czytają Drugą Tradycję, z której dowiadują się, że jedynym autorytetem w AA jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu grupy. Z niedowierzaniem pytają doświadczonego członka AA, czy coś takiego naprawdę może działać. Ten skądinąd wyglądający na normalnego, odpowiada bez wahania: „Ależ oczywiście. To zdecydowanie działa”. Nasi rozmówcy mamroczą, że wszystko to wydaje im się niewyraźne, mgliste i dość naiwne. A później zaczynają uważnie nas obserwować, poznawać szczegóły z historii AA, aż wreszcie stają wobec niepodważalnych faktów.
Jakie więc fakty z życia AA doprowadziły nas do tej na pozór niepraktycznej Drugiej Tradycji?

John Doe, Anonimowy Alkoholik z prawdziwego zdarzenia, przeprowadza się, powiedzmy, do Middletown w USA. Osamotniony dochodzi do wniosku, że może nie wytrwać w trzeźwości, a nawet w ogóle nie przeżyć, jeśli nie przekaże innym alkoholikom tego, czym sam został tak hojnie obdarowany. Odczuwa duchowe i moralne pragnienie niesienia pomocy, bo przecież wokół niego setki ludzi mogą akurat cierpieć. Poza tym brakuje mu macierzystej grupy. Potrzebuje innych alkoholików, tak samo jak oni jego. Odwiedza księży, lekarzy, miejscowe gazety, policję i barmanów… W rezultacie w Middletown istnieje teraz grupa AA, a on jest jej założycielem.

Jako założyciel na początku on kieruje grupą. Któż inny zresztą mógłby to robić? Wkrótce jednak zaczyna dzielić to kierownictwo z innymi alkoholikami, którym pomógł najwcześniej. W tym momencie „dobrotliwy dyktator” zmienia się w przewodniczącego „komitetu” złożonego z przyjaciół. Wspólnie stanowią oni wciąż powiększającą się służbę w grupie – oczywiście z konieczności sami się do tych ról wyznaczyli. Już po kilku miesiącach AA rozkwita w Middletown.

Założyciel wraz z przyjaciółmi krzewią ducha AA wśród nowicjuszy, wynajmują lokale, współpracują ze szpitalami, proszą swoje żony o pomoc przy parzeniu kawy. Będąc tylko ludźmi czasami delektują się swoimi zasługami. Zdarza się, że mówią między sobą: „Pewnie najlepiej będzie, jeśli będziemy trzymać w garści Wspólnotę AA w naszym mieście. W końcu mamy potrzebne doświadczenie nie mówiąc już o tym jak wiele zrobiliśmy dla tych pijaczków. Powinni być nam wdzięczni!” Owszem bywa, że założyciele mają więcej mądrości i pokory, niż ci z naszego przykładu. Znacznie jednak częściej owej pokory i mądrości, przy najmniej na tym etapie brakuje.

W grupie rodzą się niesnaski, które stopniowo urastają do rangi coraz poważniejszych problemów. A co najważniejsze, dotychczasowe szepty i nieśmiałe sugestie przeradzają się w głośny protest: „Czy ci starzy sądzą, że będą rządzić grupą bez końca? Trzeba przeprowadzić wybory!” Założyciel wraz z przyjaciółmi są urażeni i przygnębieni. Usiłują łagodzić kryzys za kryzysem, przekonać wszystkich członków grupy po kolei, by dali spokój. Na próżno. Rewolucja jest w toku. Sumienie grupy już niedługo zatryumfuje.

Dochodzi do wyborów. Jeśli założyciel wraz z przyjaciółmi dobrze wypełniali swoją służbę, mogą – ku własnemu zaskoczeniu – zostać wybrani na nadchodzącą kadencję. Jeśli jednak zbyt gorliwie przeciwstawiali się rosnącej potrzebie wewnątrzgrupowej demokracji, mogą co do jednego przepaść w wyborach. Tak czy inaczej, grupa ma teraz tak zwany rotacyjny „komitet” o wyraźnie ograniczonych kompetencjach. Absolutnie pod żadnym pozorem jego członkowie nie mogą zarządzać ani kierować grupą. Oni mają służyć. Mają, często niewdzięczny, przywilej wykonywania czarnej roboty. Pod kierunkiem przewodniczącego zajmują się kontaktami grupy ze społecznością lokalną i organizowaniem spotkań. Skarbnik dokładnie rozlicza się z zebranych do kapelusza pieniędzy, płaci za salę i inne rachunki oraz przedstawia sprawozdanie finansowe na specjalnym zebraniu organizacyjnym. Sekretarz troszczy się o to, aby literatura AA była zawsze dostępna, organizuje dyżury przy telefonie, prowadzi korespondencję, wysyła zawiadomienia o spotkaniach. Te niezbyt skomplikowane usługi umożliwiają funkcjonowanie grupy. Osoby pełniące służbę nie udzielają porad duchowych, nie oceniają czyjegokolwiek postępowania, nie wydają żadnych poleceń. Kto nie stosuje się do tej zasady, może szybko przestać pełnić swoją funkcję przy następnych wyborach. Wtedy dokonuje spóźnionego odkrycia, że musi pełnić rolę służącego, a nie senatora. Te doświadczenia są uniwersalne. Toteż wszędzie w AA zbiorowe sumienie grupy określa warunki, na jakich liderzy mają pełnić swe służebne funkcje.

