Refleksje na dzień 18 lutego

CODZIENNE REFLEKSJE

KAŻDY MA SWOJĄ WŁASNĄ DROGĘ

Kiedy więc ci, u których problem został rozwiązany, zaoferowali nam duchowa pomoc, nie pozostało nam nic innego, jak ją przyjąć.
Anonimowi Alkoholicy, str. 21

Po raz pierwszy wziąłem się za Kroki z obowiązku i konieczności, w skutek czego ogarnęło mnie głębokie zniechęcenie, zwłaszcza w obliczu takich słów jak – odważnie – całkowicie – pokornie – bezpośrednio – jedynie.
Uważałem że Bill W. miał ogromne szczęście, mogąc doznać takiego istotnego wręcz spektakularnego, przeżycia duchowego.
Z biegiem czasu musiałem jednak przyjąć do wiadomości, że mnie pisana jest moja własna droga. Po kilku dwudziestoczterogodzinnych odcinkach należenia do Wspólnoty – głównie dzięki temu, że inni uczestnicy AA dzielili się ze mną na mitingach swoim doświadczeniem – zrozumiałem, że każdy stopniowo znajduje swoje własne tempo pracy nad Krokami. Stosując narzędzia duchowe umożliwiające postęp, staram się żyć w zgodzie z zalecanymi przez Program zasadami. Dziś mogę powiedzieć, że w efekcie pracy nad krokami moja postawa wobec życia, ludzi i wszystkiego, co ma związek z Bogiem, znacznie się polepszyła i uległa przemianie.


JAK TO WIDZI BILL – str. 49

Siła rodząca się z klęski

Jeśli z całym przekonaniem zaplanujemy zaprzestanie picia, nie może być mowy o żadnych wyjątkach ani o żadnej podświadomej myśli i nadziei, że kiedyś w przyszłości staniemy się odporni na alkohol.

Taki to jest paradoks regeneracji według recepty AA: siła rodząca się z całkowitej klęski i słabości oraz utrata dotychczasowego życia, jako warunek odnalezienia nowego.

1.Anonimowi Alkoholicy, str. 27
2.Anonimowi Alkoholicy wkraczają w dojrzałość, str. 60


DZIEŃ PO DNIU

Modlitwa przez działanie
Modlitwa to coś więcej niż tylko klęczenie w nocy i składanie rąk. Myśli o miłości mogą być modlitwą. Uczucia wdzięczności mogą być modlitwami. Modlitwę można dostrzec w uśmiechu, geście, a nawet w zaniechaniu działania.
Radość przepływająca przez nasze ciała jest modlitwą. Opieka nad dzieckiem jest formą modlitwy. Wiele razy, niezależnie od pozycji naszego ciała, nasza dusza jest na kolanach.

Czy wyrażam modlitwę we wszystkim, co robię?

Siło Wyższa, pomóż mi modlić się przez cały dzień, wiedząc, że Twoja dobroć obfituje we mnie.
Dzisiaj będę modlił się moimi czynami poprzez . . .


SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

Błyszczące buty dla podwładnych – wzrastanie w pokorze.
Czy słyszałeś kiedyś o człowieku imieniem Samuel Logan Brengle? Był on pracownikiem Armii Zbawienia, którego duchowa świadomość była legendarna. Ale nie zaczynał w ten sposób. Utalentowany student ministerstwa w XIX wieku, dołączył do Armii Zbawienia tylko po to, by zostać wysłanym do piwnicy, by czyścić buty innych kadetów, z których większość była znacznie niżej od niego w nauce i inteligencji.
Brengle wykorzystał to upokarzające doświadczenie, aby przezwyciężyć swoją dumę i urazę. Później wspominał całkowitą radość, jaką czuł, czyszcząc buty i modląc się za każdą osobę. Później Brengle stał się inspiracją dla tysięcy ludzi.
Jest mało prawdopodobne, by ktokolwiek z nas musiał dziś czyścić buty podwładnym. Bardziej prawdopodobne jest to, że napotkamy sytuacje, które urażą naszą dumę lub wzbudzą urazę. Możemy przekształcić każde takie doświadczenie w okazję do wzrostu, modląc się, aby zobaczyć Bożą rękę w tej sprawie i odmawiając walki o nią. Pokój i spokój, które odczuwamy, są naszą nagrodą i, podobnie jak Brengle, staniemy się lepszymi ludźmi, którzy mogą być prawdziwą służbą dla innych.
Ktoś może dziś przyjść do mnie z czymś, co sprawi, że moja krew się zagotuje. Nie będę wycieraczką, ale będę pamiętać, że zawsze mam wybór, aby uczynić wszystko pozytywnym doświadczeniem.


ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

Ktokolwiek plotkuje do ciebie, będzie plotkował o tobie. – przysłowie hiszpańskie
Plotki mogą zabić zaufanie w programie Dwunastu Kroków. Wszyscy musimy czuć się bezpiecznie, gdy dzielimy się naszym życiem osobistym z innymi. Musimy wiedzieć, że nasze prywatne sprawy nie będą rozpowszechniane. Możemy zrobić dwie rzeczy, aby pomóc utrzymać zaufanie w naszych grupach, a także w reszcie naszego życia. Po pierwsze, nie plotkować. Po drugie, nie słuchać plotek o innych.

Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, pomóż mi dziś pilnować własnych spraw. Pomóż mi uszanować zaufanie moich przyjaciół, nie plotkując.

Działanie na dziś: Pomyślę dziś o dwóch sposobach na powstrzymanie kogoś przed opowiadaniem mi plotek. Następnie wykorzystam te sposoby.


JĘZYK WYZWOLENIA

Przekonanie o własnej słuszności
W zdrowieniu nie chodzi o to, kto ma rację. Zdrowienie polega na byciu tym, kim jesteśmy i na akceptacji innych takimi, jakimi są.
Koncepcja ta może być trudna dla tych osób, które funkcjonowały w systemie opartym na skali ocen w kategoriach „dobre-złe”, „mądre-głupie”, „słuszne-niesłuszne”. Ten, kto miał rację – był akceptowany; ten, kto jej nie miał – był wyśmiewany. Wartości i zalety przypisywano tym, którzy rację mieli; nie mieć racji oznaczało kompletną destrukcję ego i umniejszenie własnej wartości.
Podczas zdrowienia uczymy się, jak w związkach dążyć do miłości, nie do przewagi. To prawda, że od czasu do czasu musimy podejmować decyzje dotyczące zachowania innych ludzi. Jeżeli ktoś nas rani, musimy stanąć we własnej obronie. Mamy obowiązek wyznaczenia własnych granic i zadbania o siebie samych. Nie musimy usprawiedliwiać troski o siebie, obwiniając drugą osobę. Możemy uniknąć pułapki koncentrowania się na życiu innych, zamiast na własnym.
Podczas zdrowienia uczymy się, że to, co robimy, musi spełniać definicję: „właściwe”, „dobre”, „uzasadnione” tylko w odniesieniu do nas samych. To, co robią inni, jest ich sprawą i jakkolwiek może być „dobre” dla nich, nie musi być „dobre” dla innych. Pokusą jest przekonanie o własnej słuszności i analizowanie motywów i skutków działania innych ludzi z takiej pozycji. Jednakże głębsze zrozumienie dynamiki danej sytuacji przyniesie nam o wiele więcej satysfakcji i korzyści.

Dzisiaj będę pamiętał, że nie muszę chować się za fasadą słuszności. Nie muszę usprawiedliwiać swoich pragnień i potrzeb poprzez ich uzasadnianie. Pozwolę sobie być tym, kim jestem.


Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


Tradycja Druga

„Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”

SKĄD AA czerpie wskazania? Kto kieruje wspólnotą? Pytania te nurtują każdego nowego członka czy przyjaciela AA. Kiedy wyjaśniamy, że w naszej wspólnocie nie ma żadnego przewodniczącego, upoważnionego do rządzenia, żadnego skarbnika pobierającego jakieś składki, żadnego zarządu władnego wyrzucać zbłąkanych członków „W otchłanie zewnętrzne”, że tak naprawdę to nikt w AA nie może nikomu niczego rozkazywać ani wymuszać posłuszeństwa – naszym zdumionym słuchaczom wyrywa się okrzyk: „To niemożliwe! Coś musi się za tym kryć”. A potem ci sami pragmatycy czytają Drugą Tradycję, z której dowiadują się, że jedynym autorytetem w AA jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu grupy. Z niedowierzaniem pytają doświadczonego członka AA, czy coś takiego naprawdę może działać. Ten skądinąd wyglądający na normalnego, odpowiada bez wahania: „Ależ oczywiście. To zdecydowanie działa”. Nasi rozmówcy mamroczą, że wszystko to wydaje im się niewyraźne, mgliste i dość naiwne. A później zaczynają uważnie nas obserwować, poznawać szczegóły z historii AA, aż wreszcie stają wobec niepodważalnych faktów.
Jakie więc fakty z życia AA doprowadziły nas do tej na pozór niepraktycznej Drugiej Tradycji?

