Refleksje na dzień 19 lutego

CODZIENNE REFLEKSJE

NIE JESTEM SAM

Pierwsza kobieta osiągnęła trwałą trzeźwość w AA dopiero po czterech bitych latach. Podobnie jak ci uczestnicy, którzy mieli „podwyższone dno”, również kobiety twierdziły – że są inne… Kloszard z rynsztoka twierdził, że jest inny… Za innych uważali się tez artyści i naukowcy, wszyscy – zarówno bogaci, jak i biedni, pobożni i bezbożni, Indianie i Eskimosi, weterani wojenni i więźniowie. Dziś jednak wszyscy oni – i cale rzesze nowych – trzeźwo mówią o tym, jak bardzo my alkoholicy, stajemy się do siebie podobni, gdy wreszcie przyznajemy, że picie wystarczająco już dało się nam we znaki.
Jak to widzi Bill, str. 24

W AA nie mogę uważać siebie za innego – jeśli to robię, to odcinam się od pozostałych uczestników Wspólnoty i od więzi z moja Siłą Wyższą. Jeżeli czuję się wyobcowany z AA, nie są za to odpowiedzialni inni ludzie. Powodem tego jest coś, co ja sam stworzyłem, czując się w jakiś sposób odmienny. Dziś po prostu uczę się być po prostu jednym z wielu alkoholików należących do światowej Wspólnoty AA.


JAK TO WIDZI BILL – str. 50

AA – nieszkodliwa anarchia i demokracja

Przychodząc po raz pierwszy do AA znajdujemy tu – jak już poprzednio zauważyliśmy – większą wolność osobistą niż w jakiejkolwiek innej społeczności. Nie możemy być przymuszani do zrobienia czegokolwiek. W tym sensie nasza wspólnota jest nieszkodliwą anarchią. Słowo „anarchia” ma dla większości z nas zabarwienie ujemne. Pewien idealista, który gorąco popierał ideę anarchii, uważał, że gdyby ludziom zapewnić absolutną wolność i uwolnić ich od przymusu podporządkowywania się komukolwiek, wówczas zjednoczyliby się oni całkowicie dobrowolnie dla wspólnego dobra. Anonimowi Alkoholicy stanowią łagodną wersję takiego zjednoczenia.

Kiedy przyszło do działania, do funkcjonowania w grupach przekonaliśmy się, że musimy być bezpośrednią demokracją. W miarę jak odchodzili weterani zaczęliśmy wybierać nasze służby większością głosów. W tym sensie każda grupa stała się bezpośrednią demokracją. Wszystkie plany działania grupy musiały być zaaprobowane przez większość. Oznaczało to, że żadna jednostka nie mogła samowolnie występować w imieniu grupy ani AA jako całości. Nie odpowiadała nam ani dyktatura, ani paternalizm.

Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość, str. 293


DZIEŃ PO DNIU

Praktykowanie HALT
Akronim HALT oznacza nigdy nie bądź zbyt głodny, zbyt zły, zbyt samotny lub zbyt zmęczony. Każdy z tych stanów może zamglić nasz umysł tak, że stracimy z oczu nasz cel – abstynencję i powrót do zdrowia – i będziemy mieć wpadkę.
Jeśli staniemy się bardziej świadomi naszych myśli i uczuć, unikniemy bólu i poślizgów. HALT to dobry slogan, o którym warto pamiętać.

Czy praktykuję HALT?

Siło Wyższa, pomóż mi zwolnić i stać się bardziej samoświadomym.
Dzisiaj, gdy poczuję, że jestem głodny, zły, samotny lub zmęczony, będę ….


SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

Trzymanie się zwycięzców – rozwaga.
„Trzymaj się zwycięzców”, mówi się nowicjuszom na spotkaniach Dwunastu Kroków. Prawdziwym przesłaniem tego stwierdzenia jest dzielenie się postawami i działaniami ludzi, którzy odnoszą sukcesy w trzeźwym życiu.
Żadna zdrowiejąca osoba nie może mieć udanego dnia, rozpamiętując idee, które mogą być szkodliwe. W ciągu dnia spotykamy ludzi, których postawa może nas przerażać. Możemy pracować z ludźmi, którzy są krytyczni, plotkują lub żywią urazę. Nie jest naszym obowiązkiem poprawianie ich lub spieranie się z nimi. Mądrze jest jednak nie akceptować tego, co uznajemy za błędne myślenie.
Zwycięzcy, w kategoriach AA, to ludzie, którzy przede wszystkim dążą do trzeźwości i żyją zgodnie z zasadami programu. Poszukaj u nich pomocy, by robić to samo.
Spróbuję związać się z ludźmi, którzy są przykładem najwyższych i najlepszych postaw.


ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

Zmiany przynoszą pytania, a pytania przynoszą zmiany. – Anonim
Kim się staję? Skąd mam wiedzieć, czy to, co robię, jest właściwe? Czy jest to dla mnie najlepsze? Jesteśmy pełni pytań. Często czas pytań to czas zmian. Stajemy się kimś nowym i zawsze jest trochę strachu przed zmianą. Na szczęście nie musimy wiedzieć, kim się stajemy, by odnaleźć spokój. Musimy wiedzieć, w co wierzymy. A staniemy się tym, w co wierzymy. Jeśli wierzymy w trzeźwość, będziemy trzeźwi. Jeśli wierzymy w uczciwość, będziemy starać się być bardziej uczciwi. Musimy dać sobie wolność stawania się. Stawanie się oznacza, że jesteśmy w podróży. Z czasem stawanie się nabiera własnego komfortu.

Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, kim się staję? Rezygnuję z poznania odpowiedzi. Muszę tylko wierzyć, że Ty mnie kochasz i zrobisz to, co dla mnie najlepsze.

Działanie na dziś: Będę zadawać wiele pytań. Często pytanie jest ważniejsze niż odpowiedź.


JĘZYK WYZWOLENIA

Wspólna droga
Właśnie spędziłam parę godzin z pewną kobietą z grupy i teraz jestem skołowana. Kobieta ta przekonywała mnie, że jedyną drogą do odniesienia sukcesu w leczeniu jest pójście z nią do jej kościoła i przyjęcie jej wiary. Nalegała, przekonywała, wierciła dziurę w brzuchu. Jest w programie terapii o wiele dłużej ode mnie. Pomyślałam sobie, że na pewno musi wiedzieć, o czym mówi. Ale coś mi nie pasowało. Czuję teraz niepokój, strach, poczucie winy i wstyd.
Anonim

Ścieżka duchowa i duchowy rozwój, o których mówi Dwanaście Kroków, nie opierają się na żadnych przekonaniach religijnych, wyznaniu czy sekcie. Zgodnie z zasadami zapisanymi w Dwunastu Tradycjach AA, nie są też w jakikolwiek sposób powiązane z żadnym wyznaniem czy organizacją religijną.
Nie powinniśmy pozwalać nikomu napastować nas nagabywaniami odnośnie religii. Nie powinniśmy pozwalać, by ktokolwiek wyzwalał w nas poczucie wstydu, strachu czy niedowartościowania, ponieważ nie podzielamy jego przekonań religijnych.
Nie powinniśmy pozwalać innym czynić tego w imię Boga, miłości czy leczenia.
Doświadczenie duchowe, jakie czeka nas w wyniku zdrowienia i stosowania Dwunastu Kroków będzie naszym prywatnym duchowym doświadczeniem. Zainicjuje naszą własną relację z Siłą Wyższą, z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy.
Każdy z nas musi odnaleźć własną ścieżkę duchową. Każdy z nas musi budować swoją relację z Bogiem, jakkolwiek Go pojmujemy. Każdemu z nas potrzebna jest Siła większa, niż my sami. Pojęcia te są podstawą zdrowienia w równym stopniu co wolność wyboru metody jego osiągnięcia.

Siło Wyższa, pomóż mi zrozumieć, że nie muszę pozwalać, aby ktokolwiek wtrącał się w moje przekonania religijne czy wzbudzał we mnie poczucie wstydu z ich powodu. Jeżeli dana osoba myli to z duchowością dostępną poprzez program zdrowienia, pomóż mi odesłać ten problem do właściciela. Pomóż mi odkryć i rozwinąć moją własną duchowość, znaleźć moją własną ścieżkę. Prowadź mnie z Boską Mądrością w moim duchowym rozwoju.


Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


Tradycja Druga

„Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”