To prowadzi wprost do pytania: „Czy w AA w ogóle istnieje przywództwo z prawdziwego zdarzenia?” Stanowcza odpowiedź brzmi: „Tak, istnieje, mimo pozornego braku przywództwa”. Wróćmy do pozbawionego władzy założyciela grupy i jego przyjaciół. Co się z nimi dzieje? Uraza i żal stopniowo wygasają, a oni sami zaczynają ulegać subtelnym przemianom. W końcu będą należeć do jednej z dwu kategorii, określanych w żargonie AA jako „czcigodni mężowie zaufania” i „krwawiący diakoni”. „Mąż zaufania” to ten, kto uznaje mądrość zbiorowej decyzji grupy i nie żywi urazy z powodu utraty statusu założyciela – przywódcy; jego opinie, oparte na sporym doświadczeniu, są głębokie i mądre, a jednocześnie potrafi on trzymać się na uboczu, spokojnie czekając na to, co czas przyniesie. „Krwawiący diakon” jest natomiast nadal przekonany, że grupa nie może się obejść bez niego. Nieustannie użalając się nad sobą. zabiega o ponowny wybór. Niektórzy krwawią tak silnie, że ulatuje z nich wszelki duch, a nawet zasady AA i na powrót zaczynają pić. Niekiedy krajobraz AA wydaje się wręcz zaśmiecony tymi krwawiącymi postaciami. W mniejszym lub większym stopniu przeżywał to niemal każdy starszy stażem uczestnik naszej wspólnoty. Na szczęście większość potrafi to przetrwać, zostając w końcu „mężami zaufania”. I właśnie oni stają się rzeczywistymi i trwałymi przywódcami AA. Ich wyważone opinie, głęboka wiedza i przykładna skromność pozwalają rozładowywać kryzysy. Właśnie do nich, grupa nękana przez poważne problemy zwraca się o radę. Stają się oni głosem sumienia grupy, a w istocie są prawdziwym głosem AA. Nie rządzą na mocy formalnego mandatu, lecz przewodzą własnym przykładem. Takie doświadczenie doprowadziło nas do przekonania, że zbiorowe sumienie grupy, wspomagane radami starszyzny, na dłuższą metę okaże się rozsądniejsze niż jakikolwiek pojedynczy przywódca.

AA liczyło sobie zaledwie trzy lata, gdy pewne wydarzenie potwierdziło słuszność tej zasady. Jeden z pierwszych członków AA całkowicie wbrew własnemu przekonaniu został zmuszony do podporządkowania się decyzji grupy. Oto jego własny opis tego wydarzenia:

