Refleksje na dzień 15 lutego

CODZIENNE REFLEKSJE

PODJĘCIE DZIAŁANIA

Czy są to obietnice bez pokrycia? Sądzimy, że nie. One się spełniają wśród nas – czasem szybciej, czasem wolniej. Zawsze się materializują, jeśli nad nimi pracujemy.

Anonimowi Alkoholicy, str. 85

Jedną z najważniejszych rzeczy jakie dało mi AA – oprócz wolności od alkoholu – jest zdolność do podjęcia „działania we własnym kierunku”. Podobno obietnice zawsze się materializują, jeśli tylko nad nimi pracuję. Nie sprawdza się więc snucie fantazji na ich temat, roztrząsanie ich, prawienie o nich kazań czy traktowanie ich powierzchownie. Jeśli będę to robił, pozostanie nieszczęsnym, pijanym „na sucho” alkoholikiem, który oddaje się racjonalizowaniu. Podejmując zaś działania i stosując 12 Kroków we wszystkich moich poczynaniach, zbuduje takie życie, o jakim nie śmiałem nawet marzyć.


JAK TO WIDZI BILL – str. 46

Prawdziwa ambicja i fałszywa duma

Pogłębiliśmy wiedzę o nas samych i o ludziach wokół nas. Dostrzegliśmy, że zupełnie nieuzasadnione lęki i niepokoje podsycały w nas nieustanne dążenie do sławy, pieniędzy i czegoś co uważaliśmy za przywództwo nad innymi. W ten sposób fałszywa duma stała się drugą stroną oszukańczej monety z napisem strach. Musieliśmy starać się być najlepsi tylko po to, by ukryć głęboki kompleks niższości.

Prawdziwa ambicja jest czym innym niż sądziliśmy. Prawdziwą ambicją jest szczere pragnienie pożytecznego życia i pokornej wędrówki w promieniach łaski Bożej.

Dwanaście kroków i Dwanaście tradycji
1.str. 123
2.str. 124


DZIEŃ PO DNIU

Pokonywanie barier
Kiedy sytuacja wydaje się najciemniejsza, burza może się skończyć i pozwolić, by zaświeciło słońce. Trochę więcej wytrwałości, trochę więcej wysiłku, a emocjonalne zamieszanie, które wydawało się beznadziejne, może przekształcić się w proces wzrostu. Wszystkie bitwy, wygrane lub przegrane, są wewnętrzne.
Nasza Siła Wyższa nigdy nie stawia przed nami barier niemożliwych do pokonania; naszymi barierami są tylko te, które sami sobie tworzymy.

Czy nadal wznoszę bariery przeciwko własnemu postępowi?

Siło Wyższa, daj mi siłę do kontynuowania moich wewnętrznych zmagań.
Dzisiaj będę pracować nad usuwaniem barier poprzez …..


SPACER W SUCHYCH MIEJSCACH

AA to system automatycznego zraszania – Emocjonalne sytuacje kryzysowe
Mądrzy menedżerowie instalują automatyczne systemy tryskaczowe, aby chronić swoje firmy. Ogromną wartością systemu jest to, że zaczyna on działać w ciągu pierwszych kilku minut pożaru, zanim wymknie się on spod kontroli. Daje to straży pożarnej cenny czas na przybycie i ugaszenie pożaru.
Nasz program AA daje nam coś w rodzaju systemu zraszaczy. Nigdy nie wiemy, kiedy płomienie urazy mogą wyskoczyć, pozornie znikąd. Jeśli pracujemy nad naszym programem, coś automatycznie przejmuje kontrolę i zaczyna radzić sobie z urazą.
Daje nam to czas na wykorzystanie większej ilości naszych cennych duchowych narzędzi. Wiedząc, że uraza się wypala, możemy wypróbować jedną rzecz, a potem drugą, aż do momentu, gdy się uspokoi. Być może spróbujemy modlitwy. Możemy również omówić nasz problem z bliskim przyjacielem lub sponsorem. Być może weźmiemy udział w spotkaniu i przedstawimy sprawę grupie. Możemy komuś pomóc, nawet w niewielki sposób. Niesamowite uzdrowienie z urazy może przyjść z każdego pomocnego działania. Nawet proste działanie, takie jak pomoc osobie, która utknęła w samochodzie, może zdziałać cuda, odrzucając ból ciągłej urazy.
Nie muszę obawiać się nagłego pojawienia się urazy, jeśli postępuję zgodnie z moim programem.


