CODZIENNE REFLEKSJE
MIŁOŚĆ W ICH OCZACH
Niektórzy z nas nie chcą uwierzyć w Boga, inni nie mogą, a i wśród wierzących jest wielu takich, którzy wątpią w Jego wole dokonywania tego rodzaju cudów.
12 Kroków i 12 Tradycji, str. 27
Zmiany, które dostrzegam w przybyłych do Wspólnoty nowicjuszach, pomogły mi wyzbyć się leku i zmienić moje nastawienie z negatywnego na pozytywne. Widziałem miłość w ich oczach i pozostawałem pod wrażeniem tego, jak wiele znaczyła dla nich – ich zachowana, dzień po dniu – trzeźwość. Dzielnie zmierzyli się z Krokiem Drugim i uwierzyli że Siła Większa od nich samych przywraca im poczytalność i zdrowie duchowe. Natchnęło mnie to wiarą we Wspólnotę i dodało nadzieję ze także mnie ona pomoże. Odkryłem też, że to właśnie On przyprowadził mnie do Wspólnoty i że dzięki Niemu jestem cudem.
JAK TO WIDZI BILL – str. 48
Zachować pogodę ducha
Pijak, który ma straszliwego kaca po wczorajszej libacji nie może dziś cieszyć się życiem. Istnieje jednak jeszcze inny kac, dobrze znany z doświadczenia wszystkim czy ktoś pije czy nie. Jest to kac uczuciowy, bezpośredni rezultat zbierających się od wczoraj lub dzisiaj w nadmiarze negatywnych emocji: złości, strachu, zazdrości itp.
Jeśli chcemy zachować dziś i jutro pogodę ducha, koniecznie musimy zlikwidować takie kace. Nie wymaga to ponurego grzebania się w przeszłości, a jedynie przyznawania się do popełnianych błędów i naprawiania ich teraz.
Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji , str. 88-89
DZIEŃ PO DNIU
Dbanie o dzień dzisiejszy
Jeśli chcemy uwolnić się od substancji chemicznych, musimy zacząć wprowadzać zmiany już dziś. Bezczynne życzenie, aby przeszłość została usunięta lub przyszłość się przybliżyła, nic nam nie da. Musimy skupić się na dniu dzisiejszym, aby umożliwić lepsze jutro.
Wymaga to jasnego zrozumienia tego, co możemy, a czego nie możemy zrobić dzisiaj. Nie zadręczajmy się więc rozpamiętywaniem przeszłości lub przyszłości, ale wyrażajmy siebie w pełni dzisiaj.
Czy nauczyłem się dbać o dzień dzisiejszy?
Siło Wyższa, prowadź mnie w moich dzisiejszych działaniach i powstrzymaj mnie od rozpamiętywania przeszłości lub przyszłości.
Zadbam o dzisiejszy dzień poprzez . . .
SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH
Uważaj, o co się modlisz – wybór właściwych celów.
„Uważaj, o co się modlisz”, mawiali starowiercy, bo prawdopodobnie to otrzymasz. Choć brzmi to ekscytująco, jest to naprawdę ważne ostrzeżenie. Modlitwy to strumienie myśli ukierunkowane na cel. Cel ten musi być czymś, z czym niewielu chce żyć po jego osiągnięciu. Niestety często zdarza się, że szukamy rzeczy, które po osiągnięciu okazują się płytkie, a nawet szkodliwe. Takie rozczarowanie było tematem niezliczonych moralitetów.
Nasze gorzkie doświadczenia z alkoholem mogą również dostarczyć lekcji na temat rodzajów celów, do których powinniśmy dążyć w trzeźwości. Zróbmy inwenturę, jeśli uważamy, że nasze szczęście zależy od pewnych osób, miejsc lub rzeczy. Nasze prawdziwe szczęście pochodzi od naszej Siły Wyższej i właściwej kombinacji miłości i służby. Mając właściwe nastawienie, możemy być szczęśliwi w różnych warunkach i z różnymi ludźmi.
O co zatem powinniśmy się modlić? „Znajomość woli Bożej względem nas i moc do jej wypełnienia” to modlitwa, która porządkuje sprawy. Staraj się wypełniać wolę Bożą, a możesz być całkowicie zdumiony rezultatami. W końcu Bóg ma przyjemność dawać ci dobre rzeczy.
Pomodlę się dziś o poznanie woli Bożej, zachowując rozsądek we wszystkich moich sprawach.
ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE
. . nikt, kto uczy się poznawać samego siebie, nie pozostaje tym, kim był wcześniej – Thomas Mann
W głębi duszy wszyscy wiemy, że się zmieniamy. Zaczęło się to, gdy wykonaliśmy Krok Pierwszy. Dowiedzieliśmy się i zaakceptowaliśmy coś nowego o sobie. To nas trochę zmieniło. Nie chcieliśmy już żyć jako uzależnieni. To oznaczało, że musieliśmy się zmienić i nauczyć żyć na trzeźwo. Od tamtej pory nie przestajemy: uczymy się o sobie, zmieniamy się trochę, uczymy się o sobie, zmieniamy się trochę bardziej i tak dalej. Wiemy tylko, że każdy krok nauki i zmiany sprawia, że życie staje się lepsze. Jak długo może być jeszcze lepiej? Tak długo, jak uczymy się poznawać samych siebie.
Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, naucz mnie dziś czegoś o sobie. Naucz mnie delikatnie.
Działanie na dziś: Dzisiaj zastanowię się nad tym, czego nauczyłem się o sobie, pracując w programie. Wymienię pięć rzeczy.
JĘZYK WYZWOLENIA
Akceptacja
Podstawą procesu zdrowienia, nietracącą nigdy swej siły czynienia cudów, jest akceptacja.
Akceptacji nie osiąga się z dnia na dzień. Często musimy uporać się z całym bagażem uczuć – z gniewem, złością, wstydem, użalaniem się nad sobą czy smutkiem. Lecz jeżeli akceptacja jest naszym celem, będziemy w stanie ją osiągnąć.
Czy jest coś bardziej wyzwalającego od umiejętności traktowania własnych słabości z przymrużeniem oka i doceniania własnych atutów? Żeby poznać cały ten pakiet zwany „ja”, ze wszystkimi uczuciami, myślami, tendencjami i własną historią, warto jest go zaakceptować, aby uruchomić uczucia posiadające uzdrawiającą moc.
Zdolność akceptacji tego, co nas otacza, jest kolejnym przejawem cudownej mocy uzdrawiania. Aby zmienić cokolwiek lub kogokolwiek, musimy najpierw zaakceptować siebie, ludzi i sytuacje dokładnie takimi, jakimi są. Następnym krokiem jest odczucie wdzięczności za nas samych i za okoliczności, w jakich się znaleźliśmy. Wzmocnijmy to odrobiną wiary, mówiąc: „Wiem, że wszystko układa się dokładnie tak, jak powinno układać się w danym momencie”.
Bez względu na to, jak skomplikowało się nasze życie, podstawowe prawdy nigdy nie tracą swojej mocy, by przywrócić nas do stanu normalności.
Dzisiaj, Boże, pomóż mi stosować w praktyce zasadę akceptacji. Pomóż mi zaakceptować siebie, innych i okoliczności, w jakich się znajduję. Pomóż mi pójść krok dalej i znaleźć w sobie uczucie wdzięczności.
Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio
Tradycja Druga
„Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”
SKĄD AA czerpie wskazania? Kto kieruje wspólnotą? Pytania te nurtują każdego nowego członka czy przyjaciela AA. Kiedy wyjaśniamy, że w naszej wspólnocie nie ma żadnego przewodniczącego, upoważnionego do rządzenia, żadnego skarbnika pobierającego jakieś składki, żadnego zarządu władnego wyrzucać zbłąkanych członków „W otchłanie zewnętrzne”, że tak naprawdę to nikt w AA nie może nikomu niczego rozkazywać ani wymuszać posłuszeństwa – naszym zdumionym słuchaczom wyrywa się okrzyk: „To niemożliwe! Coś musi się za tym kryć”. A potem ci sami pragmatycy czytają Drugą Tradycję, z której dowiadują się, że jedynym autorytetem w AA jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu grupy. Z niedowierzaniem pytają doświadczonego członka AA, czy coś takiego naprawdę może działać. Ten skądinąd wyglądający na normalnego, odpowiada bez wahania: „Ależ oczywiście. To zdecydowanie działa”. Nasi rozmówcy mamroczą, że wszystko to wydaje im się niewyraźne, mgliste i dość naiwne. A później zaczynają uważnie nas obserwować, poznawać szczegóły z historii AA, aż wreszcie stają wobec niepodważalnych faktów.
