CODZIENNE REFLEKSJE
DAR ŚMIECHU
Gdy niedowiarek tak myśli, jego opiekun zazwyczaj odpowiada na te wątpliwości śmiechem.
12 Kroków i 12 Tradycji, str. 28
Zanim zacząłem zdrowieć z alkoholizmu, odgłos śmiechu był jednym z najbardziej bolesnych, jakie znałem. Sam nigdy się nie śmiałem, a śmiech innych odbierałem jako wymierzony przeciwko sobie. Użalanie się nad sobą i złość nie pozwalały mi cieszyć się najprostszymi przyjemnościami ani zaznawać beztroski serca. Pod koniec mojego picia nawet pod wpływem alkoholu nie byłem w stanie zdobyć się na pijacki chichot. Kiedy mój sponsor w AA zaczął się śmiać wskazując na moje użalanie się nad sobą i nadymające moje ego złudzenia, czułem się poirytowany i zraniony – ale nauczyło mnie to rozluźniać się i skupiać na zdrowieniu. Szybko nauczyłem się śmiać z samego siebie – i tego samego uczę tych, którym sponsoruje. Co dzień proszę Boga, aby oduczył mnie traktowania siebie zbyt poważnie.
JAK TO WIDZI BILL – str. 51
Nadejście wiary
W moim przypadku, fundamentem wolności od lęku jest wiara; wiara, która – wbrew wszelkim pozorom wskazującym na coś przeciwnego – każe mi ufać, że żyję we wszechświecie, który ma sens.
Dla mnie oznacza to wiarę w Stwórcę, który jest uosobieniem wszelkiej mocy, sprawiedliwości i miłości; w Boga, który ma wobec mnie jakiś cel, nadaje mi jakąś wartość, a moim przeznaczeniem czyni wzrost i rozwój na Jego własny obraz i podobieństwo – nawet jeśli czynione przeze mnie postępy są liche i nierównomierne. Dopóki nie zaznałem daru wiary, czułem się obcy w kosmosie, który aż nazbyt często wydawał mi się wrogi i okrutny. Nie umiałem w nim znaleźć poczucia bezpieczeństwa.
Kiedy alkohol rzucił mnie na kolana, stałem się gotów, by poprosić o dar wiary. I wówczas wszystko się zmieniło. Choć ból i kłopoty wcale mnie nie opuściły, już nigdy więcej nie doświadczyłem uprzedniego osamotnienia. Ujrzałem, że wszechświat rozświetlony jest światłem Bożej miłości; nareszcie przestałem być sam.
1.Grapevine, styczeń 1962
2.List, 1966
DZIEŃ PO DNIU
Mieć realistyczne oczekiwania
Czasami oczekujemy zbyt wiele od ludzi i sytuacji. Nigdy nie będziemy szczęśliwi, jeśli oczekujemy od naszego lekarza natychmiastowego wyleczenia lub jeśli obwiniamy naszego nauczyciela za to, czego nie udało nam się nauczyć. Musimy sprawdzić, czego realistycznie oczekujemy od innych i za co sami jesteśmy odpowiedzialni. Podobnie jest z programem: nie możemy oceniać jego skuteczności na podstawie tego, czy jesteśmy szczęśliwi przez cały czas.
Program będzie doskonały tylko wtedy, gdy my będziemy doskonali. Musimy porzucić naszą dziecinną postawę „wszystko albo nic” i stać się bardziej realistyczni. W końcu, czy kiedykolwiek byliśmy szczęśliwi przez cały czas?
Czy oczekuję zbyt wiele?
Siło Wyższa, kiedy jestem niezadowolony z programu, pomóż mi być szczerym wobec siebie i zrozumieć, gdzie leży problem.
Dzisiaj przeanalizuję moje oczekiwania wobec … .
SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH
Dzień Akceptacji. Uwolnienie przeszłości.