ZACHOWAJ TO W PROSTOCIE

„Łatwo to zrobić” – hasło Dwunastu Kroków
Jesteśmy ludźmi, którzy naciskają na siebie zbyt mocno. Staramy się być idealni. Cóż, musimy się rozluźnić. Easy Does It.
Musimy zwolnić nasze tempo. Dlaczego? Ponieważ nasz program uczy nas rezygnacji z dążenia do doskonałości.
Zaczynamy kochać siebie za to, kim jesteśmy. Jesteśmy wystarczający. Ciągle to słyszymy, gdy żyjemy Krokami. To przesłanie Bożej miłości. Nasza Siła Wyższa chce, abyśmy żyli w tempie, które nie jest szybkie i trudne oraz byśmy zawsze wiedzieli, że jesteśmy kochani. Pamiętajmy, że oddaliśmy nasze życie pod opiekę Boga. A nasze życie jest wspaniałym darem. Jako ludzie powracający do zdrowia możemy wiedzieć o tym lepiej niż inni.

Modlitwa na dziś: Siło Wyższa, naucz mnie żyć w Twoim tempie, a nie w moim. Pomóż mi pamiętać, że życie to nie wyścig. To duchowa podróż. Proszę, idź ze mną.

Działanie na dziś: Poświęcę dziś dwie godziny na relaks i zrobienie czegoś miłego dla siebie. Poświęcę czas na policzenie swoich błogosławieństw.


JĘZYK WYZWOLENIA

Kontrola
Czasami przerażają nas szare dni. Są to dni, kiedy stare uczucia powracają ze zdwojoną siłą. Możemy czuć się niedowartościowani, przerażeni, zawstydzeni, niezdolni zadbać o siebie.
Kiedy następuje taki stan, trudno jest zaufać sobie, innym; trudno uwierzyć w pozytywne wartości życia, czy w dobre intencje Siły Wyższej. Problemy mogą nas przerastać. Przeszłość może wydać się nam bezsensowna; przyszłość marna. Będziemy przekonani, że to, czego w życiu pragniemy, nigdy się nie spełni.
W takich momentach zazwyczaj dochodzimy do przekonania, że sprawy i ludzie na zewnątrz są kluczem do naszego szczęścia. Wtedy najczęściej usiłujemy kontrolować ludzi i sytuacje, aby ukryć nasz ból. Kiedy ten „współuzależnieniowy” obłęd ogarnia nas, inni zazwyczaj reagują negatywnie na nasze próby roztoczenia nad nimi kontroli.
Kiedy jesteśmy w stanie amoku, szukając szczęścia na zewnątrz i oczekując, że inni zapewnią nam spokój i poczucie bezpieczeństwa, pamiętajmy o jednym: Nawet gdybyśmy mogli kontrolować sytuacje i ludzi, nawet gdybyśmy zdobyli to, czego pragniemy, pozostaniemy tylko sobą. Nasze emocje dalej pogrążone będą w chaosie.
Ludzie i rzeczy nie ukoją naszego bólu. Nie wyleczą nas. W procesie zdrowienia uczymy się, że jest to nasze zadanie. Możemy je wykonać, wykorzystując własne środki: siebie samych, Siłę Wyższą, dostępny system wsparcia i program zdrowienia.
Kiedy stajemy się bardziej spokojni, ufni i pełni akceptacji, często to, czego pragniemy, samo przychodzi – lekko i naturalnie. Słońce znowu zaczyna świecić. Czyż nie jest ironią fakt, że wszystkie zmiany tak naprawdę zaczynają się od nas samych?
Dzisiaj odpuszczę sobie sprawy, ludzi i swoją potrzebę kontroli. Poradzę sobie z własnymi uczuciami. Jestem w stanie nastawić się pokojowo do świata. Jestem w stanie odnaleźć spokój ducha. Mogę odnaleźć swoją ścieżkę i prawdziwy klucz do szczęścia – samego siebie. Będę pamiętał, że szary dzień jest tylko tym, czym jest – jednym szarym dniem.