John Doe, Anonimowy Alkoholik z prawdziwego zdarzenia, przeprowadza się, powiedzmy, do Middletown w USA. Osamotniony dochodzi do wniosku, że może nie wytrwać w trzeźwości, a nawet w ogóle nie przeżyć, jeśli nie przekaże innym alkoholikom tego, czym sam został tak hojnie obdarowany. Odczuwa duchowe i moralne pragnienie niesienia pomocy, bo przecież wokół niego setki ludzi mogą akurat cierpieć. Poza tym brakuje mu macierzystej grupy. Potrzebuje innych alkoholików, tak samo jak oni jego. Odwiedza księży, lekarzy, miejscowe gazety, policję i barmanów… W rezultacie w Middletown istnieje teraz grupa AA, a on jest jej założycielem.

Jako założyciel na początku on kieruje grupą. Któż inny zresztą mógłby to robić? Wkrótce jednak zaczyna dzielić to kierownictwo z innymi alkoholikami, którym pomógł najwcześniej. W tym momencie „dobrotliwy dyktator” zmienia się w przewodniczącego „komitetu” złożonego z przyjaciół. Wspólnie stanowią oni wciąż powiększającą się służbę w grupie – oczywiście z konieczności sami się do tych ról wyznaczyli. Już po kilku miesiącach AA rozkwita w Middletown.

Założyciel wraz z przyjaciółmi krzewią ducha AA wśród nowicjuszy, wynajmują lokale, współpracują ze szpitalami, proszą swoje żony o pomoc przy parzeniu kawy. Będąc tylko ludźmi czasami delektują się swoimi zasługami. Zdarza się, że mówią między sobą: „Pewnie najlepiej będzie, jeśli będziemy trzymać w garści Wspólnotę AA w naszym mieście. W końcu mamy potrzebne doświadczenie nie mówiąc już o tym jak wiele zrobiliśmy dla tych pijaczków. Powinni być nam wdzięczni!” Owszem bywa, że założyciele mają więcej mądrości i pokory, niż ci z naszego przykładu. Znacznie jednak częściej owej pokory i mądrości, przy najmniej na tym etapie brakuje.

W grupie rodzą się niesnaski, które stopniowo urastają do rangi coraz poważniejszych problemów. A co najważniejsze, dotychczasowe szepty i nieśmiałe sugestie przeradzają się w głośny protest: „Czy ci starzy sądzą, że będą rządzić grupą bez końca? Trzeba przeprowadzić wybory!” Założyciel wraz z przyjaciółmi są urażeni i przygnębieni. Usiłują łagodzić kryzys za kryzysem, przekonać wszystkich członków grupy po kolei, by dali spokój. Na próżno. Rewolucja jest w toku. Sumienie grupy już niedługo zatryumfuje.

Dochodzi do wyborów. Jeśli założyciel wraz z przyjaciółmi dobrze wypełniali swoją służbę, mogą – ku własnemu zaskoczeniu – zostać wybrani na nadchodzącą kadencję. Jeśli jednak zbyt gorliwie przeciwstawiali się rosnącej potrzebie wewnątrzgrupowej demokracji, mogą co do jednego przepaść w wyborach. Tak czy inaczej, grupa ma teraz tak zwany rotacyjny „komitet” o wyraźnie ograniczonych kompetencjach. Absolutnie pod żadnym pozorem jego członkowie nie mogą zarządzać ani kierować grupą. Oni mają służyć. Mają, często niewdzięczny, przywilej wykonywania czarnej roboty. Pod kierunkiem przewodniczącego zajmują się kontaktami grupy ze społecznością lokalną i organizowaniem spotkań. Skarbnik dokładnie rozlicza się z zebranych do kapelusza pieniędzy, płaci za salę i inne rachunki oraz przedstawia sprawozdanie finansowe na specjalnym zebraniu organizacyjnym. Sekretarz troszczy się o to, aby literatura AA była zawsze dostępna, organizuje dyżury przy telefonie, prowadzi korespondencję, wysyła zawiadomienia o spotkaniach. Te niezbyt skomplikowane usługi umożliwiają funkcjonowanie grupy. Osoby pełniące służbę nie udzielają porad duchowych, nie oceniają czyjegokolwiek postępowania, nie wydają żadnych poleceń. Kto nie stosuje się do tej zasady, może szybko przestać pełnić swoją funkcję przy następnych wyborach. Wtedy dokonuje spóźnionego odkrycia, że musi pełnić rolę służącego, a nie senatora. Te doświadczenia są uniwersalne. Toteż wszędzie w AA zbiorowe sumienie grupy określa warunki, na jakich liderzy mają pełnić swe służebne funkcje.