„Nie będziemy żałować przeszłości ani bać się przyszłości” – brzmi jedna z obietnic zawartych w programie Dwunastu Kroków. Ani przeszłość, ani przyszłość nie powinny kontrolować tego, co myślimy i robimy dzisiaj. W końcu, jeśli nasza Siła Wyższa jest wszystkim, żadna osoba ani działanie nie może być poza tą najwyższą kontrolą.
Dzisiaj wzniosę się ponad wszystko, co zostało powiedziane lub zrobione w przeszłości. Będę również utrzymywał ideę, że przyszłość jest jasna i obiecująca, i że ta obietnica się spełni. Niczyja opinia lub krytyka nie może być dla mnie niepokojąca, jeśli moje przekonania i poczucie własnej wartości są zakotwiczone w mojej Sile Wyższej.
To prawda, że w przeszłości mogło być wiele wraków…. Nawet ostatnio, kiedy żyjemy na trzeźwo. To nie ma znaczenia. W zadziwiający sposób nasza Siła Wyższa czasami zamienia negatywne warunki w przyszłe korzyści. Tak właśnie stało się, gdy nasz kompulsywny stan doprowadził bezpośrednio do nowego sposobu życia.
Dzisiaj zaakceptuję życie i będę szukał nieoczekiwanych błogosławieństw. Żadna osoba ani grupa nie powstrzyma mnie przed dobrem, gdy zaakceptuję Boże kierownictwo w moim życiu.
„Na wszystkich swoich drogach uznaj [Boga], który pokieruje twoimi ścieżkami”. Będę o tym często pamiętał w ciągu dnia.
ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE
Odpuść i pozwól Bogu – hasło Dwunastu Kroków
Czasami zadajemy sobie pytanie: Czy warto? Czujemy się samotni. Nikomu na nas nie zależy.
Życie wydaje się trudne. Powrót do zdrowia wydaje się trudny. Wtedy musimy zwolnić i przyjrzeć się temu, co się dzieje. Prawdopodobnie czujemy się tak, ponieważ zeszliśmy ze ścieżki powrotu do zdrowia. Być może wróciliśmy do starych zachowań i chcemy, aby ludzie widzieli rzeczy po naszemu. Chcemy mieć kontrolę. Pamiętaj, że wszystkie problemy, nie są naszymi problemami. Cała praca nie jest naszą pracą. Nie możemy mieć wszystkiego tak, jak chcemy. Ale możemy zrobić swoje i odpuścić resztę. Wtedy poczujemy się lepiej.
Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, pomóż mi pamiętać, że moją jedyną pracą na dzisiaj jest wypełnianie Twojej woli. Nie jest moim zadaniem być Tobą.
Działanie na dziś: Porozmawiam dziś z moim sponsorem lub przyjacielem z programu. Porozmawiam o tym, jak radzić sobie z rzeczami, które wydają się mnie dołować.
JĘZYK WYZWOLENIA
Wyznaczyć własny kurs
Jesteśmy bezsilni wobec oczekiwań, jakie inni ludzi mają w stosunku do nas. Nie mamy wpływu na ich pragnienia i oczekiwania, że będziemy tacy, jakimi chcieliby nas widzieć.
Mamy natomiast wpływ na to, w jaki sposób reagujemy na te oczekiwania.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie nam narzucał swoje wymagania odnośnie naszego czasu, zdolności, energii, pieniędzy czy emocji. Nie musimy spełniać każdej prośby. Nie musimy mieć poczucia winy, kiedy odmawiamy. Nie musimy dopuszczać do tego, by lawina wymagań zaczęła wyznaczać bieg naszego życia.
Nie musimy spędzać życia, reagując na innych i dając się ponieść nurtowi, jakim według nich powinno płynąć nasze życie.
Możemy wyznaczyć granice tolerancji; zdecydować, jak dalece zamierzamy posuwać się w ustępstwach na rzecz innych. Możemy zaufać sobie i posłuchać własnego głosu. Możemy wyznaczyć swoje cele i kierunek rozwoju. Możemy postawić na siebie.