Dzisiejsze refleksje – wszystkie w wersji audio


Tradycja Druga

„Jedynym i najwyższym autorytetem w naszej wspólnocie jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu każdej grupy. Nasi przewodnicy są tylko zaufanymi sługami, oni nami nie rządzą”

SKĄD AA czerpie wskazania? Kto kieruje wspólnotą? Pytania te nurtują każdego nowego członka czy przyjaciela AA. Kiedy wyjaśniamy, że w naszej wspólnocie nie ma żadnego przewodniczącego, upoważnionego do rządzenia, żadnego skarbnika pobierającego jakieś składki, żadnego zarządu władnego wyrzucać zbłąkanych członków „W otchłanie zewnętrzne”, że tak naprawdę to nikt w AA nie może nikomu niczego rozkazywać ani wymuszać posłuszeństwa – naszym zdumionym słuchaczom wyrywa się okrzyk: „To niemożliwe! Coś musi się za tym kryć”. A potem ci sami pragmatycy czytają Drugą Tradycję, z której dowiadują się, że jedynym autorytetem w AA jest miłujący Bóg, jakkolwiek może się On wyrażać w sumieniu grupy. Z niedowierzaniem pytają doświadczonego członka AA, czy coś takiego naprawdę może działać. Ten skądinąd wyglądający na normalnego, odpowiada bez wahania: „Ależ oczywiście. To zdecydowanie działa”. Nasi rozmówcy mamroczą, że wszystko to wydaje im się niewyraźne, mgliste i dość naiwne. A później zaczynają uważnie nas obserwować, poznawać szczegóły z historii AA, aż wreszcie stają wobec niepodważalnych faktów.
Jakie więc fakty z życia AA doprowadziły nas do tej na pozór niepraktycznej Drugiej Tradycji?

John Doe, Anonimowy Alkoholik z prawdziwego zdarzenia, przeprowadza się, powiedzmy, do Middletown w USA. Osamotniony dochodzi do wniosku, że może nie wytrwać w trzeźwości, a nawet w ogóle nie przeżyć, jeśli nie przekaże innym alkoholikom tego, czym sam został tak hojnie obdarowany. Odczuwa duchowe i moralne pragnienie niesienia pomocy, bo przecież wokół niego setki ludzi mogą akurat cierpieć. Poza tym brakuje mu macierzystej grupy. Potrzebuje innych alkoholików, tak samo jak oni jego. Odwiedza księży, lekarzy, miejscowe gazety, policję i barmanów… W rezultacie w Middletown istnieje teraz grupa AA, a on jest jej założycielem.

Jako założyciel na początku on kieruje grupą. Któż inny zresztą mógłby to robić? Wkrótce jednak zaczyna dzielić to kierownictwo z innymi alkoholikami, którym pomógł najwcześniej. W tym momencie „dobrotliwy dyktator” zmienia się w przewodniczącego „komitetu” złożonego z przyjaciół. Wspólnie stanowią oni wciąż powiększającą się służbę w grupie – oczywiście z konieczności sami się do tych ról wyznaczyli. Już po kilku miesiącach AA rozkwita w Middletown.