SKĄD AA czerpie wskazania? Kto kieruje wspólnotą? Pytania te nurtują każdego nowego członka czy przyjaciela AA. Kiedy wyjaśniamy, że w naszej wspólnocie nie ma żadnego przewodniczącego, upoważnionego do rządzenia, żadnego skarbnika pobierającego jakieś składki, żadnego zarządu władnego wyrzucać zbłąkanych członków „W otchłanie zewnętrzne”, że tak naprawdę to nikt w AA nie może nikomu niczego rozkazywać ani wymuszać posłuszeństwa – naszym zdumionym słuchaczom wyrywa się okrzyk: „To niemożliwe! Coś musi się za tym kryć”. A potem ci sami pragmatycy czytają Drugą Tradycję, z której dowiadują się, że jedynym autorytetem w AA jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu grupy. Z niedowierzaniem pytają doświadczonego członka AA, czy coś takiego naprawdę może działać. Ten skądinąd wyglądający na normalnego, odpowiada bez wahania: „Ależ oczywiście. To zdecydowanie działa”. Nasi rozmówcy mamroczą, że wszystko to wydaje im się niewyraźne, mgliste i dość naiwne. A później zaczynają uważnie nas obserwować, poznawać szczegóły z historii AA, aż wreszcie stają wobec niepodważalnych faktów.
Jakie więc fakty z życia AA doprowadziły nas do tej na pozór niepraktycznej Drugiej Tradycji?

John Doe, Anonimowy Alkoholik z prawdziwego zdarzenia, przeprowadza się, powiedzmy, do Middletown w USA. Osamotniony dochodzi do wniosku, że może nie wytrwać w trzeźwości, a nawet w ogóle nie przeżyć, jeśli nie przekaże innym alkoholikom tego, czym sam został tak hojnie obdarowany. Odczuwa duchowe i moralne pragnienie niesienia pomocy, bo przecież wokół niego setki ludzi mogą akurat cierpieć. Poza tym brakuje mu macierzystej grupy. Potrzebuje innych alkoholików, tak samo jak oni jego. Odwiedza księży, lekarzy, miejscowe gazety, policję i barmanów… W rezultacie w Middletown istnieje teraz grupa AA, a on jest jej założycielem.

Jako założyciel na początku on kieruje grupą. Któż inny zresztą mógłby to robić? Wkrótce jednak zaczyna dzielić to kierownictwo z innymi alkoholikami, którym pomógł najwcześniej. W tym momencie „dobrotliwy dyktator” zmienia się w przewodniczącego „komitetu” złożonego z przyjaciół. Wspólnie stanowią oni wciąż powiększającą się służbę w grupie – oczywiście z konieczności sami się do tych ról wyznaczyli. Już po kilku miesiącach AA rozkwita w Middletown.

Założyciel wraz z przyjaciółmi krzewią ducha AA wśród nowicjuszy, wynajmują lokale, współpracują ze szpitalami, proszą swoje żony o pomoc przy parzeniu kawy. Będąc tylko ludźmi czasami delektują się swoimi zasługami. Zdarza się, że mówią między sobą: „Pewnie najlepiej będzie, jeśli będziemy trzymać w garści Wspólnotę AA w naszym mieście. W końcu mamy potrzebne doświadczenie nie mówiąc już o tym jak wiele zrobiliśmy dla tych pijaczków. Powinni być nam wdzięczni!” Owszem bywa, że założyciele mają więcej mądrości i pokory, niż ci z naszego przykładu. Znacznie jednak częściej owej pokory i mądrości, przy najmniej na tym etapie brakuje.

W grupie rodzą się niesnaski, które stopniowo urastają do rangi coraz poważniejszych problemów. A co najważniejsze, dotychczasowe szepty i nieśmiałe sugestie przeradzają się w głośny protest: „Czy ci starzy sądzą, że będą rządzić grupą bez końca? Trzeba przeprowadzić wybory!” Założyciel wraz z przyjaciółmi są urażeni i przygnębieni. Usiłują łagodzić kryzys za kryzysem, przekonać wszystkich członków grupy po kolei, by dali spokój. Na próżno. Rewolucja jest w toku. Sumienie grupy już niedługo zatryumfuje.

Dochodzi do wyborów. Jeśli założyciel wraz z przyjaciółmi dobrze wypełniali swoją służbę, mogą – ku własnemu zaskoczeniu – zostać wybrani na nadchodzącą kadencję. Jeśli jednak zbyt gorliwie przeciwstawiali się rosnącej potrzebie wewnątrzgrupowej demokracji, mogą co do jednego przepaść w wyborach. Tak czy inaczej, grupa ma teraz tak zwany rotacyjny „komitet” o wyraźnie ograniczonych kompetencjach. Absolutnie pod żadnym pozorem jego członkowie nie mogą zarządzać ani kierować grupą. Oni mają służyć. Mają, często niewdzięczny, przywilej wykonywania czarnej roboty. Pod kierunkiem przewodniczącego zajmują się kontaktami grupy ze społecznością lokalną i organizowaniem spotkań. Skarbnik dokładnie rozlicza się z zebranych do kapelusza pieniędzy, płaci za salę i inne rachunki oraz przedstawia sprawozdanie finansowe na specjalnym zebraniu organizacyjnym. Sekretarz troszczy się o to, aby literatura AA była zawsze dostępna, organizuje dyżury przy telefonie, prowadzi korespondencję, wysyła zawiadomienia o spotkaniach. Te niezbyt skomplikowane usługi umożliwiają funkcjonowanie grupy. Osoby pełniące służbę nie udzielają porad duchowych, nie oceniają czyjegokolwiek postępowania, nie wydają żadnych poleceń. Kto nie stosuje się do tej zasady, może szybko przestać pełnić swoją funkcję przy następnych wyborach. Wtedy dokonuje spóźnionego odkrycia, że musi pełnić rolę służącego, a nie senatora. Te doświadczenia są uniwersalne. Toteż wszędzie w AA zbiorowe sumienie grupy określa warunki, na jakich liderzy mają pełnić swe służebne funkcje.