Jakie więc fakty z życia AA doprowadziły nas do tej na pozór niepraktycznej Drugiej Tradycji?
John Doe, Anonimowy Alkoholik z prawdziwego zdarzenia, przeprowadza się, powiedzmy, do Middletown w USA. Osamotniony dochodzi do wniosku, że może nie wytrwać w trzeźwości, a nawet w ogóle nie przeżyć, jeśli nie przekaże innym alkoholikom tego, czym sam został tak hojnie obdarowany. Odczuwa duchowe i moralne pragnienie niesienia pomocy, bo przecież wokół niego setki ludzi mogą akurat cierpieć. Poza tym brakuje mu macierzystej grupy. Potrzebuje innych alkoholików, tak samo jak oni jego. Odwiedza księży, lekarzy, miejscowe gazety, policję i barmanów… W rezultacie w Middletown istnieje teraz grupa AA, a on jest jej założycielem.
Jako założyciel na początku on kieruje grupą. Któż inny zresztą mógłby to robić? Wkrótce jednak zaczyna dzielić to kierownictwo z innymi alkoholikami, którym pomógł najwcześniej. W tym momencie „dobrotliwy dyktator” zmienia się w przewodniczącego „komitetu” złożonego z przyjaciół. Wspólnie stanowią oni wciąż powiększającą się służbę w grupie – oczywiście z konieczności sami się do tych ról wyznaczyli. Już po kilku miesiącach AA rozkwita w Middletown.
Założyciel wraz z przyjaciółmi krzewią ducha AA wśród nowicjuszy, wynajmują lokale, współpracują ze szpitalami, proszą swoje żony o pomoc przy parzeniu kawy. Będąc tylko ludźmi czasami delektują się swoimi zasługami. Zdarza się, że mówią między sobą: „Pewnie najlepiej będzie, jeśli będziemy trzymać w garści Wspólnotę AA w naszym mieście. W końcu mamy potrzebne doświadczenie nie mówiąc już o tym jak wiele zrobiliśmy dla tych pijaczków. Powinni być nam wdzięczni!” Owszem bywa, że założyciele mają więcej mądrości i pokory, niż ci z naszego przykładu. Znacznie jednak częściej owej pokory i mądrości, przy najmniej na tym etapie brakuje.
W grupie rodzą się niesnaski, które stopniowo urastają do rangi coraz poważniejszych problemów. A co najważniejsze, dotychczasowe szepty i nieśmiałe sugestie przeradzają się w głośny protest: „Czy ci starzy sądzą, że będą rządzić grupą bez końca? Trzeba przeprowadzić wybory!” Założyciel wraz z przyjaciółmi są urażeni i przygnębieni. Usiłują łagodzić kryzys za kryzysem, przekonać wszystkich członków grupy po kolei, by dali spokój. Na próżno. Rewolucja jest w toku. Sumienie grupy już niedługo zatryumfuje.
Dochodzi do wyborów. Jeśli założyciel wraz z przyjaciółmi dobrze wypełniali swoją służbę, mogą – ku własnemu zaskoczeniu – zostać wybrani na nadchodzącą kadencję. Jeśli jednak zbyt gorliwie przeciwstawiali się rosnącej potrzebie wewnątrzgrupowej demokracji, mogą co do jednego przepaść w wyborach. Tak czy inaczej, grupa ma teraz tak zwany rotacyjny „komitet” o wyraźnie ograniczonych kompetencjach. Absolutnie pod żadnym pozorem jego członkowie nie mogą zarządzać ani kierować grupą. Oni mają służyć. Mają, często niewdzięczny, przywilej wykonywania czarnej roboty. Pod kierunkiem przewodniczącego zajmują się kontaktami grupy ze społecznością lokalną i organizowaniem spotkań. Skarbnik dokładnie rozlicza się z zebranych do kapelusza pieniędzy, płaci za salę i inne rachunki oraz przedstawia sprawozdanie finansowe na specjalnym zebraniu organizacyjnym. Sekretarz troszczy się o to, aby literatura AA była zawsze dostępna, organizuje dyżury przy telefonie, prowadzi korespondencję, wysyła zawiadomienia o spotkaniach. Te niezbyt skomplikowane usługi umożliwiają funkcjonowanie grupy. Osoby pełniące służbę nie udzielają porad duchowych, nie oceniają czyjegokolwiek postępowania, nie wydają żadnych poleceń. Kto nie stosuje się do tej zasady, może szybko przestać pełnić swoją funkcję przy następnych wyborach. Wtedy dokonuje spóźnionego odkrycia, że musi pełnić rolę służącego, a nie senatora. Te doświadczenia są uniwersalne. Toteż wszędzie w AA zbiorowe sumienie grupy określa warunki, na jakich liderzy mają pełnić swe służebne funkcje.