Założyciel wraz z przyjaciółmi krzewią ducha AA wśród nowicjuszy, wynajmują lokale, współpracują ze szpitalami, proszą swoje żony o pomoc przy parzeniu kawy. Będąc tylko ludźmi czasami delektują się swoimi zasługami. Zdarza się, że mówią między sobą: „Pewnie najlepiej będzie, jeśli będziemy trzymać w garści Wspólnotę AA w naszym mieście. W końcu mamy potrzebne doświadczenie nie mówiąc już o tym jak wiele zrobiliśmy dla tych pijaczków. Powinni być nam wdzięczni!” Owszem bywa, że założyciele mają więcej mądrości i pokory, niż ci z naszego przykładu. Znacznie jednak częściej owej pokory i mądrości, przy najmniej na tym etapie brakuje.

W grupie rodzą się niesnaski, które stopniowo urastają do rangi coraz poważniejszych problemów. A co najważniejsze, dotychczasowe szepty i nieśmiałe sugestie przeradzają się w głośny protest: „Czy ci starzy sądzą, że będą rządzić grupą bez końca? Trzeba przeprowadzić wybory!” Założyciel wraz z przyjaciółmi są urażeni i przygnębieni. Usiłują łagodzić kryzys za kryzysem, przekonać wszystkich członków grupy po kolei, by dali spokój. Na próżno. Rewolucja jest w toku. Sumienie grupy już niedługo zatryumfuje.

Dochodzi do wyborów. Jeśli założyciel wraz z przyjaciółmi dobrze wypełniali swoją służbę, mogą – ku własnemu zaskoczeniu – zostać wybrani na nadchodzącą kadencję. Jeśli jednak zbyt gorliwie przeciwstawiali się rosnącej potrzebie wewnątrzgrupowej demokracji, mogą co do jednego przepaść w wyborach. Tak czy inaczej, grupa ma teraz tak zwany rotacyjny „komitet” o wyraźnie ograniczonych kompetencjach. Absolutnie pod żadnym pozorem jego członkowie nie mogą zarządzać ani kierować grupą. Oni mają służyć. Mają, często niewdzięczny, przywilej wykonywania czarnej roboty. Pod kierunkiem przewodniczącego zajmują się kontaktami grupy ze społecznością lokalną i organizowaniem spotkań. Skarbnik dokładnie rozlicza się z zebranych do kapelusza pieniędzy, płaci za salę i inne rachunki oraz przedstawia sprawozdanie finansowe na specjalnym zebraniu organizacyjnym. Sekretarz troszczy się o to, aby literatura AA była zawsze dostępna, organizuje dyżury przy telefonie, prowadzi korespondencję, wysyła zawiadomienia o spotkaniach. Te niezbyt skomplikowane usługi umożliwiają funkcjonowanie grupy. Osoby pełniące służbę nie udzielają porad duchowych, nie oceniają czyjegokolwiek postępowania, nie wydają żadnych poleceń. Kto nie stosuje się do tej zasady, może szybko przestać pełnić swoją funkcję przy następnych wyborach. Wtedy dokonuje spóźnionego odkrycia, że musi pełnić rolę służącego, a nie senatora. Te doświadczenia są uniwersalne. Toteż wszędzie w AA zbiorowe sumienie grupy określa warunki, na jakich liderzy mają pełnić swe służebne funkcje.