Możemy zachować swoją silę w relacjach z innymi ludźmi. Daj sobie czas. Pomyśl o tym, czego ty pragniesz. Zastanów się, w jaki sposób reagowanie na potrzeby innych wpłynie na kierunek twojego życia. Żyjemy własnym życiem, nie pozwalając, by inni swoimi oczekiwaniami i wymaganiami kontrolowali jego bieg. Możemy pozwolić im, by mieli własne wymagania i oczekiwania; możemy pozwolić im, by mieli własne uczucia. Sami jednak decydujemy o wyborze ścieżki, która jest dla nas właściwa.
Dzisiaj, Boże, pomóż mi zachować siłę poprzez znalezienie właściwego dystansu i spokojne wybranie takiego kierunku działania, który jest dla mnie dobry. Pomóż mi uzmysłowić sobie, że mogę odgrodzić się od oczekiwań i wymagań innych ludzi. Pomóż mi przestać uprzyjemniać życie innym ludziom i zacząć uprzyjemniać je sobie.
Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio
Tradycja Druga
„Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”
SKĄD AA czerpie wskazania? Kto kieruje wspólnotą? Pytania te nurtują każdego nowego członka czy przyjaciela AA. Kiedy wyjaśniamy, że w naszej wspólnocie nie ma żadnego przewodniczącego, upoważnionego do rządzenia, żadnego skarbnika pobierającego jakieś składki, żadnego zarządu władnego wyrzucać zbłąkanych członków „W otchłanie zewnętrzne”, że tak naprawdę to nikt w AA nie może nikomu niczego rozkazywać ani wymuszać posłuszeństwa – naszym zdumionym słuchaczom wyrywa się okrzyk: „To niemożliwe! Coś musi się za tym kryć”. A potem ci sami pragmatycy czytają Drugą Tradycję, z której dowiadują się, że jedynym autorytetem w AA jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu grupy. Z niedowierzaniem pytają doświadczonego członka AA, czy coś takiego naprawdę może działać. Ten skądinąd wyglądający na normalnego, odpowiada bez wahania: „Ależ oczywiście. To zdecydowanie działa”. Nasi rozmówcy mamroczą, że wszystko to wydaje im się niewyraźne, mgliste i dość naiwne. A później zaczynają uważnie nas obserwować, poznawać szczegóły z historii AA, aż wreszcie stają wobec niepodważalnych faktów.
Jakie więc fakty z życia AA doprowadziły nas do tej na pozór niepraktycznej Drugiej Tradycji?
John Doe, Anonimowy Alkoholik z prawdziwego zdarzenia, przeprowadza się, powiedzmy, do Middletown w USA. Osamotniony dochodzi do wniosku, że może nie wytrwać w trzeźwości, a nawet w ogóle nie przeżyć, jeśli nie przekaże innym alkoholikom tego, czym sam został tak hojnie obdarowany. Odczuwa duchowe i moralne pragnienie niesienia pomocy, bo przecież wokół niego setki ludzi mogą akurat cierpieć. Poza tym brakuje mu macierzystej grupy. Potrzebuje innych alkoholików, tak samo jak oni jego. Odwiedza księży, lekarzy, miejscowe gazety, policję i barmanów… W rezultacie w Middletown istnieje teraz grupa AA, a on jest jej założycielem.
Jako założyciel na początku on kieruje grupą. Któż inny zresztą mógłby to robić? Wkrótce jednak zaczyna dzielić to kierownictwo z innymi alkoholikami, którym pomógł najwcześniej. W tym momencie „dobrotliwy dyktator” zmienia się w przewodniczącego „komitetu” złożonego z przyjaciół. Wspólnie stanowią oni wciąż powiększającą się służbę w grupie – oczywiście z konieczności sami się do tych ról wyznaczyli. Już po kilku miesiącach AA rozkwita w Middletown.