To prowadzi wprost do pytania: „Czy w AA w ogóle istnieje przywództwo z prawdziwego zdarzenia?” Stanowcza odpowiedź brzmi: „Tak, istnieje, mimo pozornego braku przywództwa”. Wróćmy do pozbawionego władzy założyciela grupy i jego przyjaciół. Co się z nimi dzieje? Uraza i żal stopniowo wygasają, a oni sami zaczynają ulegać subtelnym przemianom. W końcu będą należeć do jednej z dwu kategorii, określanych w żargonie AA jako „czcigodni mężowie zaufania” i „krwawiący diakoni”. „Mąż zaufania” to ten, kto uznaje mądrość zbiorowej decyzji grupy i nie żywi urazy z powodu utraty statusu założyciela – przywódcy; jego opinie, oparte na sporym doświadczeniu, są głębokie i mądre, a jednocześnie potrafi on trzymać się na uboczu, spokojnie czekając na to, co czas przyniesie. „Krwawiący diakon” jest natomiast nadal przekonany, że grupa nie może się obejść bez niego. Nieustannie użalając się nad sobą. zabiega o ponowny wybór. Niektórzy krwawią tak silnie, że ulatuje z nich wszelki duch, a nawet zasady AA i na powrót zaczynają pić. Niekiedy krajobraz AA wydaje się wręcz zaśmiecony tymi krwawiącymi postaciami. W mniejszym lub większym stopniu przeżywał to niemal każdy starszy stażem uczestnik naszej wspólnoty. Na szczęście większość potrafi to przetrwać, zostając w końcu „mężami zaufania”. I właśnie oni stają się rzeczywistymi i trwałymi przywódcami AA. Ich wyważone opinie, głęboka wiedza i przykładna skromność pozwalają rozładowywać kryzysy. Właśnie do nich, grupa nękana przez poważne problemy zwraca się o radę. Stają się oni głosem sumienia grupy, a w istocie są prawdziwym głosem AA. Nie rządzą na mocy formalnego mandatu, lecz przewodzą własnym przykładem. Takie doświadczenie doprowadziło nas do przekonania, że zbiorowe sumienie grupy, wspomagane radami starszyzny, na dłuższą metę okaże się rozsądniejsze niż jakikolwiek pojedynczy przywódca.

AA liczyło sobie zaledwie trzy lata, gdy pewne wydarzenie potwierdziło słuszność tej zasady. Jeden z pierwszych członków AA całkowicie wbrew własnemu przekonaniu został zmuszony do podporządkowania się decyzji grupy. Oto jego własny opis tego wydarzenia:

„Pewnego dnia, gdy przerabiałem Dwunasty Krok, pracując z alkoholikami w jednym z nowojorskich szpitali, wezwał mnie do swego gabinetu Charlie, właściciel szpitala i powiedział: »Słuchaj no Bill, uważam za niedopuszczalne, że właśnie tobie jest finansowo tak ciężko. Wszyscy pijacy wokół ciebie przestają pić i robią forsę. Ty zaś pracujesz z nimi na okrągło i jesteś zupełnie bez grosza. To nie w porządku.« Charlie poszperał w biurku i wręczając mi stare sprawozdanie finansowe, ciągnął dalej »Tu widzisz, jakie pieniądze robił szpital w latach dwudziestych. Tysiące dolarów miesięcznie. Teraz powinno być równie dobrze i będzie, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc. Co ty na to, byś całą swoją pracę z alkoholikami wykonywał tu, w szpitalu? Dostaniesz gabinet, przyzwoitą pensję i całkiem pokaźny udział w zyskach. Trzy lata temu, kiedy ordynator szpitala, dr Silkworth, mówił mi o możliwości leczenia pijaków poprzez ich duchowe wzmocnienie, wydawało mi się to poronionym pomysłem, ale teraz zmieniłem zdanie. Z czasem zbierze się tylu ludzi, że będą mogli wypełnić Madison Square Garden i zupełnie nie widzę powodu, byś ty sam miał w tym czasie głodować. Moja propozycja jest w zgodzie z etyką. Możesz zostać terapeutą bez dyplomu i to lepszym niż ktokolwiek inny w tej dziedzinie. Byłem zupełnie skołowany. Z początku coś mnie zapiekło w okolicy sumienia, ale zaraz przekonałem sam siebie, że w propozycji Charliego istotnie nie ma nic sprzecznego z etyką. Doprawdy nie było niczego złego w tym, by zostać zawodowym terapeutą. Pomyślałem o Lois wykończonej codzienną pracą w domu towarowym. Wraca wieczorem do domu tylko po to, by gotować dla kilku pijaków, którzy nic za to nie płacą. Pomyślałem, ile pieniędzy wciąż jeszcze jestem winien swoim wierzycielom z Wall Street. Pomyślałem o kilku z moich przyjaciół alkoholików, którzy robią pieniądze jak nigdy przedtem. Dlaczegóż więc i mnie nie miałoby się równie dobrze powodzić?