To prowadzi wprost do pytania: „Czy w AA w ogóle istnieje przywództwo z prawdziwego zdarzenia?” Stanowcza odpowiedź brzmi: „Tak, istnieje, mimo pozornego braku przywództwa”. Wróćmy do pozbawionego władzy założyciela grupy i jego przyjaciół. Co się z nimi dzieje? Uraza i żal stopniowo wygasają, a oni sami zaczynają ulegać subtelnym przemianom. W końcu będą należeć do jednej z dwu kategorii, określanych w żargonie AA jako „czcigodni mężowie zaufania” i „krwawiący diakoni”. „Mąż zaufania” to ten, kto uznaje mądrość zbiorowej decyzji grupy i nie żywi urazy z powodu utraty statusu założyciela – przywódcy; jego opinie, oparte na sporym doświadczeniu, są głębokie i mądre, a jednocześnie potrafi on trzymać się na uboczu, spokojnie czekając na to, co czas przyniesie. „Krwawiący diakon” jest natomiast nadal przekonany, że grupa nie może się obejść bez niego. Nieustannie użalając się nad sobą. zabiega o ponowny wybór. Niektórzy krwawią tak silnie, że ulatuje z nich wszelki duch, a nawet zasady AA i na powrót zaczynają pić. Niekiedy krajobraz AA wydaje się wręcz zaśmiecony tymi krwawiącymi postaciami. W mniejszym lub większym stopniu przeżywał to niemal każdy starszy stażem uczestnik naszej wspólnoty. Na szczęście większość potrafi to przetrwać, zostając w końcu „mężami zaufania”. I właśnie oni stają się rzeczywistymi i trwałymi przywódcami AA. Ich wyważone opinie, głęboka wiedza i przykładna skromność pozwalają rozładowywać kryzysy. Właśnie do nich, grupa nękana przez poważne problemy zwraca się o radę. Stają się oni głosem sumienia grupy, a w istocie są prawdziwym głosem AA. Nie rządzą na mocy formalnego mandatu, lecz przewodzą własnym przykładem. Takie doświadczenie doprowadziło nas do przekonania, że zbiorowe sumienie grupy, wspomagane radami starszyzny, na dłuższą metę okaże się rozsądniejsze niż jakikolwiek pojedynczy przywódca.
AA liczyło sobie zaledwie trzy lata, gdy pewne wydarzenie potwierdziło słuszność tej zasady. Jeden z pierwszych członków AA całkowicie wbrew własnemu przekonaniu został zmuszony do podporządkowania się decyzji grupy. Oto jego własny opis tego wydarzenia:
„Pewnego dnia, gdy przerabiałem Dwunasty Krok, pracując z alkoholikami w jednym z nowojorskich szpitali, wezwał mnie do swego gabinetu Charlie, właściciel szpitala i powiedział: »Słuchaj no Bill, uważam za niedopuszczalne, że właśnie tobie jest finansowo tak ciężko. Wszyscy pijacy wokół ciebie przestają pić i robią forsę. Ty zaś pracujesz z nimi na okrągło i jesteś zupełnie bez grosza. To nie w porządku.« Charlie poszperał w biurku i wręczając mi stare sprawozdanie finansowe, ciągnął dalej »Tu widzisz, jakie pieniądze robił szpital w latach dwudziestych. Tysiące dolarów miesięcznie. Teraz powinno być równie dobrze i będzie, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc. Co ty na to, byś całą swoją pracę z alkoholikami wykonywał tu, w szpitalu? Dostaniesz gabinet, przyzwoitą pensję i całkiem pokaźny udział w zyskach. Trzy lata temu, kiedy ordynator szpitala, dr Silkworth, mówił mi o możliwości leczenia pijaków poprzez ich duchowe wzmocnienie, wydawało mi się to poronionym pomysłem, ale teraz zmieniłem zdanie. Z czasem zbierze się tylu ludzi, że będą mogli wypełnić Madison Square Garden i zupełnie nie widzę powodu, byś ty sam miał w tym czasie głodować. Moja propozycja jest w zgodzie z etyką. Możesz zostać terapeutą bez dyplomu i to lepszym niż ktokolwiek inny w tej dziedzinie. Byłem zupełnie skołowany. Z początku coś mnie zapiekło w okolicy sumienia, ale zaraz przekonałem sam siebie, że w propozycji Charliego istotnie nie ma nic sprzecznego z etyką. Doprawdy nie było niczego złego w tym, by zostać zawodowym terapeutą. Pomyślałem o Lois wykończonej codzienną pracą w domu towarowym. Wraca wieczorem do domu tylko po to, by gotować dla kilku pijaków, którzy nic za to nie płacą. Pomyślałem, ile pieniędzy wciąż jeszcze jestem winien swoim wierzycielom z Wall Street. Pomyślałem o kilku z moich przyjaciół alkoholików, którzy robią pieniądze jak nigdy przedtem. Dlaczegóż więc i mnie nie miałoby się równie dobrze powodzić?