Założyciel wraz z przyjaciółmi krzewią ducha AA wśród nowicjuszy, wynajmują lokale, współpracują ze szpitalami, proszą swoje żony o pomoc przy parzeniu kawy. Będąc tylko ludźmi czasami delektują się swoimi zasługami. Zdarza się, że mówią między sobą: „Pewnie najlepiej będzie, jeśli będziemy trzymać w garści Wspólnotę AA w naszym mieście. W końcu mamy potrzebne doświadczenie nie mówiąc już o tym jak wiele zrobiliśmy dla tych pijaczków. Powinni być nam wdzięczni!” Owszem bywa, że założyciele mają więcej mądrości i pokory, niż ci z naszego przykładu. Znacznie jednak częściej owej pokory i mądrości, przy najmniej na tym etapie brakuje.
W grupie rodzą się niesnaski, które stopniowo urastają do rangi coraz poważniejszych problemów. A co najważniejsze, dotychczasowe szepty i nieśmiałe sugestie przeradzają się w głośny protest: „Czy ci starzy sądzą, że będą rządzić grupą bez końca? Trzeba przeprowadzić wybory!” Założyciel wraz z przyjaciółmi są urażeni i przygnębieni. Usiłują łagodzić kryzys za kryzysem, przekonać wszystkich członków grupy po kolei, by dali spokój. Na próżno. Rewolucja jest w toku. Sumienie grupy już niedługo zatryumfuje.
Dochodzi do wyborów. Jeśli założyciel wraz z przyjaciółmi dobrze wypełniali swoją służbę, mogą – ku własnemu zaskoczeniu – zostać wybrani na nadchodzącą kadencję. Jeśli jednak zbyt gorliwie przeciwstawiali się rosnącej potrzebie wewnątrzgrupowej demokracji, mogą co do jednego przepaść w wyborach. Tak czy inaczej, grupa ma teraz tak zwany rotacyjny „komitet” o wyraźnie ograniczonych kompetencjach. Absolutnie pod żadnym pozorem jego członkowie nie mogą zarządzać ani kierować grupą. Oni mają służyć. Mają, często niewdzięczny, przywilej wykonywania czarnej roboty. Pod kierunkiem przewodniczącego zajmują się kontaktami grupy ze społecznością lokalną i organizowaniem spotkań. Skarbnik dokładnie rozlicza się z zebranych do kapelusza pieniędzy, płaci za salę i inne rachunki oraz przedstawia sprawozdanie finansowe na specjalnym zebraniu organizacyjnym. Sekretarz troszczy się o to, aby literatura AA była zawsze dostępna, organizuje dyżury przy telefonie, prowadzi korespondencję, wysyła zawiadomienia o spotkaniach. Te niezbyt skomplikowane usługi umożliwiają funkcjonowanie grupy. Osoby pełniące służbę nie udzielają porad duchowych, nie oceniają czyjegokolwiek postępowania, nie wydają żadnych poleceń. Kto nie stosuje się do tej zasady, może szybko przestać pełnić swoją funkcję przy następnych wyborach. Wtedy dokonuje spóźnionego odkrycia, że musi pełnić rolę służącego, a nie senatora. Te doświadczenia są uniwersalne. Toteż wszędzie w AA zbiorowe sumienie grupy określa warunki, na jakich liderzy mają pełnić swe służebne funkcje.