Chociaż poprosiłem Charliego o czas do namysłu, w głębi duszy już się zdecydowałem. Wracając metrem do Brooklynu doznałem niemalże Boskiego olśnienia. Zaledwie jedno zdanie, ale za to jakże przekonujące. Pochodziło ono zresztą wprost z Biblii. Jakiś wewnętrzny głos powtarzał bez przerwy »Robotnik jest wart swojej zapłaty.« Wchodząc do domu zobaczyłem Lois przygotowującą posiłek, podczas gdy trzech pijaków łakomie zaglądało przez kuchenne drzwi. Odciągnąłem ją na bok i podzieliłem się wspaniałą nowiną. Odniosła się do tego z zainteresowaniem, jednakże bez oczekiwanego entuzjazmu.

Na ten wieczór przypadało spotkanie naszej grupy AA. Chociaż żaden z alkoholików, którym udzielaliśmy gościny, nie zdołał osiągnąć trzeźwości, kilku innych wytrzeźwiało już dawniej. Wraz z żonami tłoczyli się teraz w naszym salonie. Natychmiast zacząłem opowiadać o otrzymanej propozycji. Nigdy nie zapomnę tych znieruchomiałych twarzy, tych zaniepokojonych spojrzeń. Z gasnącym entuzjazmem dowlokłem swoje opowiadanie do końca. Nastąpiła długa cisza.

Jakby onieśmielony, jeden z przyjaciół zaczął mówić: »Słuchaj Bill, wiemy jak ci ciężko. Martwi to nas i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, co w tej sprawie dałoby się zrobić. Sądzę, że wyrażę opinię wszystkich tu obecnych mówiąc, iż perspektywa, którą właśnie przed nami roztoczyłeś, martwi nas jeszcze bardziej.« Głos mówiącego nabrał pewności. »Czy nie rozumiesz – kontynuował – że ty nigdy nie możesz zostać zawodowcem? I chociaż Charlie był i jest wobec nas wspaniałomyślny, to czy nie dostrzegasz tego, że nie możemy się związać na stałe ani z jego szpitalem ani z żadnym innym? Twierdzisz, że propozycja Charliego pod względem etycznym jest bez zarzutu. To prawda. Tyle, że na samej etyce daleko nie zajdziemy z tym, co mamy do zaoferowania. To musi być coś więcej niż sama etyka. Propozycja Charliego jest dobra, ale to jeszcze za mało. Tu wchodzą w grę sprawy życia i śmierci, na które może pomóc tylko to, co absolutnie najlepsze.« Pozostali patrzyli na mnie coraz śmielej, gdy tymczasem mówca kontynuował. »Bill, czyż sam nie powtarzałeś, ty na tych spotkaniach, że niejednokrotnie dobre jest wrogiem najlepszego? Właśnie masz tego najlepszy przykład. Nie możesz nam tego zrobić!«

To właśnie był głos grupowego sumienia. Grupa miała rację, ja byłem w błędzie. Objawienie w metrze nie było głosem Boga. Prawdziwy głos Boży płynął od moich przyjaciół, których – dzięki Bogu – usłuchałem”.

* W Polsce służbę w grupie AA pełnią: mandatariusz, który jest łącznikiem między grupą a strukturami Wspólnoty AA; rzecznik dbający o prawidłowy przebieg mityngu, kontakty z gospodarzem lokalu itd. oraz skarbnik.