„Pewnego dnia, gdy przerabiałem Dwunasty Krok, pracując z alkoholikami w jednym z nowojorskich szpitali, wezwał mnie do swego gabinetu Charlie, właściciel szpitala i powiedział: »Słuchaj no Bill, uważam za niedopuszczalne, że właśnie tobie jest finansowo tak ciężko. Wszyscy pijacy wokół ciebie przestają pić i robią forsę. Ty zaś pracujesz z nimi na okrągło i jesteś zupełnie bez grosza. To nie w porządku.« Charlie poszperał w biurku i wręczając mi stare sprawozdanie finansowe, ciągnął dalej »Tu widzisz, jakie pieniądze robił szpital w latach dwudziestych. Tysiące dolarów miesięcznie. Teraz powinno być równie dobrze i będzie, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc. Co ty na to, byś całą swoją pracę z alkoholikami wykonywał tu, w szpitalu? Dostaniesz gabinet, przyzwoitą pensję i całkiem pokaźny udział w zyskach. Trzy lata temu, kiedy ordynator szpitala, dr Silkworth, mówił mi o możliwości leczenia pijaków poprzez ich duchowe wzmocnienie, wydawało mi się to poronionym pomysłem, ale teraz zmieniłem zdanie. Z czasem zbierze się tylu ludzi, że będą mogli wypełnić Madison Square Garden i zupełnie nie widzę powodu, byś ty sam miał w tym czasie głodować. Moja propozycja jest w zgodzie z etyką. Możesz zostać terapeutą bez dyplomu i to lepszym niż ktokolwiek inny w tej dziedzinie. Byłem zupełnie skołowany. Z początku coś mnie zapiekło w okolicy sumienia, ale zaraz przekonałem sam siebie, że w propozycji Charliego istotnie nie ma nic sprzecznego z etyką. Doprawdy nie było niczego złego w tym, by zostać zawodowym terapeutą. Pomyślałem o Lois wykończonej codzienną pracą w domu towarowym. Wraca wieczorem do domu tylko po to, by gotować dla kilku pijaków, którzy nic za to nie płacą. Pomyślałem, ile pieniędzy wciąż jeszcze jestem winien swoim wierzycielom z Wall Street. Pomyślałem o kilku z moich przyjaciół alkoholików, którzy robią pieniądze jak nigdy przedtem. Dlaczegóż więc i mnie nie miałoby się równie dobrze powodzić?

Chociaż poprosiłem Charliego o czas do namysłu, w głębi duszy już się zdecydowałem. Wracając metrem do Brooklynu doznałem niemalże Boskiego olśnienia. Zaledwie jedno zdanie, ale za to jakże przekonujące. Pochodziło ono zresztą wprost z Biblii. Jakiś wewnętrzny głos powtarzał bez przerwy »Robotnik jest wart swojej zapłaty.« Wchodząc do domu zobaczyłem Lois przygotowującą posiłek, podczas gdy trzech pijaków łakomie zaglądało przez kuchenne drzwi. Odciągnąłem ją na bok i podzieliłem się wspaniałą nowiną. Odniosła się do tego z zainteresowaniem, jednakże bez oczekiwanego entuzjazmu.

Na ten wieczór przypadało spotkanie naszej grupy AA. Chociaż żaden z alkoholików, którym udzielaliśmy gościny, nie zdołał osiągnąć trzeźwości, kilku innych wytrzeźwiało już dawniej. Wraz z żonami tłoczyli się teraz w naszym salonie. Natychmiast zacząłem opowiadać o otrzymanej propozycji. Nigdy nie zapomnę tych znieruchomiałych twarzy, tych zaniepokojonych spojrzeń. Z gasnącym entuzjazmem dowlokłem swoje opowiadanie do końca. Nastąpiła długa cisza.

Jakby onieśmielony, jeden z przyjaciół zaczął mówić: »Słuchaj Bill, wiemy jak ci ciężko. Martwi to nas i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, co w tej sprawie dałoby się zrobić. Sądzę, że wyrażę opinię wszystkich tu obecnych mówiąc, iż perspektywa, którą właśnie przed nami roztoczyłeś, martwi nas jeszcze bardziej.« Głos mówiącego nabrał pewności. »Czy nie rozumiesz – kontynuował – że ty nigdy nie możesz zostać zawodowcem? I chociaż Charlie był i jest wobec nas wspaniałomyślny, to czy nie dostrzegasz tego, że nie możemy się związać na stałe ani z jego szpitalem ani z żadnym innym? Twierdzisz, że propozycja Charliego pod względem etycznym jest bez zarzutu. To prawda. Tyle, że na samej etyce daleko nie zajdziemy z tym, co mamy do zaoferowania. To musi być coś więcej niż sama etyka. Propozycja Charliego jest dobra, ale to jeszcze za mało. Tu wchodzą w grę sprawy życia i śmierci, na które może pomóc tylko to, co absolutnie najlepsze.« Pozostali patrzyli na mnie coraz śmielej, gdy tymczasem mówca kontynuował. »Bill, czyż sam nie powtarzałeś, ty na tych spotkaniach, że niejednokrotnie dobre jest wrogiem najlepszego? Właśnie masz tego najlepszy przykład. Nie możesz nam tego zrobić!«

To właśnie był głos grupowego sumienia. Grupa miała rację, ja byłem w błędzie. Objawienie w metrze nie było głosem Boga. Prawdziwy głos Boży płynął od moich przyjaciół, których – dzięki Bogu – usłuchałem”.

* W Polsce służbę w grupie AA pełnią: mandatariusz, który jest łącznikiem między grupą a strukturami Wspólnoty AA; rzecznik dbający o prawidłowy przebieg mityngu, kontakty z gospodarzem lokalu itd. oraz skarbnik.