To prowadzi wprost do pytania: „Czy w AA w ogóle istnieje przywództwo z prawdziwego zdarzenia?” Stanowcza odpowiedź brzmi: „Tak, istnieje, mimo pozornego braku przywództwa”. Wróćmy do pozbawionego władzy założyciela grupy i jego przyjaciół. Co się z nimi dzieje? Uraza i żal stopniowo wygasają, a oni sami zaczynają ulegać subtelnym przemianom. W końcu będą należeć do jednej z dwu kategorii, określanych w żargonie AA jako „czcigodni mężowie zaufania” i „krwawiący diakoni”. „Mąż zaufania” to ten, kto uznaje mądrość zbiorowej decyzji grupy i nie żywi urazy z powodu utraty statusu założyciela – przywódcy; jego opinie, oparte na sporym doświadczeniu, są głębokie i mądre, a jednocześnie potrafi on trzymać się na uboczu, spokojnie czekając na to, co czas przyniesie. „Krwawiący diakon” jest natomiast nadal przekonany, że grupa nie może się obejść bez niego. Nieustannie użalając się nad sobą. zabiega o ponowny wybór. Niektórzy krwawią tak silnie, że ulatuje z nich wszelki duch, a nawet zasady AA i na powrót zaczynają pić. Niekiedy krajobraz AA wydaje się wręcz zaśmiecony tymi krwawiącymi postaciami. W mniejszym lub większym stopniu przeżywał to niemal każdy starszy stażem uczestnik naszej wspólnoty. Na szczęście większość potrafi to przetrwać, zostając w końcu „mężami zaufania”. I właśnie oni stają się rzeczywistymi i trwałymi przywódcami AA. Ich wyważone opinie, głęboka wiedza i przykładna skromność pozwalają rozładowywać kryzysy. Właśnie do nich, grupa nękana przez poważne problemy zwraca się o radę. Stają się oni głosem sumienia grupy, a w istocie są prawdziwym głosem AA. Nie rządzą na mocy formalnego mandatu, lecz przewodzą własnym przykładem. Takie doświadczenie doprowadziło nas do przekonania, że zbiorowe sumienie grupy, wspomagane radami starszyzny, na dłuższą metę okaże się rozsądniejsze niż jakikolwiek pojedynczy przywódca.
AA liczyło sobie zaledwie trzy lata, gdy pewne wydarzenie potwierdziło słuszność tej zasady. Jeden z pierwszych członków AA całkowicie wbrew własnemu przekonaniu został zmuszony do podporządkowania się decyzji grupy. Oto jego własny opis tego wydarzenia:
„Pewnego dnia, gdy przerabiałem Dwunasty Krok, pracując z alkoholikami w jednym z nowojorskich szpitali, wezwał mnie do swego gabinetu Charlie, właściciel szpitala i powiedział: »Słuchaj no Bill, uważam za niedopuszczalne, że właśnie tobie jest finansowo tak ciężko. Wszyscy pijacy wokół ciebie przestają pić i robią forsę. Ty zaś pracujesz z nimi na okrągło i jesteś zupełnie bez grosza. To nie w porządku.« Charlie poszperał w biurku i wręczając mi stare sprawozdanie finansowe, ciągnął dalej »Tu widzisz, jakie pieniądze robił szpital w latach dwudziestych. Tysiące dolarów miesięcznie. Teraz powinno być równie dobrze i będzie, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc. Co ty na to, byś całą swoją pracę z alkoholikami wykonywał tu, w szpitalu? Dostaniesz gabinet, przyzwoitą pensję i całkiem pokaźny udział w zyskach. Trzy lata temu, kiedy ordynator szpitala, dr Silkworth, mówił mi o możliwości leczenia pijaków poprzez ich duchowe wzmocnienie, wydawało mi się to poronionym pomysłem, ale teraz zmieniłem zdanie. Z czasem zbierze się tylu ludzi, że będą mogli wypełnić Madison Square Garden i zupełnie nie widzę powodu, byś ty sam miał w tym czasie głodować. Moja propozycja jest w zgodzie z etyką. Możesz zostać terapeutą bez dyplomu i to lepszym niż ktokolwiek inny w tej dziedzinie. Byłem zupełnie skołowany. Z początku coś mnie zapiekło w okolicy sumienia, ale zaraz przekonałem sam siebie, że w propozycji Charliego istotnie nie ma nic sprzecznego z etyką. Doprawdy nie było niczego złego w tym, by zostać zawodowym terapeutą. Pomyślałem o Lois wykończonej codzienną pracą w domu towarowym. Wraca wieczorem do domu tylko po to, by gotować dla kilku pijaków, którzy nic za to nie płacą. Pomyślałem, ile pieniędzy wciąż jeszcze jestem winien swoim wierzycielom z Wall Street. Pomyślałem o kilku z moich przyjaciół alkoholików, którzy robią pieniądze jak nigdy przedtem. Dlaczegóż więc i mnie nie miałoby się równie dobrze powodzić?