To prowadzi wprost do pytania: „Czy w AA w ogóle istnieje przywództwo z prawdziwego zdarzenia?” Stanowcza odpowiedź brzmi: „Tak, istnieje, mimo pozornego braku przywództwa”. Wróćmy do pozbawionego władzy założyciela grupy i jego przyjaciół. Co się z nimi dzieje? Uraza i żal stopniowo wygasają, a oni sami zaczynają ulegać subtelnym przemianom. W końcu będą należeć do jednej z dwu kategorii, określanych w żargonie AA jako „czcigodni mężowie zaufania” i „krwawiący diakoni”. „Mąż zaufania” to ten, kto uznaje mądrość zbiorowej decyzji grupy i nie żywi urazy z powodu utraty statusu założyciela – przywódcy; jego opinie, oparte na sporym doświadczeniu, są głębokie i mądre, a jednocześnie potrafi on trzymać się na uboczu, spokojnie czekając na to, co czas przyniesie. „Krwawiący diakon” jest natomiast nadal przekonany, że grupa nie może się obejść bez niego. Nieustannie użalając się nad sobą. zabiega o ponowny wybór. Niektórzy krwawią tak silnie, że ulatuje z nich wszelki duch, a nawet zasady AA i na powrót zaczynają pić. Niekiedy krajobraz AA wydaje się wręcz zaśmiecony tymi krwawiącymi postaciami. W mniejszym lub większym stopniu przeżywał to niemal każdy starszy stażem uczestnik naszej wspólnoty. Na szczęście większość potrafi to przetrwać, zostając w końcu „mężami zaufania”. I właśnie oni stają się rzeczywistymi i trwałymi przywódcami AA. Ich wyważone opinie, głęboka wiedza i przykładna skromność pozwalają rozładowywać kryzysy. Właśnie do nich, grupa nękana przez poważne problemy zwraca się o radę. Stają się oni głosem sumienia grupy, a w istocie są prawdziwym głosem AA. Nie rządzą na mocy formalnego mandatu, lecz przewodzą własnym przykładem. Takie doświadczenie doprowadziło nas do przekonania, że zbiorowe sumienie grupy, wspomagane radami starszyzny, na dłuższą metę okaże się rozsądniejsze niż jakikolwiek pojedynczy przywódca.

AA liczyło sobie zaledwie trzy lata, gdy pewne wydarzenie potwierdziło słuszność tej zasady. Jeden z pierwszych członków AA całkowicie wbrew własnemu przekonaniu został zmuszony do podporządkowania się decyzji grupy. Oto jego własny opis tego wydarzenia:

„Pewnego dnia, gdy przerabiałem Dwunasty Krok, pracując z alkoholikami w jednym z nowojorskich szpitali, wezwał mnie do swego gabinetu Charlie, właściciel szpitala i powiedział: »Słuchaj no Bill, uważam za niedopuszczalne, że właśnie tobie jest finansowo tak ciężko. Wszyscy pijacy wokół ciebie przestają pić i robią forsę. Ty zaś pracujesz z nimi na okrągło i jesteś zupełnie bez grosza. To nie w porządku.« Charlie poszperał w biurku i wręczając mi stare sprawozdanie finansowe, ciągnął dalej »Tu widzisz, jakie pieniądze robił szpital w latach dwudziestych. Tysiące dolarów miesięcznie. Teraz powinno być równie dobrze i będzie, jeśli tylko zgodzisz się mi pomóc. Co ty na to, byś całą swoją pracę z alkoholikami wykonywał tu, w szpitalu? Dostaniesz gabinet, przyzwoitą pensję i całkiem pokaźny udział w zyskach. Trzy lata temu, kiedy ordynator szpitala, dr Silkworth, mówił mi o możliwości leczenia pijaków poprzez ich duchowe wzmocnienie, wydawało mi się to poronionym pomysłem, ale teraz zmieniłem zdanie. Z czasem zbierze się tylu ludzi, że będą mogli wypełnić Madison Square Garden i zupełnie nie widzę powodu, byś ty sam miał w tym czasie głodować. Moja propozycja jest w zgodzie z etyką. Możesz zostać terapeutą bez dyplomu i to lepszym niż ktokolwiek inny w tej dziedzinie. Byłem zupełnie skołowany. Z początku coś mnie zapiekło w okolicy sumienia, ale zaraz przekonałem sam siebie, że w propozycji Charliego istotnie nie ma nic sprzecznego z etyką. Doprawdy nie było niczego złego w tym, by zostać zawodowym terapeutą. Pomyślałem o Lois wykończonej codzienną pracą w domu towarowym. Wraca wieczorem do domu tylko po to, by gotować dla kilku pijaków, którzy nic za to nie płacą. Pomyślałem, ile pieniędzy wciąż jeszcze jestem winien swoim wierzycielom z Wall Street. Pomyślałem o kilku z moich przyjaciół alkoholików, którzy robią pieniądze jak nigdy przedtem. Dlaczegóż więc i mnie nie miałoby się równie dobrze powodzić?