Chociaż poprosiłem Charliego o czas do namysłu, w głębi duszy już się zdecydowałem. Wracając metrem do Brooklynu doznałem niemalże Boskiego olśnienia. Zaledwie jedno zdanie, ale za to jakże przekonujące. Pochodziło ono zresztą wprost z Biblii. Jakiś wewnętrzny głos powtarzał bez przerwy »Robotnik jest wart swojej zapłaty.« Wchodząc do domu zobaczyłem Lois przygotowującą posiłek, podczas gdy trzech pijaków łakomie zaglądało przez kuchenne drzwi. Odciągnąłem ją na bok i podzieliłem się wspaniałą nowiną. Odniosła się do tego z zainteresowaniem, jednakże bez oczekiwanego entuzjazmu.
Na ten wieczór przypadało spotkanie naszej grupy AA. Chociaż żaden z alkoholików, którym udzielaliśmy gościny, nie zdołał osiągnąć trzeźwości, kilku innych wytrzeźwiało już dawniej. Wraz z żonami tłoczyli się teraz w naszym salonie. Natychmiast zacząłem opowiadać o otrzymanej propozycji. Nigdy nie zapomnę tych znieruchomiałych twarzy, tych zaniepokojonych spojrzeń. Z gasnącym entuzjazmem dowlokłem swoje opowiadanie do końca. Nastąpiła długa cisza.
Jakby onieśmielony, jeden z przyjaciół zaczął mówić: »Słuchaj Bill, wiemy jak ci ciężko. Martwi to nas i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, co w tej sprawie dałoby się zrobić. Sądzę, że wyrażę opinię wszystkich tu obecnych mówiąc, iż perspektywa, którą właśnie przed nami roztoczyłeś, martwi nas jeszcze bardziej.« Głos mówiącego nabrał pewności. »Czy nie rozumiesz – kontynuował – że ty nigdy nie możesz zostać zawodowcem? I chociaż Charlie był i jest wobec nas wspaniałomyślny, to czy nie dostrzegasz tego, że nie możemy się związać na stałe ani z jego szpitalem ani z żadnym innym? Twierdzisz, że propozycja Charliego pod względem etycznym jest bez zarzutu. To prawda. Tyle, że na samej etyce daleko nie zajdziemy z tym, co mamy do zaoferowania. To musi być coś więcej niż sama etyka. Propozycja Charliego jest dobra, ale to jeszcze za mało. Tu wchodzą w grę sprawy życia i śmierci, na które może pomóc tylko to, co absolutnie najlepsze.« Pozostali patrzyli na mnie coraz śmielej, gdy tymczasem mówca kontynuował. »Bill, czyż sam nie powtarzałeś, ty na tych spotkaniach, że niejednokrotnie dobre jest wrogiem najlepszego? Właśnie masz tego najlepszy przykład. Nie możesz nam tego zrobić!«
To właśnie był głos grupowego sumienia. Grupa miała rację, ja byłem w błędzie. Objawienie w metrze nie było głosem Boga. Prawdziwy głos Boży płynął od moich przyjaciół, których – dzięki Bogu – usłuchałem”.
* W Polsce służbę w grupie AA pełnią: mandatariusz, który jest łącznikiem między grupą a strukturami Wspólnoty AA; rzecznik dbający o prawidłowy przebieg mityngu, kontakty z gospodarzem lokalu itd. oraz skarbnik.