Chociaż poprosiłem Charliego o czas do namysłu, w głębi duszy już się zdecydowałem. Wracając metrem do Brooklynu doznałem niemalże Boskiego olśnienia. Zaledwie jedno zdanie, ale za to jakże przekonujące. Pochodziło ono zresztą wprost z Biblii. Jakiś wewnętrzny głos powtarzał bez przerwy »Robotnik jest wart swojej zapłaty.« Wchodząc do domu zobaczyłem Lois przygotowującą posiłek, podczas gdy trzech pijaków łakomie zaglądało przez kuchenne drzwi. Odciągnąłem ją na bok i podzieliłem się wspaniałą nowiną. Odniosła się do tego z zainteresowaniem, jednakże bez oczekiwanego entuzjazmu.
Na ten wieczór przypadało spotkanie naszej grupy AA. Chociaż żaden z alkoholików, którym udzielaliśmy gościny, nie zdołał osiągnąć trzeźwości, kilku innych wytrzeźwiało już dawniej. Wraz z żonami tłoczyli się teraz w naszym salonie. Natychmiast zacząłem opowiadać o otrzymanej propozycji. Nigdy nie zapomnę tych znieruchomiałych twarzy, tych zaniepokojonych spojrzeń. Z gasnącym entuzjazmem dowlokłem swoje opowiadanie do końca. Nastąpiła długa cisza.
Jakby onieśmielony, jeden z przyjaciół zaczął mówić: »Słuchaj Bill, wiemy jak ci ciężko. Martwi to nas i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, co w tej sprawie dałoby się zrobić. Sądzę, że wyrażę opinię wszystkich tu obecnych mówiąc, iż perspektywa, którą właśnie przed nami roztoczyłeś, martwi nas jeszcze bardziej.« Głos mówiącego nabrał pewności. »Czy nie rozumiesz – kontynuował – że ty nigdy nie możesz zostać zawodowcem? I chociaż Charlie był i jest wobec nas wspaniałomyślny, to czy nie dostrzegasz tego, że nie możemy się związać na stałe ani z jego szpitalem ani z żadnym innym? Twierdzisz, że propozycja Charliego pod względem etycznym jest bez zarzutu. To prawda. Tyle, że na samej etyce daleko nie zajdziemy z tym, co mamy do zaoferowania. To musi być coś więcej niż sama etyka. Propozycja Charliego jest dobra, ale to jeszcze za mało. Tu wchodzą w grę sprawy życia i śmierci, na które może pomóc tylko to, co absolutnie najlepsze.« Pozostali patrzyli na mnie coraz śmielej, gdy tymczasem mówca kontynuował. »Bill, czyż sam nie powtarzałeś, ty na tych spotkaniach, że niejednokrotnie dobre jest wrogiem najlepszego? Właśnie masz tego najlepszy przykład. Nie możesz nam tego zrobić!«
To właśnie był głos grupowego sumienia. Grupa miała rację, ja byłem w błędzie. Objawienie w metrze nie było głosem Boga. Prawdziwy głos Boży płynął od moich przyjaciół, których – dzięki Bogu – usłuchałem”.
* W Polsce służbę w grupie AA pełnią: mandatariusz, który jest łącznikiem między grupą a strukturami Wspólnoty AA; rzecznik dbający o prawidłowy przebieg mityngu, kontakty z gospodarzem lokalu itd. oraz skarbnik.