Chociaż poprosiłem Charliego o czas do namysłu, w głębi duszy już się zdecydowałem. Wracając metrem do Brooklynu doznałem niemalże Boskiego olśnienia. Zaledwie jedno zdanie, ale za to jakże przekonujące. Pochodziło ono zresztą wprost z Biblii. Jakiś wewnętrzny głos powtarzał bez przerwy »Robotnik jest wart swojej zapłaty.« Wchodząc do domu zobaczyłem Lois przygotowującą posiłek, podczas gdy trzech pijaków łakomie zaglądało przez kuchenne drzwi. Odciągnąłem ją na bok i podzieliłem się wspaniałą nowiną. Odniosła się do tego z zainteresowaniem, jednakże bez oczekiwanego entuzjazmu.

Na ten wieczór przypadało spotkanie naszej grupy AA. Chociaż żaden z alkoholików, którym udzielaliśmy gościny, nie zdołał osiągnąć trzeźwości, kilku innych wytrzeźwiało już dawniej. Wraz z żonami tłoczyli się teraz w naszym salonie. Natychmiast zacząłem opowiadać o otrzymanej propozycji. Nigdy nie zapomnę tych znieruchomiałych twarzy, tych zaniepokojonych spojrzeń. Z gasnącym entuzjazmem dowlokłem swoje opowiadanie do końca. Nastąpiła długa cisza.

Jakby onieśmielony, jeden z przyjaciół zaczął mówić: »Słuchaj Bill, wiemy jak ci ciężko. Martwi to nas i niejednokrotnie zastanawialiśmy się, co w tej sprawie dałoby się zrobić. Sądzę, że wyrażę opinię wszystkich tu obecnych mówiąc, iż perspektywa, którą właśnie przed nami roztoczyłeś, martwi nas jeszcze bardziej.« Głos mówiącego nabrał pewności. »Czy nie rozumiesz – kontynuował – że ty nigdy nie możesz zostać zawodowcem? I chociaż Charlie był i jest wobec nas wspaniałomyślny, to czy nie dostrzegasz tego, że nie możemy się związać na stałe ani z jego szpitalem ani z żadnym innym? Twierdzisz, że propozycja Charliego pod względem etycznym jest bez zarzutu. To prawda. Tyle, że na samej etyce daleko nie zajdziemy z tym, co mamy do zaoferowania. To musi być coś więcej niż sama etyka. Propozycja Charliego jest dobra, ale to jeszcze za mało. Tu wchodzą w grę sprawy życia i śmierci, na które może pomóc tylko to, co absolutnie najlepsze.« Pozostali patrzyli na mnie coraz śmielej, gdy tymczasem mówca kontynuował. »Bill, czyż sam nie powtarzałeś, ty na tych spotkaniach, że niejednokrotnie dobre jest wrogiem najlepszego? Właśnie masz tego najlepszy przykład. Nie możesz nam tego zrobić!«

To właśnie był głos grupowego sumienia. Grupa miała rację, ja byłem w błędzie. Objawienie w metrze nie było głosem Boga. Prawdziwy głos Boży płynął od moich przyjaciół, których – dzięki Bogu – usłuchałem”.

* W Polsce służbę w grupie AA pełnią: mandatariusz, który jest łącznikiem między grupą a strukturami Wspólnoty AA; rzecznik dbający o prawidłowy przebieg mityngu, kontakty z