To prowadzi wprost do pytania: „Czy w AA w ogóle istnieje przywództwo z prawdziwego zdarzenia?” Stanowcza odpowiedź brzmi: „Tak, istnieje, mimo pozornego braku przywództwa”. Wróćmy do pozbawionego władzy założyciela grupy i jego przyjaciół. Co się z nimi dzieje? Uraza i żal stopniowo wygasają, a oni sami zaczynają ulegać subtelnym przemianom. W końcu będą należeć do jednej z dwu kategorii, określanych w żargonie AA jako „czcigodni mężowie zaufania” i „krwawiący diakoni”. „Mąż zaufania” to ten, kto uznaje mądrość zbiorowej decyzji grupy i nie żywi urazy z powodu utraty statusu założyciela – przywódcy; jego opinie, oparte na sporym doświadczeniu, są głębokie i mądre, a jednocześnie potrafi on trzymać się na uboczu, spokojnie czekając na to, co czas przyniesie. „Krwawiący diakon” jest natomiast nadal przekonany, że grupa nie może się obejść bez niego. Nieustannie użalając się nad sobą. zabiega o ponowny wybór. Niektórzy krwawią tak silnie, że ulatuje z nich wszelki duch, a nawet zasady AA i na powrót zaczynają pić. Niekiedy krajobraz AA wydaje się wręcz zaśmiecony tymi krwawiącymi postaciami. W mniejszym lub większym stopniu przeżywał to niemal każdy starszy stażem uczestnik naszej wspólnoty. Na szczęście większość potrafi to przetrwać, zostając w końcu „mężami zaufania”. I właśnie oni stają się rzeczywistymi i trwałymi przywódcami AA. Ich wyważone opinie, głęboka wiedza i przykładna skromność pozwalają rozładowywać kryzysy. Właśnie do nich, grupa nękana przez poważne problemy zwraca się o radę. Stają się oni głosem sumienia grupy, a w istocie są prawdziwym głosem AA. Nie rządzą na mocy formalnego mandatu, lecz przewodzą własnym przykładem. Takie doświadczenie doprowadziło nas do przekonania, że zbiorowe sumienie grupy, wspomagane radami starszyzny, na dłuższą metę okaże się rozsądniejsze niż jakikolwiek pojedynczy przywódca.

AA liczyło sobie zaledwie trzy lata, gdy pewne wydarzenie potwierdziło słuszność tej zasady. Jeden z pierwszych członków AA całkowicie wbrew własnemu przekonaniu został zmuszony do podporządkowania się decyzji grupy. Oto jego własny opis tego wydarzenia:

„Pewnego dnia, gdy przerabiałem Dwunasty Krok, pracując z alkoholikami w jednym z nowojorskich szpitali, wezwał mnie do swego gabinetu Charlie, właściciel szpitala i powiedział: »Słuchaj no Bill, uważam za niedopuszczalne, że właśnie tobie jest finansowo tak ciężko. Wszyscy pijacy wokół ciebie przestają pić i robią forsę. Ty zaś pracujesz z nimi na okrągło i jesteś zupełnie bez grosza. To nie w porządku.« Charlie poszperał w biurku i wręczając mi stare sprawozdanie finansowe, ciągnął dalej »Tu widzisz, jakie pieniądze robił szpital w latach dwudziestych. Tysiące dolarów miesięcznie. Teraz powinno być równie dobrze i będzie, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc. Co ty na to, byś całą swoją pracę z alkoholikami wykonywał tu, w szpitalu? Dostaniesz gabinet, przyzwoitą pensję i całkiem pokaźny udział w zyskach. Trzy lata temu, kiedy ordynator szpitala, dr Silkworth, mówił mi o możliwości leczenia pijaków poprzez ich duchowe wzmocnienie, wydawało mi się to poronionym pomysłem, ale teraz zmieniłem zdanie. Z czasem zbierze się tylu ludzi, że będą mogli wypełnić Madison Square Garden i zupełnie nie widzę powodu, byś ty sam miał w tym czasie głodować. Moja propozycja jest w zgodzie z etyką. Możesz zostać terapeutą bez dyplomu i to lepszym niż ktokolwiek inny w tej dziedzinie. Byłem zupełnie skołowany. Z początku coś mnie zapiekło w okolicy sumienia, ale zaraz przekonałem sam siebie, że w propozycji Charliego istotnie nie ma nic sprzecznego z etyką. Doprawdy nie było niczego złego w tym, by zostać zawodowym terapeutą. Pomyślałem o Lois wykończonej codzienną pracą w domu towarowym. Wraca wieczorem do domu tylko po to, by gotować dla kilku pijaków, którzy nic za to nie płacą. Pomyślałem, ile pieniędzy wciąż jeszcze jestem winien swoim wierzycielom z Wall Street. Pomyślałem o kilku z moich przyjaciół alkoholików, którzy robią pieniądze jak nigdy przedtem. Dlaczegóż więc i mnie nie miałoby się równie dobrze powodzić?

Chociaż poprosiłem Charliego o czas do namysłu, w głębi duszy już się zdecydowałem. Wracając metrem do Brooklynu doznałem niemalże Boskiego olśnienia. Zaledwie jedno zdanie, ale za to jakże przekonujące. Pochodziło ono zresztą wprost z Biblii. Jakiś wewnętrzny głos powtarzał bez przerwy »Robotnik jest wart swojej zapłaty.« Wchodząc do domu zobaczyłem Lois przygotowującą posiłek, podczas gdy trzech pijaków łakomie zaglądało przez kuchenne drzwi. Odciągnąłem ją na bok i podzieliłem się wspaniałą nowiną. Odniosła się do tego z zainteresowaniem, jednakże bez oczekiwanego entuzjazmu.

Na ten wieczór przypadało spotkanie naszej grupy AA. Chociaż żaden z alkoholików, którym udzielaliśmy gościny, nie zdołał osiągnąć trzeźwości, kilku innych wytrzeźwiało już dawniej. Wraz z żonami tłoczyli się teraz w naszym salonie. Natychmiast zacząłem opowiadać o otrzymanej propozycji. Nigdy nie zapomnę tych znieruchomiałych twarzy, tych zaniepokojonych spojrzeń. Z gasnącym entuzjazmem dowlokłem swoje opowiadanie do końca. Nastąpiła długa cisza.

Jakby onieśmielony, jeden z przyjaciół zaczął mówić: »Słuchaj Bill, wiemy jak ci ciężko. Martwi to nas i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, co w tej sprawie dałoby się zrobić. Sądzę, że wyrażę opinię wszystkich tu obecnych mówiąc, iż perspektywa, którą właśnie przed nami roztoczyłeś, martwi nas jeszcze bardziej.« Głos mówiącego nabrał pewności. »Czy nie rozumiesz – kontynuował – że ty nigdy nie możesz zostać zawodowcem? I chociaż Charlie był i jest wobec nas wspaniałomyślny, to czy nie dostrzegasz tego, że nie możemy się związać na stałe ani z jego szpitalem ani z żadnym innym? Twierdzisz, że propozycja Charliego pod względem etycznym jest bez zarzutu. To prawda. Tyle, że na samej etyce daleko nie zajdziemy z tym, co mamy do zaoferowania. To musi być coś więcej niż sama etyka. Propozycja Charliego jest dobra, ale to jeszcze za mało. Tu wchodzą w grę sprawy życia i śmierci, na które może pomóc tylko to, co absolutnie najlepsze.« Pozostali patrzyli na mnie coraz śmielej, gdy tymczasem mówca kontynuował. »Bill, czyż sam nie powtarzałeś, ty na tych spotkaniach, że niejednokrotnie dobre jest wrogiem najlepszego? Właśnie masz tego najlepszy przykład. Nie możesz nam tego zrobić!«

To właśnie był głos grupowego sumienia. Grupa miała rację, ja byłem w błędzie. Objawienie w metrze nie było głosem Boga. Prawdziwy głos Boży płynął od moich przyjaciół, których – dzięki Bogu – usłuchałem”.

* W Polsce służbę w grupie AA pełnią: mandatariusz, który jest łącznikiem między grupą a strukturami Wspólnoty AA; rzecznik dbający o prawidłowy przebieg mityngu, kontakty z gospodarzem lokalu itd. oraz skarbnik.